download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem biel zabrała jej głowę ze srebrną maską, a ona przygarbiła pod niebem bezgłowe
ramiona. Wpadł do białego rowu, na książkę, twarz przylgnęła do sztychu, a usta wypełnił
nierozpuszczalny nawóz. Naraz przyszedł nacisk i cisza. Coś znów go uniosło i rzuciło,
cisnęło o skałę. Gdy woda ustąpiła, ujrzał przez moment odcinający się od nieba zarys
bocianiego gniazda, pozbawiony starej kobiety, lecz zmieniony przez rozrzucone kamienie.
- Zerwała się z uwięzi i biega samopas po wyspie. Uciekła z piwnicy i wyszła na
światło dzienne. Tropić ją!
I znalazł się tam nóż, wśród innych wrażeń, przyciśnięty do żeber. Wziął go do ręki i
otworzył ostrze. Zaczął się czołgać, polować i pływać od rowu do rowu. Przechylała się przez
reling, lecz znikła, a on skradał się za nią do zielonego pokoju. Wynurzyła się przy rampie, a
gdy przykucnął za kulisami, dostrzegł, że jego kostium nie jest odpowiedni do roli. Jego usta i
on znów stali się jednym.
- Zmień strój! Bądz nagim szaleńcem na skale w samym sercu burzy!
Pazury zacisnęły się na łachmanach i szarpnęły. Błysnął mu złoty galon i pusta
pończocha, odpływające jak garść odpadków. Ujrzał jakąś nogę, pokrytą bliznami, łuszczącą
się i chudą jak patyk, a muzyka zagrała jej żałobnie.
Przypomniał sobie starą kobietę i poczołgał się za nią wzdłuż Ulicy Głównej do
 Czerwonego Lwa". Piana, którą pozostawiały za sobą pędzące fale, wprowadzała pożądane
zamieszanie wokół trzech skał i zamieszanie to ukrywało miejsce, gdzie przedtem był
czerwony homar. Krzyknął na skały, lecz stara kobieta nie chciała się wśród nich pojawić.
Przemknęła się do piwnicy. Potem dostrzegł, że leży skulona w rozpadlinie, i zaczął się
posuwać w jej kierunku. Upadł na nią i zaczął zadawać ciosy nożem, a jego usta
wykrzykiwały:
- Ja ci dam polować na mnie! Ja ci dam polować na mnie, pędzić za mną z piwnicy,
przez samochody i łóżka, i puby, cały czas za mną, a ja, przed tobą, biegnę za moim
identyfikatorem przez wszystkie dni mojego życia! Wykrwaw się i giń!
Jednak on i jego głos byli jednym. Oboje wiedzieli, że ta krew to morska woda, a to
zimne, uginające się ciało, cięte i rozdzierane, to nic innego, jak jego sztormiak. Teraz głos
przeszedł w paplaninę, zaśpiewał, zaklął, wymówił bezsensowne sylaby, zakaszlał i splunął.
Wypełniał każdą sekundę czasu hałasem, tak bardzo stłaczał dzwięk, że aż się dławił; ale
centrum zaczynało rozumieć swoją odrębność, ponieważ dla niego dzwięk nie wypełniał
każdej chwili. Usta splunęły i zaczęły mówić sensownie:
- A na koniec wszystkiego prześladować cię będą halucynacje, wizje, marzenia i
urojenia. Bo czegóż innego może się spodziewać szaleniec? Zobaczysz je na solidnej skale,
prawdziwej skale, skupią na sobie twoją uwagę i nie będziesz niczym więcej, tylko
szaleńcem.
I natychmiast przyszła halucynacja. Wiedział to, jeszcze zanim ją zobaczył, ponieważ
rów wypełniła trwoga, obramowana cichą, przelatującą nad nim pianą. Halucynacja usiadła
na skale na końcu rowu i nareszcie spojrzał na nią przez rozmazane okno. Dojrzał pozostałą
część rowu i przeczołgał się przez wodę, która była ponuro nieruchoma, jeśli nie uderzał w
nią podmuch wiatru długim szarpnięciem i drżeniem pienistych szumowin. Gdy był już bli-
sko, uniósł oczy w górę, od butów, przez kolana, na twarz, i zabrał się do ust:
- Jesteś projekcją mojego umysłu. Jesteś jednak dla mnie punktem, na którym mogę
skupić uwagę. Zostań, gdzie jesteś.
Usta ledwie ruszyły się w odpowiedzi.
- Jesteś obrazem rzutowanym z mojego umysłu.
Wydał z siebie coś na kształt prychnięcia.
- Nieskończony regres, albo lepiej: wokół morwy tańczmy kołem14. Moglibyśmy tak
krążyć i nigdy nie przestać.
- Masz już dość, Christopher?
Spojrzał na wargi. Były tak jasne, jak te słowa. W prawym kąciku spajała je drobinka
śliny.
- Przenigdy nie wymyśliłbym czegoś takiego.
Oko położone najbliżej bocianiego gniazda było przekrwione w zewnętrznym kąciku.
Za nim, lub obok niego, biegł czerwony pasek słońca i ginął za skałą. Piana wciąż
przelatywała górą. Można było patrzeć na zachód słońca albo na oko, lecz nie na jedno i
drugie. Nie można było patrzeć jednocześnie na oko i na usta. Zobaczył, że nos jest lśniący i
brązowy jak skóra i pełen porów. Lewemu policzkowi przydałoby się wkrótce golenie, gdyż
widział pojedyncze włosy. Nie mógł jednak objąć wzrokiem całej twarzy. To była twarz,
którą być może uda mu się przypomnieć sobie pózniej. Nieruchoma. Jej cechą było po prostu
to, że nie wyrażała zgody na całościowy ogląd. Tylko fragment po fragmencie.
- Dość czego?
- Walki o życie. O przetrwanie.
Równie trudno było powiedzieć, w co był ubrany, więc musiał badać po kolei każdą
część stroju. Był tam sztormiak - ściągnięty pasem, ponieważ guziki poodpadały. Wewnątrz
wełniany pulower, z golfem. Ziudwestka była lekko zsunięta w tył. Ręce leżały na kolanach,
tuż nad pończochami. A potem buty, dobre i lśniące, wilgotne i solidne. Na ich tle skała
wyglądała jak kawałek brystolu, jak dekoracja. Zginał się i pochylał, aż jego załzawione okno
znalazło się tuż nad podbiciem prawej stopy. W tle nie było żadnej muzyki i żadnego wiatru -
nic oprócz czarnej, lśniącej gumy.
- Nie zastanawiałem się nad tym.
- Zastanów się teraz.
- Co mi z tego przyjdzie? Przecież postradałem zmysły.
- Nawet ta rozpadlina się rozsypie.
14
Martin miesza tu dwa tradycyjne teksty, wierszyk
Here we go round the mulberry bush
On a cold and frosty morning [...]
[Wokół morwy tańczymy kołem
W mrozny, rześki ranek]
oraz drugi:
Round and round the ragged rock
The ragged rascal ran.
[Wokół poszarpanej skały
Obszarpany łajdak gnał.]
Próbował się zaśmiać w kierunku tego przekrwionego oka, lecz usłyszał tylko
szczekliwe dzwięki. Prosto w tę twarz cisnął słowa: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •