[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś dokładnie taki, jak o tobie mówią - rzekł zadowolony z siebie Czarny Krzyż. -
Kiedy cię zabiję, Stephan zdobędzie swoją włócznię, a twoja odcięta głowa znajdzie się u
stóp łóżka tej dziwki Emilie. Znów na mnie natarł. Z coraz większym trudem parowałem
ciosy. Uchyliłem się w lewo, starając się złapać oddech. Gdyby nie moja szybkość, zostałbym
przecięty na pół. Jednak powoli moje ruchy stawały się wolniejsze. Doszedłem do wniosku,
że nie zdołam go pokonać. Walnął mnie głową w czoło. Zatoczyłem się w tył, uderzenie jego
hełmu dzwięczało echem w mojej głowie. Brakowało mi powietrza. Pomodliłem się w duchu:
Boże, wskaż mi, jak go pokonać.
Tafur nacierał. Potknąłem się, próbując uciec w bok. Czołgałem się wzdłuż
nadrzecznej skarpy, wiedząc, że tylko sekundy dzielą mnie od śmierci. Stephan w końcu
będzie miał swoją świętą włócznię.
Czarny Krzyż stanął przede mną. Nie miałem już żadnej drogi ucieczki.
Podniósłszy przyłbicę, odsłonił swoją ohydną, poranioną twarz. Pociągnął nosem.
- Twoja dusza i tak jest zgubiona. Zabijając cię, wyręczam Boga w brudnej robocie.
Oślepiło mnie słońce, odbijające się od jego zbroi. Mrugałem oczami
zdezorientowany. Miałem wrażenie, że jestem w Antiochii, mam przed sobą Turka i
wdycham ostatnie w życiu cenne hausty powietrza.
I tak samo jak wówczas - doznałem uczucia absurdalnej euforii.
Zacząłem się śmiać. Nie miałem pojęcia, z jakiej przyczyny. Czy uzmysłowiłem sobie,
iż zatoczyłem pełny krąg od urodzenia do śmierci? %7łe mimo moich nadziei życie w księstwie
pozostanie takie, jakie było dotąd? %7łe umrę w kostiumie błazna?
Przyszło mi do głowy coś zupełnie idiotycznego: seria głupich dowcipów. Nie wiem,
dlaczego wydawały mi się zabawne, niemniej nie potrafiłem się powstrzymać od śmiechu.
Ostatecznie byłem przecież błaznem.
- Tu rzeczywiście jest głęboko - powiedziałem, po czym znów wybuchnąłem
śmiechem, kładąc się na boku i podkurczając nogi.
- Umrzesz jako głupek, błaznie. Powiedz, jaki dowcip jest aż tak śmieszny, że chcesz
go zabrać z sobą do grobu?
- Dowcip stary jak świat. - Złapałem oddech. Nie wiedziałem, czy powodował mną
spryt, czy popadłem w obłęd. - Dwaj mężczyzni, stojąc na moście, sikają do rzeki. Chcą się
pochwalić, który z nich ma dłuższego. Obaj wyjmują swoje ptaki. Pierwszy mówi: Brrr...
jaka zimna woda , a drugi: Tu rzeczywiście jest głęboko .
Czarny Krzyż spojrzał na mnie pustym wzrokiem, nie rozumiejąc. Stał na skarpie nad
rzeką, gotów posłać mnie do piekła.
- Tu rzeczywiście jest głęboko - powtórzyłem, tym razem z większą pewnością w
głosie.
Trwało to może ułamek sekundy, mimo to dojrzałem na jego twarzy błysk odkrycia, iż
coś było nie tak, że coś błędnie ocenił...
Nim zdążył się zorientować, kopnąłem go obiema nogami prosto w żołądek. Zatoczył
się na sam brzeg skarpy.
Przez chwilę walczył o utrzymanie równowagi, lecz w końcu ją odzyskał.
Uśmiechnął się pogardliwie, jakby chciał powiedzieć: to wszystko na co cię stać, ty
kurduplu?
Nagle jego buty straciły pewne oparcie. Zachwiał się, zbroja ciągnęła go do tyłu.
Mimo to jego oczy nadal wyrażały co najwyżej zdziwienie. Nie zdawał sobie sprawy z
niebezpieczeństwa. Mały człowiek - mały kłopot.
