[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lambert machnęła ręką w lewo.
- Chyba tędy, do pierwszej łapy. Winda musi być tuż koło niej.
Szli dalej i niemal potknęli się o krawędz platformy wkopanej mocno w piach podłoża. Mimo skrajnego wyczerpania
zdołali przenieść na nią Kane'a i utrzymać go w pozycji pionowej.
- Dasz radę, Lambert? Jak go teraz położymy, przy śluzie będzie ciężko.
Lambert wzięła głębszy oddech.
- Spróbuję. Mam nadzieję, że ktoś nam pózniej pomoże.
- Ripley? Jesteś?
- Tak, Dallas.
- Jedziemy na górę. - Zerknął na Lambert. Gotowa?
Skinęła głową.
Kapitan wcisnął guzik. Lekkie szarpnięcie, winda ruszył, przejechała bez wstrząsów całą drogę i zatrzymała się równo z
progiem śluzy. Dallas trzasnął przełącznikiem, zewnętrzne drzwi zniknęły między blachami poszycia i weszli do komory
próżniowej.
- Hermetyzujemy? - spytała Lambert.
- Nie ma sensu. Zaoszczędzimy trochę powietrza. Za moment będziemy w środku i zdejmiemy te przeklęte skafandry.
Zamknęli luk zewnętrzny i czekali, aż Ripley otworzy im drzwi.
- Co z Kane'm? - To znów Ripley.
Dallas był zbyt zmęczony, żeby usłyszeć w jej głosie coś więcej niż normalną w takim wypadku nutkę zatroskania.
Podciągnął wyżej bezwładne ciało oficera, nie zwracając większej uwagi na obce stworzenie. Od kiedy opuścili wrak, nie
drgnęło, nie zmieniło pozycji, dlaczego więc miałoby zrobić to akurat teraz, na statku?
- To jakiś... organizm - rzucił do mikrofonu. W ciasnym hełmie usłyszał uwięzione echo własnego głosu i poczuł się nieco
pewniej. - Nie wiemy, jak to się stało, skąd to coś wylazło. Siedzi na twarzy Kane'a. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie
rusza się, tkwiło w bezruchu przez całą drogę. Trzeba umieścić Kane'a w izbie zabiegowej.
- Co to za organizm? Muszę mieć bardziej szczegółowe dane, kapitanie - oświadczyła spokojnie Ripley.
- Bardziej szczegółowe dane! Chryste! - Dallas usiłował stłumić w sobie narastającą wściekłość i mówić z maksymalnym
opanowaniem. - Posłuchaj, Ripley, nie widzieliśmy, jak to się stało. Kane był w studni, w czymś w rodzaju cholernie
głębokiego szybu. Nie mieliśmy pojęcia, że coś jest nie tak do chwili, kiedy go stamtąd wyciągnęliśmy. Dość szczegółów?
Odpowiedziała mu cisza. - Ripley, otwórz luk.
- Zaraz. - Dobierała ostrożnie słowa. - Jeśli wpuścimy to do środka, może nam zarazić cały statek.
- Co ty pieprzysz, Ripley?! To nie żaden wirus, do ciężkiej cholery! To bydlę jest większe od mojej dłoni i jak chcesz, to
możesz je sobie pomacać!
- Znasz regulamin, kapitanie. - Jej głos brzmiał stanowczo i zdecydowanie, choć Ripley wciąż się wahała. Kwarantanna,
dwadzieścia cztery godziny na odkażanie. W zbiornikach macie powietrza aż nadto, a jeśli zabraknie, dostarczymy zapasowe
butle. Przez dwadzieścia cztery godziny nie stwierdzimy, czy to stworzenie jest niebezpieczne czy nie, ale to już nie moja
sprawa. Muszę respektować przepisy, kapitanie. Znasz je równie dobrze jak ja.
- To wyjątkowa sytuacja, Ripley, i to ja sterczę tu z ciałem mego przyjaciela, nie ty. Za dwadzieścia cztery godziny Kane
może umrzeć, jeśli w ogóle jeszcze żyje. Otwórz śluzę.
- Posłuchaj - błagała - jeśli złamię przepisy o kwarantannie, w s z y s c y możemy umrzeć.
