[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sezamu. Czym mogę służyć?
- Przyszłam do pana z całą listą zakupów - oświadczy
ła Abbey, odpowiedziawszy uśmiechem na uśmiech.
Zaczęło się odczytywanie z kartki kolejnych pozycji.
Niestety, już na początku okazało się, że Abbey nie wróci
do domu ze świeżymi warzywami.
- Każdy ma tu wszystko w swoim przydomowym
ogródku - wyjaśnił Pete. - Ale myślę, że mogłaby porato-
wać panią Louise Gold. Dochowała się tego roku wyjątko
wo dorodnej sałaty.
- Nie wiem, czy mi wypada.
Abbey tylko raz spotkała matkę Ronny'ego i to w przelo
cie. Odniosła z tego spotkania jak najlepsze wrażenie. W ogó
le cała rodzina Goldów była przemiła i niesłychanie otwarta
na innych. Nie oznaczało to jednak, by ona, Abbey, miała
żerować na czyjejś uprzejmości i bezinteresownej przyjazni.
- Tu, na północy, jest trochę inaczej niż gdzie indziej
- powiedział Pete. - Tutejsi ludzie sobie pomagają. Gdyby
Louise się dowiedziała, że potrzebuje pani sałaty na obiad,
której ona ma nadmiar, poczułaby się urażona, nie docze
kawszy siÄ™ pani sÄ…siedzkiej wizyty. ZresztÄ… rozmowÄ™ z niÄ…
biorę na siebie. Proszę dać mi tę listę. Postaram się dostar
czyć pani wszystko osobiście.
- Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Abbey nigdy jeszcze nie spotkała tak czarującego,
uczynnego i szarmanckiego sklepikarza.
Ze sklepu udała się prosto do biblioteki. Minęły dwie
godziny i nikt się nie zjawił. Myślała o Sawyerze. Wreszcie
o matce przypomniał sobie Scott. Odwiedził ją z nieodłą
cznym Eagle Catcherem.
- Kiedy biblioteka zostanie otwarta, psy będą miały tu
wstęp wzbroniony - ostrzegła syna.
- Zabieram go wszędzie ze sobą.
- Psy nie umieją czytać.
- Założę się, że potrafiłbym go nauczyć.
- Scott!
- Już dobrze. Nie gniewaj się.
- Czy tym razem zapytałeś Sawyera o pozwolenie?
- Tak. Znalazłem go na lotnisku. Ma ostatnio pełne ręce
roboty, gdyż został sam, bez brata. Przygotowywał właśnie
samolot. Miał gdzieś lecieć.
Poczuła coś w rodzaju rozczarowania.
- Czy powiedział, kiedy wróci?
- Nie, ale zaprosiłem go na obiad. Chyba nie zrobiłem
nic strasznego?
- Nie, ale...
- Powiedziałaś, że dzisiejszy obiad będzie bombowy.
- I jak przyjÄ…Å‚ zaproszenie?
- Podziękował i nakazał mi, żebym cię o jego przyjściu
uprzedził. I właśnie to zrobiłem. Cześć.
Wypadł na złamanie karku, przy okazji udowadniając,
że jest szybszy od Eagle Catchera.
Mimo wszystko nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Godziny szybko mijały i nawet nie spostrzegła się, jak
nastało pózne popołudnie. Zjawił się Pete Livengood z za
mówionymi produktami. Dołączył do nich bukiecik pol
nych kwiatów. Uderzyła ją jego powaga i zamyślenie.
Okazało się, że nie musiała płacić od razu. W sklepiku
regulowało się rachunki raz na miesiąc.
Schowała do szuflady biurka pióro i inne przybory i już
miała wychodzić, gdy w drzwiach stanął Sawyer. Wydawał
się zmęczony i jakby czymś skwaszony.
- Twój syn zaprosił mnie na obiad - oznajmił.
- Tak, wiem.
Ku swemu zaskoczeniu, zaczerwieniła się. Uciekła
w bok ze spojrzeniem. Zaczęła gorączkowo szukać w my
ślach jakiegoś w miarę neutralnego tematu rozmowy.
- Pete Livengood obdarował mnie kwiatami - wypa
liła.
- Pete był tutaj?
- Tak, przyniósł mi zakupy. To bardzo miły człowiek.
Trochę pogawędziliśmy. Opowiadał o swoim życiu, które
układa się w bardzo ciekawą historię.
- Pete mógłby być twoim ojcem!
- No, nie tak bardzo. Czy to ma zresztÄ… jakiekolwiek
znaczenie?
- Zabroniłem chłopcom naprzykrzać ci się - powie-
dział, ale nie była to odpowiedz na jej pytanie.
- Pete nie naprzykrzał się.
- Dobrze. W takim razie to mnie nadepnÄ…Å‚ na odcisk.
- Dlaczego?
Sawyer utkwił spojrzenie w suficie.
- Bo jestem skończonym durniem.
ROZDZIAA SZÓSTY
Gdy Sawyer zaszedł na śniadanie do restauracji Bena,
od razu zauważył, że coś tu jest nie tak. Powitał skinieniem
głowy trzech siedzących przy stolikach pilotów, lecz tamci
zignorowali to pozdrowienie. Kiedy zaś usiadł przy barze
i wziął do ręki kartę dań, zaczęli pojedynczo wstawać i nie
kończąc posiłków, ostentacyjnie opuszczać lokal. Nie do
wiary! Potraktowano go jak zadżumionego.
- Czy cuchnie mi z ust, Ben?
Grubas zarechotał.
- Może, lecz chyba nie o to chodzi.
- Więc o co, na rany starego Indianina?
- Powiedziałbym, że ma to jakiś związek z Abbey
Sutherland. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
sezamu. Czym mogę służyć?
