[ Pobierz całość w formacie PDF ]
58
RS
Eden zdawała sobie sprawę, że Linsey nie jest w stanie jeść z
powodu stresu, i posłała jej herbatę.
- Jefferson schował się, żeby zejść mi z oczu -stwierdziła Linsey.
- Proszę cię, zawołaj go. Powiedz mu, że chcę go zobaczyć.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment...
- Proszę cię. Nie będzie odpowiedniejszego.
- Jeśli jesteś pewna...
- Wszystko będzie dobrze, naprawdę.
- Zaraz wrócę. Gdybyś mnie potrzebowała, będę przy
automatach telefonicznych za rogiem.
- Dziękuję. - Linsey uśmiechnęła się słabo. Strach nie
paraliżował jej już. Opanowała się. Cała sprawa dotyczyła Cade'a, nie
Farciarza. Jej synek był młody, silny i znajdował się w najlepszych
rękach.
Lincoln wrócił szybko, a po chwili otworzyły się drzwi windy i
wysiadł Jefferson. Nie miał na sobie lekarskiego fartucha, tylko za
duże dżinsy i koszulę. Buty miał własne, wyczyszczone do połysku.
Nie było już na nich krwi Cade'a.
Jefferson miał na twarzy spokój, ale głęboki smutek w oczach.
Linsey nie wiedziała, do jakiego stopnia czuje się winny za wypadek.
Nie powinien jednak czuć się winny. Podeszła, wzięła go za rękę i
powiedziała:
- Dziękuję ci.
- Daj spokój... Przecież...
- Dziękuję ci, naprawdę. Gdyby nie ty, Cade mógł utopić się w
strumieniu, kiedy zemdlał. Albo wykrwawić na śmierć.
59
RS
- Być może... - Jefferson nie był w stanie patrzeć jej w oczy. -
Ale gdybym zauważył tę pułapkę, nie wpadłby do niej.
- Czy to znaczy, że w Karolinie Południowej często znajduje się
w strumieniach pułapki na niedzwiedzie?
- Jasne, że nie! - Teraz Jefferson zezłościł się. - Widziałem już
takie pułapki na bagnach. Ktoś je ustawia, a potem zapomina o nich
albo po prostu zostawia, nie przejmując się, jaką krzywdę mogą
komuś wyrządzić. Co za debil mógł zastawić tę pułapkę na waszym
terenie! I to w zaroślach, na samym brzegu strumienia!
- Raczej nie dowiemy się tego, Jeffie - wtrącił Lincoln. - W to
miejsce przychodzą pić jelenie. Pułapkę mógł zastawić kłusownik,
który boi się strzelać. Albo jeden z sąsiadów, żeby zabić lisa
porywającego mu kury.
- I który mieszka dość blisko albo jest aż tak głupi?! -
zaoponował Jefferson. - Co za idiotą trzeba być, żeby zastawić coś
takiego? Nawet zwierzę zostałoby niepotrzebnie zmiażdżone przez tak
wielką pułapkę.
- Komu przyszłoby do głowy, żeby szukać czegoś tak
nieprawdopodobnego? - zauważyła Linsey.
- Oczywiście, mnie nie przyszło.
- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś - ciągnęła Linsey. -A czego ja
nie byłabym w stanie zrobić. Nie miałabym siły otworzyć tej pułapki.
Nie mogłabym... - Urwała.
- Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i odwrócić bieg wydarzeń.
Ale skoro się już stało, dziękuję Bogu za jedno - że byłeś tam z
Cade'em. - Zrobiła krok i objęła obiema rękami smutnego młodego
60
RS
człowieka. - Dziękuję ci, Jeffersonie, za przytomność umysłu i za
wszystko, co zrobiłeś dla mojego synka - zakończyła.
Puściła go. Milczał. Lincoln klepnął go w ramię i powiedział:
- Nikt nie wyraziłby tego lepiej niż Linsey. A wszyscy myślimy
tak samo. Wszyscy pokochaliśmy Cade'a.
I... szczęściem w nieszczęściu było to, że ty tam byłeś. Ja też
jestem ci wdzięczny, Jeffie.
- Jestem już! - zameldował się Jackson. Obok niego stali Adams
i Eden. - Słyszałem, co mówiłeś. Myślę dokładnie to samo. Nie
powiedziałem mu tego, bo pomyślałem, że nie będzie chciał słuchać.
- My też - dorzuciła Eden. Spojrzała z niepokojem na Linsey i
spytała: - Czy coś wiadomo...?