- Otwórz tę pieprzoną śluzę, Ripley! - wrzasnęła Lambert. - W dupie mam przepisy i regulaminy naszego Towarzystwa,
słyszysz! Musimy go zanieść na izbę chorych i podłączyć do autodoka!
- Nie mogę, nie mogę! Gdybyś była na moim miejscu, gdybyś ponosiła taką odpowiedzialność, też byś nie otworzyła.
- Ripley - powiedział wolno Dallas. - Słyszysz mnie dobrze?
- Słyszę - odrzekła zdławionym głosem. - Nie, kapitanie, nie otworzę. Dwadzieścia cztery godziny kwarantanny, a potem
wniesiemy go do środka.
Ktoś na statku podjął inną decyzję. Ash! Zerwał plomby i wcisnął przycisk awaryjny. Zamigotało czerwone światło,
rozjęczała się syrena.
Dallas i Lambert zamarli ze zdumienia - drzwi drgnęły, zaczęły się otwierać.
Na mostku, na monitorze, przed którym siedziała Ripley, rozbłysły niewiarygodne słowa:
LUK WEWNTRZNY OTWARTY. LUK ZEWNTRZNY ZAMKNITY.
Gapiła się w ekran, a w głowie znów miała kompletną pustkę. Wszystkie urządzenia potwierdzały to, co nieprawdopo-
dobne.
Dallas i Lambert wyszli chwiejnie ze śluzy, podtrzymując bezwładnego Kane'a. Stanęli zaraz za progiem, w korytarzu. W
tym samym momencie nadbiegli Parker i Brett.
Ash ruszył na pomoc, ale Dallas powstrzymał go gestem ręki.
- Nie, odsuń się.
Ułożyli Kane'a przy luku i zdjęli hełmy.
Trzymając się w bezpiecznej odległości, Ash obszedł skurczone ciało pierwszego oficera i ujrzał jego twarz.
- Jezu... - szepnął.
- To żyje - Parker podziwiał symetryczną budowę ciała obcego stworzenia. Symetria symetrią, a monstrum i tak wydało
mu się obrzydliwe.
- Nie wiem, ale lepiej tego nie dotykaj - poradziła Lambert zdejmując buty.
- Masz to jak w banku. - Parker nachylił się i badał wzrokiem miejsce, gdzie twarz Kane'a ginęła pod ciałem
gumowatego, pulsującego mięczaka. - Co to bydlę właściwie teraz robi?
- Nie mam pojęcia. Zabierzemy go na zabiegówkę i zobaczymy.
- Racja - zgodził się ochoczo Brett. - A wy? Wszystko w porządku?
Dallas skinął wolno głową.
- Jesteśmy tylko zmęczeni. Uważajcie na to ścierwo. Przez całą drogę ani drgnęło, ale uważajcie.
- Tak jest.
Główny inżynier i jego pomocnik wsunęli ręce pod pachy nieprzytomnego Kane'a i ostrożnie dzwignęli
go z podłogi. Ash pomagał im, jak mógł.
6.
W izbie zabiegowej położyli Kane'a na długim stole operacyjnym ostrożnie i delikatnie. Zcianę za głową nieprzytomnego
oficera zdobiły skomplikowane, specyficzne dla tego miejsca instrumenty i urządzenia. Stół wystawał ze ściany, z otworu o
powierzchni około jednego metra kwadratowego.
Dallas włączył "automatycznego doktora." Podszedł do jednej z szuflad i wyjął z niej niewielką błyszczącą rurkę z
metalu. Sprawdził stopień koncentracji ładunku i stanął obok Kane'a. Koło kapitana czuwał Ash, gotów w każdej chwili
spieszyć mu z pomocą. Lambert, Parker i Brett obserwowali ich z korytarza, zza grubej szyby.
Dallas dotknął przełącznika i z metalowej rurki trysnął krótki, oślepiający promień światła. Nie zmniejszając mocy
laserowego noża, kapitan wyregulował go tak, że promień stał się krótki i wąski. Pózniej dotknął nim podstawy hełmu Kane'a.