- Przyszłam do pana z całą listą zakupów - oświadczy
ła Abbey, odpowiedziawszy uśmiechem na uśmiech.
Zaczęło się odczytywanie z kartki kolejnych pozycji.
Niestety, już na początku okazało się, że Abbey nie wróci
do domu ze świeżymi warzywami.
- Każdy ma tu wszystko w swoim przydomowym
ogródku - wyjaśnił Pete. - Ale myślę, że mogłaby porato-
wać panią Louise Gold. Dochowała się tego roku wyjątko
wo dorodnej sałaty.
- Nie wiem, czy mi wypada.
Abbey tylko raz spotkała matkę Ronny'ego i to w przelo
cie. Odniosła z tego spotkania jak najlepsze wrażenie. W ogó
le cała rodzina Goldów była przemiła i niesłychanie otwarta
na innych. Nie oznaczało to jednak, by ona, Abbey, miała
żerować na czyjejś uprzejmości i bezinteresownej przyjazni.
- Tu, na północy, jest trochę inaczej niż gdzie indziej
- powiedział Pete. - Tutejsi ludzie sobie pomagają. Gdyby
Louise się dowiedziała, że potrzebuje pani sałaty na obiad,
której ona ma nadmiar, poczułaby się urażona, nie docze
kawszy siÄ™ pani sÄ…siedzkiej wizyty. ZresztÄ… rozmowÄ™ z niÄ…
biorę na siebie. Proszę dać mi tę listę. Postaram się dostar
czyć pani wszystko osobiście.
- Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Abbey nigdy jeszcze nie spotkała tak czarującego,
uczynnego i szarmanckiego sklepikarza.
Ze sklepu udała się prosto do biblioteki. Minęły dwie
godziny i nikt się nie zjawił. Myślała o Sawyerze. Wreszcie
o matce przypomniał sobie Scott. Odwiedził ją z nieodłą
cznym Eagle Catcherem.
- Kiedy biblioteka zostanie otwarta, psy będą miały tu
wstęp wzbroniony - ostrzegła syna.
- Zabieram go wszędzie ze sobą.
- Psy nie umieją czytać.
- Założę się, że potrafiłbym go nauczyć.
- Scott!
- Już dobrze. Nie gniewaj się.
- Czy tym razem zapytałeś Sawyera o pozwolenie?
- Tak. Znalazłem go na lotnisku. Ma ostatnio pełne ręce
roboty, gdyż został sam, bez brata. Przygotowywał właśnie
samolot. Miał gdzieś lecieć.
Poczuła coś w rodzaju rozczarowania.
- Czy powiedział, kiedy wróci?
- Nie, ale zaprosiłem go na obiad. Chyba nie zrobiłem
nic strasznego?
- Nie, ale...
- Powiedziałaś, że dzisiejszy obiad będzie bombowy.
- I jak przyjÄ…Å‚ zaproszenie?
- Podziękował i nakazał mi, żebym cię o jego przyjściu
uprzedził. I właśnie to zrobiłem. Cześć.
Wypadł na złamanie karku, przy okazji udowadniając,
że jest szybszy od Eagle Catchera.
Mimo wszystko nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Godziny szybko mijały i nawet nie spostrzegła się, jak
nastało pózne popołudnie. Zjawił się Pete Livengood z za
mówionymi produktami. Dołączył do nich bukiecik pol
nych kwiatów. Uderzyła ją jego powaga i zamyślenie.
Okazało się, że nie musiała płacić od razu. W sklepiku
regulowało się rachunki raz na miesiąc.
Schowała do szuflady biurka pióro i inne przybory i już
miała wychodzić, gdy w drzwiach stanął Sawyer. Wydawał
się zmęczony i jakby czymś skwaszony.
- Twój syn zaprosił mnie na obiad - oznajmił.
- Tak, wiem.
Ku swemu zaskoczeniu, zaczerwieniła się. Uciekła
w bok ze spojrzeniem. Zaczęła gorączkowo szukać w my
ślach jakiegoś w miarę neutralnego tematu rozmowy.
- Pete Livengood obdarował mnie kwiatami - wypa
liła.
- Pete był tutaj?
- Tak, przyniósł mi zakupy. To bardzo miły człowiek.
Trochę pogawędziliśmy. Opowiadał o swoim życiu, które
układa się w bardzo ciekawą historię.
- Pete mógłby być twoim ojcem!
- No, nie tak bardzo. Czy to ma zresztÄ… jakiekolwiek
znaczenie?
- Zabroniłem chłopcom naprzykrzać ci się - powie-
dział, ale nie była to odpowiedz na jej pytanie.
- Pete nie naprzykrzał się.
- Dobrze. W takim razie to mnie nadepnÄ…Å‚ na odcisk.
- Dlaczego?
Sawyer utkwił spojrzenie w suficie.
- Bo jestem skończonym durniem.
ROZDZIAA SZÓSTY
Gdy Sawyer zaszedł na śniadanie do restauracji Bena,
od razu zauważył, że coś tu jest nie tak. Powitał skinieniem
głowy trzech siedzących przy stolikach pilotów, lecz tamci
zignorowali to pozdrowienie. Kiedy zaś usiadł przy barze
i wziął do ręki kartę dań, zaczęli pojedynczo wstawać i nie
kończąc posiłków, ostentacyjnie opuszczać lokal. Nie do
wiary! Potraktowano go jak zadżumionego.
- Czy cuchnie mi z ust, Ben?
Grubas zarechotał.
- Może, lecz chyba nie o to chodzi.
- Więc o co, na rany starego Indianina?
- Powiedziałbym, że ma to jakiś związek z Abbey
Sutherland. [ Pobierz całość w formacie PDF ]