[ Pobierz całość w formacie PDF ]
statków. Wreszcie Apacz westchnął:
- Uff!
- Uff! - zawtórował mu Bawole Czoło.
Znowu zapanowało milczenie, tym razem krótkie.
- Co ty na to, Carlosie? - zapytał Mariano.
Sternau odpowiedział pytaniem:
- Czy nie mógłbyś w nocy uwolnić się z łańcucha?
- To niemo\liwe! Aańcuch za mocny. A zresztą, mamy przecie\ skute ręce i nogi.
- W takim razie musimy się poddać.
Choć głos jego był spokojny, wszystko w nim wrzało, tylko duma nie pozwalała mu tego okazać. I on, i jego towarzysze ju\ nieraz patrzyli
śmierci w oczy. Nie mieli zwyczaju biadać, wiedzieli, \e tylko spokój i jasny umysł mo\e im pomóc. Ale teraz sytuacja wydawała się beznadziejna.
Wreszcie odezwał się Bawole Czoło:
- Ten zbój jest zgubiony, je\eli Karii, siostrze wodza Miksteków, choć jeden włos spadnie z głowy.
- Czekałyby go wówczas najstraszniejsze męki - dodał Apacz.
- Niech ich piekło pochłonie, je\eli choć w naj mniejszym stopniu uchybią Emmie! - zawołał Piorunowy Grot.- Nie zginiemy chyba na tym
przeklętym statku!
- To się oka\e - Sternau zawsze był realistą. - Ale proszę powiedzieć, w jaki sposób pana napadnięto? Czy schwycono seniora za gardło, czy
uderzono w głowę?
- Złapano mnie za gardło.
- Mo\e pan to uwa\ać za szczęście. Cios w ledwo zagojoną ranę byłby śmiertelny. Ale nie narzekajmy teraz i nie wygra\ajmy, a zastanówmy
się. Czy naprawdę \aden z nas nie mo\e się uwolnić z łańcuchów? Ja ju\ próbowałem. Jestem tak mocno przykuty, \e nie uda mi się odkręcić
\elastwa.
W ciemności przez długie minuty słychać było szczęk łańcuchów. Wszystkie wysiłki okazały się jednak daremne.
- Musimy zdać się na czas - powiedział Mariano.
- Jest przeciwko nam - zaoponował Sternau. - Ten człowiek na pewno wypłynie w nocy na morze.
A wtedy będziemy jeńcami tak długo, dopóki nie raczy nas zabić lub wysadzić na bezludnej wyspie. W drodze będziemy musieli walczyć nie
tylko z ludzmi, ale i z naturą. Jedyna nasza szansa to dostarczenie przez Emmę i Karię odpowiednich narzędzi, za pomocą których moglibyśmy się
uwolnić z łańcuchów. Ale nie zrobią tego, nawet gdyby mogły, bo będą się bać, \e nara\ą nas na śmierć. Nic nam więc nie pozostaje, jak cierpliwie
znosić tę próbę i ufać Bogu, \e nas nie opuści!
Te słowa, pełne siły i przekonania, dodały jeńcom otuchy. Znowu zapadła głęboka cisza. Od czasu do czasu słychać było tylko ocieranie się
łańcuchów o piasek. Wkrótce jeńcy zasnęli. Obudzili się dopiero wtedy, gdy odpryski fal morskich zaczęły do nich docierać. Był to znak, \e statek
opuścił przystań. Dokąd ich niósł, nie mieli pojęcia.
Jakimi słowami opisać dnie, tygodnie spędzone w ciemnej norze pod pokładem? Jak oddać prze\ycia jeńców? Jak przekazać cierpienia obu
kobiet? Choć mogły za\ywać powietrza i światła, brak im było wiary, którą mieli mę\czyzni, \e dzień wyzwolenia musi nadejść.
Po długiej, nieskończenie długiej podró\y, podczas której nie zatrzymywano się ani razu, fale zaczęły pewnego dnia uderzać o pokład coraz
wolniej. Dał się słyszeć zgrzyt kotwicy, nastąpiła cisza, po czym rozległ się odgłos kroków.
- Teraz rozstrzygną się nasze losy - rzekł Sternau. - Wszystko lepsze od niepewności.
Otworzono drzwi. Wszedł Landola z marynarzami.
- Zdjąć łańcuchy! - rozkazał. - Ale związać ich tak, aby nie mogli ani stanąć, ani ruszać rękami.
Zaniesiono jeńców na pokład i uło\ono jak kloce. Po raz pierwszy od wielu dni oddychali czystym powietrzem. Nie głodowali wprawdzie, nie
dręczyło ich pragnienie, ale od długich tygodni nie mogli się umyć, a ubrania ich prawie stęchły od wilgoci. W pobli\u stały obie dziewczyny. Były
równie\ związane.
Po prawej stronie szumiało morze, po lewej zaś ujrzeli wyspę otoczoną rafami koralowymi, o której brzegi gwałtownie biły spienione fale.
Wśród raf było tylko jedno miejsce, przez które mógł przepłynąć spory statek. Jeńcy nie interesowali się wyspą. Przyglądali się załodze, która z
kapitanem na czele zebrała się na pokładzie.
Landola zwrócił się do jeńców:
- Jesteśmy więc u celu, panie i panowie, wyspa ta będzie waszym mieszkaniem. Nie dowiecie się nigdy, jak się nazywa i gdzie znajduje; nikt nie
mo\e was o tym poinformować, wyspa bowiem le\y daleko od szlaków morskich i nikt jej nie odwiedza. Nie zginiecie z głodu, nie skonacie z
pragnienia, tam bowiem dwa zródła, owoce, ryby, ptaki i dzikie zwierzęta. Broni, którą wam zabrałem, nie otrzymacie z powrotem, ale mo\ecie
zastawiać sidła lub zrobić sobie łuki i strzały, by zdobyć \ywność i skóry na ubrania. Jak ju\ powiedziałem, mo\e się jeszcze zobaczymy. Moi ludzie
zawiozą was tam teraz. Gdy się oddalą, będziecie mogli za pomocą ostrych kamieni . uwolnić się z więzów. Bądzcie zdrowe, senioritas, bądzcie
zdrowi, seniores!
Marynarze załadowali jeńców do dwóch łodzi i odepchnęli je od statku. Udało im się szczęśliwie przepłynąć przez wzburzone fale. Uło\yli
jeńców na brzegu, po czym zawrócili.
Sternau bezzwłocznie zaczął trzeć o rafę sznury krępujące mu ręce i nogi. Czynił to tak długo, a\ je oswobodził.. Inni poszli w jego ślady.
Wkrótce wszyscy mogli się poruszać.
Bawole Czoło wskazał dłonią na statek.
- Czy bracia moi wierzą w to, \e uda nam się zdobyć wielkie canoe wrogów?
Mimo tragizmu poło\enia Sternau uśmiechnął się i powiedział:
- To niemo\liwe.
Bawole Czoło wskazał teraz ręką na niespokojne, wzburzone morze.
- Czy bracia moi boją się tych fal? Wódz Miksteków przepłynie ka\dą wodę.
- Ale zanim wypłynie, statku ju\ nie będzie. Oto naciąga \agle. Rusza. Jaki pływak go dopędzi?
Stało się tak, jak Sternau przewidział. Statek miał dobre \agle i wkrótce stracili go z oczu.
Kapitan Landola stał na górnym pokładzie i przyglądał się wyspie przez lunetę. Gdy ju\ nie był w stanie roz poznać jej konturów, odło\ył lunetę
i rzekł do sternika: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
statków. Wreszcie Apacz westchnął:
- Uff!
- Uff! - zawtórował mu Bawole Czoło.
Znowu zapanowało milczenie, tym razem krótkie.
- Co ty na to, Carlosie? - zapytał Mariano.
Sternau odpowiedział pytaniem:
- Czy nie mógłbyś w nocy uwolnić się z łańcucha?
- To niemo\liwe! Aańcuch za mocny. A zresztą, mamy przecie\ skute ręce i nogi.
- W takim razie musimy się poddać.
Choć głos jego był spokojny, wszystko w nim wrzało, tylko duma nie pozwalała mu tego okazać. I on, i jego towarzysze ju\ nieraz patrzyli
śmierci w oczy. Nie mieli zwyczaju biadać, wiedzieli, \e tylko spokój i jasny umysł mo\e im pomóc. Ale teraz sytuacja wydawała się beznadziejna.
Wreszcie odezwał się Bawole Czoło:
- Ten zbój jest zgubiony, je\eli Karii, siostrze wodza Miksteków, choć jeden włos spadnie z głowy.
- Czekałyby go wówczas najstraszniejsze męki - dodał Apacz.
- Niech ich piekło pochłonie, je\eli choć w naj mniejszym stopniu uchybią Emmie! - zawołał Piorunowy Grot.- Nie zginiemy chyba na tym
przeklętym statku!
- To się oka\e - Sternau zawsze był realistą. - Ale proszę powiedzieć, w jaki sposób pana napadnięto? Czy schwycono seniora za gardło, czy
uderzono w głowę?
- Złapano mnie za gardło.
- Mo\e pan to uwa\ać za szczęście. Cios w ledwo zagojoną ranę byłby śmiertelny. Ale nie narzekajmy teraz i nie wygra\ajmy, a zastanówmy
się. Czy naprawdę \aden z nas nie mo\e się uwolnić z łańcuchów? Ja ju\ próbowałem. Jestem tak mocno przykuty, \e nie uda mi się odkręcić
\elastwa.
W ciemności przez długie minuty słychać było szczęk łańcuchów. Wszystkie wysiłki okazały się jednak daremne.
- Musimy zdać się na czas - powiedział Mariano.
- Jest przeciwko nam - zaoponował Sternau. - Ten człowiek na pewno wypłynie w nocy na morze.
A wtedy będziemy jeńcami tak długo, dopóki nie raczy nas zabić lub wysadzić na bezludnej wyspie. W drodze będziemy musieli walczyć nie
tylko z ludzmi, ale i z naturą. Jedyna nasza szansa to dostarczenie przez Emmę i Karię odpowiednich narzędzi, za pomocą których moglibyśmy się
uwolnić z łańcuchów. Ale nie zrobią tego, nawet gdyby mogły, bo będą się bać, \e nara\ą nas na śmierć. Nic nam więc nie pozostaje, jak cierpliwie
znosić tę próbę i ufać Bogu, \e nas nie opuści!
Te słowa, pełne siły i przekonania, dodały jeńcom otuchy. Znowu zapadła głęboka cisza. Od czasu do czasu słychać było tylko ocieranie się
łańcuchów o piasek. Wkrótce jeńcy zasnęli. Obudzili się dopiero wtedy, gdy odpryski fal morskich zaczęły do nich docierać. Był to znak, \e statek
opuścił przystań. Dokąd ich niósł, nie mieli pojęcia.
Jakimi słowami opisać dnie, tygodnie spędzone w ciemnej norze pod pokładem? Jak oddać prze\ycia jeńców? Jak przekazać cierpienia obu
kobiet? Choć mogły za\ywać powietrza i światła, brak im było wiary, którą mieli mę\czyzni, \e dzień wyzwolenia musi nadejść.
Po długiej, nieskończenie długiej podró\y, podczas której nie zatrzymywano się ani razu, fale zaczęły pewnego dnia uderzać o pokład coraz
wolniej. Dał się słyszeć zgrzyt kotwicy, nastąpiła cisza, po czym rozległ się odgłos kroków.
- Teraz rozstrzygną się nasze losy - rzekł Sternau. - Wszystko lepsze od niepewności.
Otworzono drzwi. Wszedł Landola z marynarzami.
- Zdjąć łańcuchy! - rozkazał. - Ale związać ich tak, aby nie mogli ani stanąć, ani ruszać rękami.
Zaniesiono jeńców na pokład i uło\ono jak kloce. Po raz pierwszy od wielu dni oddychali czystym powietrzem. Nie głodowali wprawdzie, nie
dręczyło ich pragnienie, ale od długich tygodni nie mogli się umyć, a ubrania ich prawie stęchły od wilgoci. W pobli\u stały obie dziewczyny. Były
równie\ związane.
Po prawej stronie szumiało morze, po lewej zaś ujrzeli wyspę otoczoną rafami koralowymi, o której brzegi gwałtownie biły spienione fale.
Wśród raf było tylko jedno miejsce, przez które mógł przepłynąć spory statek. Jeńcy nie interesowali się wyspą. Przyglądali się załodze, która z
kapitanem na czele zebrała się na pokładzie.
Landola zwrócił się do jeńców:
- Jesteśmy więc u celu, panie i panowie, wyspa ta będzie waszym mieszkaniem. Nie dowiecie się nigdy, jak się nazywa i gdzie znajduje; nikt nie
mo\e was o tym poinformować, wyspa bowiem le\y daleko od szlaków morskich i nikt jej nie odwiedza. Nie zginiecie z głodu, nie skonacie z
pragnienia, tam bowiem dwa zródła, owoce, ryby, ptaki i dzikie zwierzęta. Broni, którą wam zabrałem, nie otrzymacie z powrotem, ale mo\ecie
zastawiać sidła lub zrobić sobie łuki i strzały, by zdobyć \ywność i skóry na ubrania. Jak ju\ powiedziałem, mo\e się jeszcze zobaczymy. Moi ludzie
zawiozą was tam teraz. Gdy się oddalą, będziecie mogli za pomocą ostrych kamieni . uwolnić się z więzów. Bądzcie zdrowe, senioritas, bądzcie
zdrowi, seniores!
Marynarze załadowali jeńców do dwóch łodzi i odepchnęli je od statku. Udało im się szczęśliwie przepłynąć przez wzburzone fale. Uło\yli
jeńców na brzegu, po czym zawrócili.
Sternau bezzwłocznie zaczął trzeć o rafę sznury krępujące mu ręce i nogi. Czynił to tak długo, a\ je oswobodził.. Inni poszli w jego ślady.
Wkrótce wszyscy mogli się poruszać.
Bawole Czoło wskazał dłonią na statek.
- Czy bracia moi wierzą w to, \e uda nam się zdobyć wielkie canoe wrogów?
Mimo tragizmu poło\enia Sternau uśmiechnął się i powiedział:
- To niemo\liwe.
Bawole Czoło wskazał teraz ręką na niespokojne, wzburzone morze.
- Czy bracia moi boją się tych fal? Wódz Miksteków przepłynie ka\dą wodę.
- Ale zanim wypłynie, statku ju\ nie będzie. Oto naciąga \agle. Rusza. Jaki pływak go dopędzi?
Stało się tak, jak Sternau przewidział. Statek miał dobre \agle i wkrótce stracili go z oczu.
Kapitan Landola stał na górnym pokładzie i przyglądał się wyspie przez lunetę. Gdy ju\ nie był w stanie roz poznać jej konturów, odło\ył lunetę
i rzekł do sternika: [ Pobierz całość w formacie PDF ]