W metalu ukazała się szczelina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Lambert machnęła ręką w lewo.
- Chyba tędy, do pierwszej łapy. Winda musi być tuż koło niej.
Szli dalej i niemal potknęli się o krawędz platformy wkopanej mocno w piach podłoża. Mimo skrajnego wyczerpania
zdołali przenieść na nią Kane'a i utrzymać go w pozycji pionowej.
- Dasz radę, Lambert? Jak go teraz położymy, przy śluzie będzie ciężko.
Lambert wzięła głębszy oddech.
- Spróbuję. Mam nadzieję, że ktoś nam pózniej pomoże.
- Ripley? Jesteś?
- Tak, Dallas.
- Jedziemy na górę. - Zerknął na Lambert. Gotowa?
Skinęła głową.
Kapitan wcisnął guzik. Lekkie szarpnięcie, winda ruszył, przejechała bez wstrząsów całą drogę i zatrzymała się równo z
progiem śluzy. Dallas trzasnął przełącznikiem, zewnętrzne drzwi zniknęły między blachami poszycia i weszli do komory
próżniowej.
- Hermetyzujemy? - spytała Lambert.
- Nie ma sensu. Zaoszczędzimy trochę powietrza. Za moment będziemy w środku i zdejmiemy te przeklęte skafandry.
Zamknęli luk zewnętrzny i czekali, aż Ripley otworzy im drzwi.
- Co z Kane'm? - To znów Ripley.
Dallas był zbyt zmęczony, żeby usłyszeć w jej głosie coś więcej niż normalną w takim wypadku nutkę zatroskania.
Podciągnął wyżej bezwładne ciało oficera, nie zwracając większej uwagi na obce stworzenie. Od kiedy opuścili wrak, nie
drgnęło, nie zmieniło pozycji, dlaczego więc miałoby zrobić to akurat teraz, na statku?
- To jakiś... organizm - rzucił do mikrofonu. W ciasnym hełmie usłyszał uwięzione echo własnego głosu i poczuł się nieco
pewniej. - Nie wiemy, jak to się stało, skąd to coś wylazło. Siedzi na twarzy Kane'a. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie
rusza się, tkwiło w bezruchu przez całą drogę. Trzeba umieścić Kane'a w izbie zabiegowej.
- Co to za organizm? Muszę mieć bardziej szczegółowe dane, kapitanie - oświadczyła spokojnie Ripley.
- Bardziej szczegółowe dane! Chryste! - Dallas usiłował stłumić w sobie narastającą wściekłość i mówić z maksymalnym
opanowaniem. - Posłuchaj, Ripley, nie widzieliśmy, jak to się stało. Kane był w studni, w czymś w rodzaju cholernie
głębokiego szybu. Nie mieliśmy pojęcia, że coś jest nie tak do chwili, kiedy go stamtąd wyciągnęliśmy. Dość szczegółów?
Odpowiedziała mu cisza. - Ripley, otwórz luk.
- Zaraz. - Dobierała ostrożnie słowa. - Jeśli wpuścimy to do środka, może nam zarazić cały statek.
- Co ty pieprzysz, Ripley?! To nie żaden wirus, do ciężkiej cholery! To bydlę jest większe od mojej dłoni i jak chcesz, to
możesz je sobie pomacać!
- Znasz regulamin, kapitanie. - Jej głos brzmiał stanowczo i zdecydowanie, choć Ripley wciąż się wahała. Kwarantanna,
dwadzieścia cztery godziny na odkażanie. W zbiornikach macie powietrza aż nadto, a jeśli zabraknie, dostarczymy zapasowe
butle. Przez dwadzieścia cztery godziny nie stwierdzimy, czy to stworzenie jest niebezpieczne czy nie, ale to już nie moja
sprawa. Muszę respektować przepisy, kapitanie. Znasz je równie dobrze jak ja.
- To wyjątkowa sytuacja, Ripley, i to ja sterczę tu z ciałem mego przyjaciela, nie ty. Za dwadzieścia cztery godziny Kane
może umrzeć, jeśli w ogóle jeszcze żyje. Otwórz śluzę.
- Posłuchaj - błagała - jeśli złamię przepisy o kwarantannie, w s z y s c y możemy umrzeć.
- Otwórz tę pieprzoną śluzę, Ripley! - wrzasnęła Lambert. - W dupie mam przepisy i regulaminy naszego Towarzystwa,
słyszysz! Musimy go zanieść na izbę chorych i podłączyć do autodoka!
- Nie mogę, nie mogę! Gdybyś była na moim miejscu, gdybyś ponosiła taką odpowiedzialność, też byś nie otworzyła.
- Ripley - powiedział wolno Dallas. - Słyszysz mnie dobrze?
- Słyszę - odrzekła zdławionym głosem. - Nie, kapitanie, nie otworzę. Dwadzieścia cztery godziny kwarantanny, a potem
wniesiemy go do środka.
Ktoś na statku podjął inną decyzję. Ash! Zerwał plomby i wcisnął przycisk awaryjny. Zamigotało czerwone światło,
rozjęczała się syrena.
Dallas i Lambert zamarli ze zdumienia - drzwi drgnęły, zaczęły się otwierać.
Na mostku, na monitorze, przed którym siedziała Ripley, rozbłysły niewiarygodne słowa:
LUK WEWNTRZNY OTWARTY. LUK ZEWNTRZNY ZAMKNITY.
Gapiła się w ekran, a w głowie znów miała kompletną pustkę. Wszystkie urządzenia potwierdzały to, co nieprawdopo-
dobne.
Dallas i Lambert wyszli chwiejnie ze śluzy, podtrzymując bezwładnego Kane'a. Stanęli zaraz za progiem, w korytarzu. W
tym samym momencie nadbiegli Parker i Brett.
Ash ruszył na pomoc, ale Dallas powstrzymał go gestem ręki.
- Nie, odsuń się.
Ułożyli Kane'a przy luku i zdjęli hełmy.
Trzymając się w bezpiecznej odległości, Ash obszedł skurczone ciało pierwszego oficera i ujrzał jego twarz.
- Jezu... - szepnął.
- To żyje - Parker podziwiał symetryczną budowę ciała obcego stworzenia. Symetria symetrią, a monstrum i tak wydało
mu się obrzydliwe.
- Nie wiem, ale lepiej tego nie dotykaj - poradziła Lambert zdejmując buty.
- Masz to jak w banku. - Parker nachylił się i badał wzrokiem miejsce, gdzie twarz Kane'a ginęła pod ciałem
gumowatego, pulsującego mięczaka. - Co to bydlę właściwie teraz robi?
- Nie mam pojęcia. Zabierzemy go na zabiegówkę i zobaczymy.
- Racja - zgodził się ochoczo Brett. - A wy? Wszystko w porządku?
Dallas skinął wolno głową.
- Jesteśmy tylko zmęczeni. Uważajcie na to ścierwo. Przez całą drogę ani drgnęło, ale uważajcie.
- Tak jest.
Główny inżynier i jego pomocnik wsunęli ręce pod pachy nieprzytomnego Kane'a i ostrożnie dzwignęli
go z podłogi. Ash pomagał im, jak mógł.
6.
W izbie zabiegowej położyli Kane'a na długim stole operacyjnym ostrożnie i delikatnie. Zcianę za głową nieprzytomnego
oficera zdobiły skomplikowane, specyficzne dla tego miejsca instrumenty i urządzenia. Stół wystawał ze ściany, z otworu o
powierzchni około jednego metra kwadratowego.
Dallas włączył "automatycznego doktora." Podszedł do jednej z szuflad i wyjął z niej niewielką błyszczącą rurkę z
metalu. Sprawdził stopień koncentracji ładunku i stanął obok Kane'a. Koło kapitana czuwał Ash, gotów w każdej chwili
spieszyć mu z pomocą. Lambert, Parker i Brett obserwowali ich z korytarza, zza grubej szyby.
Dallas dotknął przełącznika i z metalowej rurki trysnął krótki, oślepiający promień światła. Nie zmniejszając mocy
laserowego noża, kapitan wyregulował go tak, że promień stał się krótki i wąski. Pózniej dotknął nim podstawy hełmu Kane'a.
W metalu ukazała się szczelina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]