Zaczął się zsuwać ze skarpy. Ciężar zbroi nadawał mu coraz większą szybkość.
Staczał się jak głaz, przy akompaniamencie szczęku żelaza, usiłując po drodze
przytrzymać się kamieni i kęp trawy. Na koniec wpadł do rzeki, znikając pod powierzchnią
wody.
Byłem pewny, iż myśli jedynie o tym, żeby się czegoś przytrzymać, wspiąć na powrót
po skarpie i mnie wykończyć. Czas mijał, a on się nie wynurzał. Nie mogłem uwierzyć w to,
co się stało. Z wody wychyliła się dłoń w rękawicy, szukająca jakiegoś oparcia.
Minęło więcej czasu. Na powierzchni wody ukazały się bąbelki powietrza. Ręka
jeszcze przez pewien czas rozpryskiwała wodę, lecz Czarny Krzyż już się nie wyłonił. Był
załatwiony. Utopiony. Martwy.
Zmusiłem się do przepełznięcia przez krawędz skarpy. Walka już się zakończyła.
Ludzie Stephana klęczeli z podniesionymi rękami. Niektórzy z naszych zaczęli wiwatować,
unosząc mi e c z e.
Potem wiwatowali już wszyscy. Rozjaśnione twarze odzwierciedlały niewiarygodny
fakt: Zwyciężyliśmy! Pobiliśmy Stephana!
Zewsząd biegli ku mnie ludzie. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. W końcu
łzy zakręciły mi się w oczach - z radości i z wyczerpania. Wykrzykiwano moje imię, jakbym
był bohaterem.
Sięgnąłem za plecy po świętą włócznię. Zebrawszy resztę sił, która mi została,
wyrzuciłem ją wysoko w powietrze.
Ku niebu.
ROZDZIAA 143
Emilie nie słyszała wiwatowania. Zastanawiała się dlaczego.
Wiedziała, że toczy się zażarta bitwa. Słyszała wyjazd jezdzców z miasta:
galopowanie, od którego drżały mury.
Boże! - pomyślała. Stephan zaatakował, co znaczyło, że armia Hugues'a w tej chwili
walczyła o życie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Jesteś dokładnie taki, jak o tobie mówią - rzekł zadowolony z siebie Czarny Krzyż. -
Kiedy cię zabiję, Stephan zdobędzie swoją włócznię, a twoja odcięta głowa znajdzie się u
stóp łóżka tej dziwki Emilie. Znów na mnie natarł. Z coraz większym trudem parowałem
ciosy. Uchyliłem się w lewo, starając się złapać oddech. Gdyby nie moja szybkość, zostałbym
przecięty na pół. Jednak powoli moje ruchy stawały się wolniejsze. Doszedłem do wniosku,
że nie zdołam go pokonać. Walnął mnie głową w czoło. Zatoczyłem się w tył, uderzenie jego
hełmu dzwięczało echem w mojej głowie. Brakowało mi powietrza. Pomodliłem się w duchu:
Boże, wskaż mi, jak go pokonać.
Tafur nacierał. Potknąłem się, próbując uciec w bok. Czołgałem się wzdłuż
nadrzecznej skarpy, wiedząc, że tylko sekundy dzielą mnie od śmierci. Stephan w końcu
będzie miał swoją świętą włócznię.
Czarny Krzyż stanął przede mną. Nie miałem już żadnej drogi ucieczki.
Podniósłszy przyłbicę, odsłonił swoją ohydną, poranioną twarz. Pociągnął nosem.
- Twoja dusza i tak jest zgubiona. Zabijając cię, wyręczam Boga w brudnej robocie.
Oślepiło mnie słońce, odbijające się od jego zbroi. Mrugałem oczami
zdezorientowany. Miałem wrażenie, że jestem w Antiochii, mam przed sobą Turka i
wdycham ostatnie w życiu cenne hausty powietrza.
I tak samo jak wówczas - doznałem uczucia absurdalnej euforii.
Zacząłem się śmiać. Nie miałem pojęcia, z jakiej przyczyny. Czy uzmysłowiłem sobie,
iż zatoczyłem pełny krąg od urodzenia do śmierci? %7łe mimo moich nadziei życie w księstwie
pozostanie takie, jakie było dotąd? %7łe umrę w kostiumie błazna?
Przyszło mi do głowy coś zupełnie idiotycznego: seria głupich dowcipów. Nie wiem,
dlaczego wydawały mi się zabawne, niemniej nie potrafiłem się powstrzymać od śmiechu.
Ostatecznie byłem przecież błaznem.
- Tu rzeczywiście jest głęboko - powiedziałem, po czym znów wybuchnąłem
śmiechem, kładąc się na boku i podkurczając nogi.
- Umrzesz jako głupek, błaznie. Powiedz, jaki dowcip jest aż tak śmieszny, że chcesz
go zabrać z sobą do grobu?
- Dowcip stary jak świat. - Złapałem oddech. Nie wiedziałem, czy powodował mną
spryt, czy popadłem w obłęd. - Dwaj mężczyzni, stojąc na moście, sikają do rzeki. Chcą się
pochwalić, który z nich ma dłuższego. Obaj wyjmują swoje ptaki. Pierwszy mówi: Brrr...
jaka zimna woda , a drugi: Tu rzeczywiście jest głęboko .
Czarny Krzyż spojrzał na mnie pustym wzrokiem, nie rozumiejąc. Stał na skarpie nad
rzeką, gotów posłać mnie do piekła.
- Tu rzeczywiście jest głęboko - powtórzyłem, tym razem z większą pewnością w
głosie.
Trwało to może ułamek sekundy, mimo to dojrzałem na jego twarzy błysk odkrycia, iż
coś było nie tak, że coś błędnie ocenił...
Nim zdążył się zorientować, kopnąłem go obiema nogami prosto w żołądek. Zatoczył
się na sam brzeg skarpy.
Przez chwilę walczył o utrzymanie równowagi, lecz w końcu ją odzyskał.
Uśmiechnął się pogardliwie, jakby chciał powiedzieć: to wszystko na co cię stać, ty
kurduplu?
Nagle jego buty straciły pewne oparcie. Zachwiał się, zbroja ciągnęła go do tyłu.
Mimo to jego oczy nadal wyrażały co najwyżej zdziwienie. Nie zdawał sobie sprawy z
niebezpieczeństwa. Mały człowiek - mały kłopot.
Zaczął się zsuwać ze skarpy. Ciężar zbroi nadawał mu coraz większą szybkość.
Staczał się jak głaz, przy akompaniamencie szczęku żelaza, usiłując po drodze
przytrzymać się kamieni i kęp trawy. Na koniec wpadł do rzeki, znikając pod powierzchnią
wody.
Byłem pewny, iż myśli jedynie o tym, żeby się czegoś przytrzymać, wspiąć na powrót
po skarpie i mnie wykończyć. Czas mijał, a on się nie wynurzał. Nie mogłem uwierzyć w to,
co się stało. Z wody wychyliła się dłoń w rękawicy, szukająca jakiegoś oparcia.
Minęło więcej czasu. Na powierzchni wody ukazały się bąbelki powietrza. Ręka
jeszcze przez pewien czas rozpryskiwała wodę, lecz Czarny Krzyż już się nie wyłonił. Był
załatwiony. Utopiony. Martwy.
Zmusiłem się do przepełznięcia przez krawędz skarpy. Walka już się zakończyła.
Ludzie Stephana klęczeli z podniesionymi rękami. Niektórzy z naszych zaczęli wiwatować,
unosząc mi e c z e.
Potem wiwatowali już wszyscy. Rozjaśnione twarze odzwierciedlały niewiarygodny
fakt: Zwyciężyliśmy! Pobiliśmy Stephana!
Zewsząd biegli ku mnie ludzie. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. W końcu
łzy zakręciły mi się w oczach - z radości i z wyczerpania. Wykrzykiwano moje imię, jakbym
był bohaterem.
Sięgnąłem za plecy po świętą włócznię. Zebrawszy resztę sił, która mi została,
wyrzuciłem ją wysoko w powietrze.
Ku niebu.
ROZDZIAA 143
Emilie nie słyszała wiwatowania. Zastanawiała się dlaczego.
Wiedziała, że toczy się zażarta bitwa. Słyszała wyjazd jezdzców z miasta:
galopowanie, od którego drżały mury.
Boże! - pomyślała. Stephan zaatakował, co znaczyło, że armia Hugues'a w tej chwili
walczyła o życie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]