download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przykro nam, że sprowadziliśmy to gówno na ciebie, Barry. - powiedział
Morris.
Love spojrzał na niego zdziwionym wyrazem twarzy.
- %7łe co?
- Powiedzieliśmy ci wcześniej jak ta czarna wiedzma, którą szukamy,
starała się nas zabić kilka razy. Ogień, zombie, a teraz demony. Ludzie
uprawiający czarną magię przejawiają tendencję niezwracania uwagi na
uboczne szkody, o czym już się przekonałeś. Dobrze, że jesteś szybki z
tym swoim pistoletem.
- Rzuciłam ukrywające zaklęcia by ukryć nas przed nią. - powiedziała
Libby. - I, zresztą, mieliśmy nadzieję, że znikniemy z twojego życia zanim
nas wykryje. Ale to nie zadziałało w ten sposób. Więc, jak Quincey
powiedział, jest nam przykro.
Love powoli potrząsnął głową.
- Doceniam wasze przeprosiny, ale obawiam się, że są nie na miejscu.
Tym razem to Morris był zdezorientowany.
- Co masz na myśli?
- To znaczy, nie jestem tu niewinną przypadkową osobą. Wy jesteście. Te
demony były po mnie, nie po was.
- Co sprawia, że jesteś taki pewny? - spytała Libby.
- Byłem zamieszany w trwającym konflikcie z Dolnym Zwiatem przez
jakiś już czas. Zaczęło się sprawą w Brooklynie sześć lat temu. Wyglądała
na początku na wystarczająco prostą, tylko kolejne cudzołożnico, ale
poszło prosto do Piekła. Dosłownie. To było moje wprowadzenie do
dziwnego gówna i nadal o tym śnię.
- I od tego czasu demony się ścigają? - Libby wydawała się przerażona tą
perspektywą.
- Nie ciągle, ale czasem, tak. - Love wykrzywił twarz w ponurym
uśmiechu. - Innymi razy, to ja ścigam je.
Morris zmarszczył brwi.
- Nie wiem, Barry. To wydaje się tak wielkim zbiegiem okoliczności, po
tym co Libby i ja musieliśmy się zmierzyć ostatnio. Kiedy było twoje
ostatnie spotkanie z demonami, przed dzisiejszym?
- Um, niech pomyślę- tak, to było tuż przed świętami, co wydaje się być
pracowitym czasem dla piekielnych sił, chociaż moglibyście tak nie
myśleć.
- Nie, wierzę ci. - powiedział Morris. - To ma pewną szczyptę
przewrotnego sensu.
- Cóż, podejrzewam, że nigdy tak naprawdę się nie dowiemy kogo ścigały
te potwory. - powiedziała Libby. - Ale wiem, że Quincey i ja, nie
wspominając rodziny LaRue, będziemy o wiele bezpieczniejsi gdy
znajdziemy tą czarną wiedzmę i coś z nią zrobimy. Czy byłeś w stanie...?
Barry Love lekko trzasną dłonią o biurko.
- Cholera! W całym tym szaleństwie zapomniałem. - zaczął przeszukiwać
papiery, akta i wycinki leżące na jego biurku. - Rozmawiałem z kilkoma
ludzmi zaznajomionymi ze sceną czarnej magii. Większość z nich nie wie
nic o wiedzmie, o którą pytacie, przynajmniej tak twierdzą. Ale dwóch
innych dało mi nazwisko - to samo nazwisko.
Chwilę pózniej, powiedział,
- tak, tu jest, - i wyciągnął zabrudzoną 4 na 6 kartę z bałaganu na biurku.
Podał ją Libby, która była bliżej.
Libby przyjrzała się karcie dłużej niż to było konieczne by przeczytać to
co tam było napisane.
W końcu, podała ją Morrisowi, który zobaczył, że karta zawierała tylko te
słowa:
Christine Abernathy
Salem, Massachusetts
Rozdział 23
- Zabije jeszcze raz. - powiedział Van Dreenan. - A gdy to zrobi, musimy
być gotowi.