Jak na zawołanie, masywne drzwi na końcu korytarza otworzyły
się i wyszedł z nich wysoki lekarz w pełnym stroju chirurga.
Podszedł, ściągając po drodze maskę i czapeczkę. Popatrzył na
zebranych, którzy znieruchomieli, kiedy tylko otworzył drzwi.
Skinął głową, przesuwając wzrokiem po wszystkich, po czym
spojrzał w oczy Linsey.
- Pani Stuart, nazywam się Davis Cooper. - W jego niskim,
łagodnym głosie brzmiało współczucie. Podał Linsey rękę i
zaprowadził ją na kanapę. Usiadł koło niej. - Pierwsze i najważniejsze
jest to, że Cade będzie miał całą i zdrową nogę. Może być pani
spokojna. Na szczęście został uwolniony z pułapki fachowo i szybko
przywieziony do szpitala. Złamanie było zwykłe, jednokrotne.
Natomiast największy kłopot sprawia nam rana. Nasz ośrodek jest
wprawdzie mały, ale cieszy się dobrą opinią i zatrudnia znakomitych
61
RS
fachowców. Zapewniam panią, że Cade'em zajmują się najlepsi.
Stracił sporo krwi. Nie tyle, żeby zagrażało to jego życiu, ale sporo.
Normalnie wypisalibyśmy go do domu, wydając szczegółowe
instrukcje, jak postępować. Ale taka pułapka to nie jest coś
normalnego. Nie wiadomo, jak długo tam leżała.
- Obawiasz się infekcji... - wtrącił Lincoln. Znał się na rzeczy,
jako weterynarz. Niejedno zwierzę zdechło z powodu infekcji rany od
pułapki.
Cooper podniósł na niego wzrok.
- Zrobiliśmy wszystko, żeby do niej nie doszło.
- Ale w takich przypadkach nie da się przewidzieć, czy nie
nastąpi infekcja - dokończył za niego Lincoln. Objął Linsey.
- Możemy pomóc Cade'owi jeszcze w jeden sposób - ciągnął
lekarz. - Transfuzja. Jeśli dostanie krew, będzie od razu silniejszy i
łatwiej stawi opór ewentualnej infekcji. Zdaje sobie pani sprawę z
tego, że pani syn ma dość rzadką grupę krwi? W naszym miasteczku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
58
RS
Eden zdawała sobie sprawę, że Linsey nie jest w stanie jeść z
powodu stresu, i posłała jej herbatę.
- Jefferson schował się, żeby zejść mi z oczu -stwierdziła Linsey.
- Proszę cię, zawołaj go. Powiedz mu, że chcę go zobaczyć.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment...
- Proszę cię. Nie będzie odpowiedniejszego.
- Jeśli jesteś pewna...
- Wszystko będzie dobrze, naprawdę.
- Zaraz wrócę. Gdybyś mnie potrzebowała, będę przy
automatach telefonicznych za rogiem.
- Dziękuję. - Linsey uśmiechnęła się słabo. Strach nie
paraliżował jej już. Opanowała się. Cała sprawa dotyczyła Cade'a, nie
Farciarza. Jej synek był młody, silny i znajdował się w najlepszych
rękach.
Lincoln wrócił szybko, a po chwili otworzyły się drzwi windy i
wysiadł Jefferson. Nie miał na sobie lekarskiego fartucha, tylko za
duże dżinsy i koszulę. Buty miał własne, wyczyszczone do połysku.
Nie było już na nich krwi Cade'a.
Jefferson miał na twarzy spokój, ale głęboki smutek w oczach.
Linsey nie wiedziała, do jakiego stopnia czuje się winny za wypadek.
Nie powinien jednak czuć się winny. Podeszła, wzięła go za rękę i
powiedziała:
- Dziękuję ci.
- Daj spokój... Przecież...
- Dziękuję ci, naprawdę. Gdyby nie ty, Cade mógł utopić się w
strumieniu, kiedy zemdlał. Albo wykrwawić na śmierć.
59
RS
- Być może... - Jefferson nie był w stanie patrzeć jej w oczy. -
Ale gdybym zauważył tę pułapkę, nie wpadłby do niej.
- Czy to znaczy, że w Karolinie Południowej często znajduje się
w strumieniach pułapki na niedzwiedzie?
- Jasne, że nie! - Teraz Jefferson zezłościł się. - Widziałem już
takie pułapki na bagnach. Ktoś je ustawia, a potem zapomina o nich
albo po prostu zostawia, nie przejmując się, jaką krzywdę mogą
komuś wyrządzić. Co za debil mógł zastawić tę pułapkę na waszym
terenie! I to w zaroślach, na samym brzegu strumienia!
- Raczej nie dowiemy się tego, Jeffie - wtrącił Lincoln. - W to
miejsce przychodzą pić jelenie. Pułapkę mógł zastawić kłusownik,
który boi się strzelać. Albo jeden z sąsiadów, żeby zabić lisa
porywającego mu kury.
- I który mieszka dość blisko albo jest aż tak głupi?! -
zaoponował Jefferson. - Co za idiotą trzeba być, żeby zastawić coś
takiego? Nawet zwierzę zostałoby niepotrzebnie zmiażdżone przez tak
wielką pułapkę.
- Komu przyszłoby do głowy, żeby szukać czegoś tak
nieprawdopodobnego? - zauważyła Linsey.
- Oczywiście, mnie nie przyszło.
- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś - ciągnęła Linsey. -A czego ja
nie byłabym w stanie zrobić. Nie miałabym siły otworzyć tej pułapki.
Nie mogłabym... - Urwała.
- Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i odwrócić bieg wydarzeń.
Ale skoro się już stało, dziękuję Bogu za jedno - że byłeś tam z
Cade'em. - Zrobiła krok i objęła obiema rękami smutnego młodego
60
RS
człowieka. - Dziękuję ci, Jeffersonie, za przytomność umysłu i za
wszystko, co zrobiłeś dla mojego synka - zakończyła.
Puściła go. Milczał. Lincoln klepnął go w ramię i powiedział:
- Nikt nie wyraziłby tego lepiej niż Linsey. A wszyscy myślimy
tak samo. Wszyscy pokochaliśmy Cade'a.
I... szczęściem w nieszczęściu było to, że ty tam byłeś. Ja też
jestem ci wdzięczny, Jeffie.
- Jestem już! - zameldował się Jackson. Obok niego stali Adams
i Eden. - Słyszałem, co mówiłeś. Myślę dokładnie to samo. Nie
powiedziałem mu tego, bo pomyślałem, że nie będzie chciał słuchać.
- My też - dorzuciła Eden. Spojrzała z niepokojem na Linsey i
spytała: - Czy coś wiadomo...?
Jak na zawołanie, masywne drzwi na końcu korytarza otworzyły
się i wyszedł z nich wysoki lekarz w pełnym stroju chirurga.
Podszedł, ściągając po drodze maskę i czapeczkę. Popatrzył na
zebranych, którzy znieruchomieli, kiedy tylko otworzył drzwi.
Skinął głową, przesuwając wzrokiem po wszystkich, po czym
spojrzał w oczy Linsey.
- Pani Stuart, nazywam się Davis Cooper. - W jego niskim,
łagodnym głosie brzmiało współczucie. Podał Linsey rękę i
zaprowadził ją na kanapę. Usiadł koło niej. - Pierwsze i najważniejsze
jest to, że Cade będzie miał całą i zdrową nogę. Może być pani
spokojna. Na szczęście został uwolniony z pułapki fachowo i szybko
przywieziony do szpitala. Złamanie było zwykłe, jednokrotne.
Natomiast największy kłopot sprawia nam rana. Nasz ośrodek jest
wprawdzie mały, ale cieszy się dobrą opinią i zatrudnia znakomitych
61
RS
fachowców. Zapewniam panią, że Cade'em zajmują się najlepsi.
Stracił sporo krwi. Nie tyle, żeby zagrażało to jego życiu, ale sporo.
Normalnie wypisalibyśmy go do domu, wydając szczegółowe
instrukcje, jak postępować. Ale taka pułapka to nie jest coś
normalnego. Nie wiadomo, jak długo tam leżała.
- Obawiasz się infekcji... - wtrącił Lincoln. Znał się na rzeczy,
jako weterynarz. Niejedno zwierzę zdechło z powodu infekcji rany od
pułapki.
Cooper podniósł na niego wzrok.
- Zrobiliśmy wszystko, żeby do niej nie doszło.
- Ale w takich przypadkach nie da się przewidzieć, czy nie
nastąpi infekcja - dokończył za niego Lincoln. Objął Linsey.
- Możemy pomóc Cade'owi jeszcze w jeden sposób - ciągnął
lekarz. - Transfuzja. Jeśli dostanie krew, będzie od razu silniejszy i
łatwiej stawi opór ewentualnej infekcji. Zdaje sobie pani sprawę z
tego, że pani syn ma dość rzadką grupę krwi? W naszym miasteczku [ Pobierz całość w formacie PDF ]