- Skąd wiesz, że zrobi to jeszcze tylko jeden raz? - spytał Fenton. - To
znaczy, zgadzam się, zrobi to jeszcze raz. Ona coś z tego ma, coś co ma
dla niej znaczenie. Ale dlaczego przestanie po jeszcze jednym?
- Następna śmierć będzie jej piątą. W każdym razie, pięć jest cyklem. -
Van Dreenan spojrzał w dal, podobne 'spojrzenie na tysiąc jardów', które
znajdziesz u żołnierzy widzących wiele walk i dochodzą do punktu
przełomowego.
Fenton wpatrywał się w niego.
- Nic ci nie jest, człowieku?
Van Dreenan zamrugał kilka razy.
- Nic,przepraszam. Myślałem o czymś innym.
- Wiesz, zauważyłem to wcześniej. Stajesz się trochę dziwny od czasu do
czasu, a wydaje się to zdarzać gdy rozmawiamy o morderstwach muti, w
żadnym innym razie.
Van Dreenan wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział.
Gdy ponownie się odezwał, głos Fentona był łagodny.
- Czy jest coś o czym mi nie mówisz?
Van Dreenan patrzył na niego twardo przez kilka sekund zanim opuścił
wzrok.
- Możliwe, że jest. - powiedział powoli. - I w tych okolicznościach,
powiem ci. Zacząłem cię szanować, Fenton, w czasie gdy pracowaliśmy
razem. Rzeczywiście, stwierdzam, że nawet cię lubię.
- Można powiedzieć, że to jest wzajemne. W obu aspektach.
Następnie zapadła cisza pełna zażenowania, która zwykle się pojawia gdy
mężczyzni w tej kulturze rozmawiają o takich sprawach. Van Dreenan
przerwał ją, mówiąc,
- Dziękuję za to. I nie chciałbym - jakie jest to wyrażenie? - trzymać przed
tobą tajemnic. Ale jesteś profesjonalistą i mężczyzną prawym. Jeśli
pracowałbyś nad sprawą z kimś emocjonalnie związanym, osobisty udział
w rezultacie, czułbyś się zobligowany zgłosić to przełożonym, ja?
- Wydaje mi się, że tak bym zrobił, tak.
- A reakcja twoich przełożonych byłaby jaka?
- Najprawdopodobniej, usunęli by emocjonalnie związaną osobę ze
śledztwa. Na podstawie tego, że emocje wpływają na ocenę, a zaćmiona
ocena staje na przeszkodzie śledztwu.
- Dokładnie. Teraz, powiedz mi coś. Czy powiedziałbyś, że byłem
przeszkodą w śledztwie do tej pory?
- Do diabła, nie. Nie bylibyśmy tak blisko jak teraz gdyby nie ty.
- To miło, że tak mówisz. Więc jakieś emocjonalne zaangażowanie mogło
nie mieć niekorzystnego wpływu na śledztwo, czy to uczciwa ocena?
- Pewnie.
- W takim razie wolałbym nie rozmawiać z tobą o pewnych kwestiach. W
każdym razie, nie teraz. Byłoby lepiej gdybyś mógł pózniej powiedzieć,
pod przysięgą jeśli będzie to konieczne, że nie miałeś bezpośredniej
wiedzy o żadnych osobistych uczuciach, które mogą dotyczyć tematu tego
śledztwa.
- Rozumiem.
- Nie mogę być usunięty z tej sprawy, Fenton. Nie mogę. Nie tylko dla
własnych celów, ale dla twoich, również.
Fenton przesunął dłonią po twarzy.
- W porządku, teraz naprawdę mnie zagubiłeś.
- Wiem i żałuję tego. Mam nadzieję, że wszytko stanie się dla ciebie jasne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •