download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak masz na imię pani? - zapytał. Przez długą chwilę była tylko cisza i zastanawiał się, czy
zamierza mu odpowiedzieć.
- Magdalena.
- Co tutaj robisz? Dlaczego jesteś w łańcuchach?
Kolejne długie milczenie.
- %7łołnierze uważają, że jesteś wiedzmą. Jesteś nią?
Znowu cisza, a potem:
- Nie.
- Ale posiadasz drugie widzenie, a wilki walczyły o ciebie?
- Tak.
- Nie jesteś zbyt rozmowna, prawda?
- Dlaczego miałabym być?
- Ponieważ oboje jedziemy na tym samym wózku i może razem udałoby nam się uciec.
- Nie ma ucieczki. Tu jest tylko śmierć. Wkrótce zapadnie noc. Wówczas nadejdzie mój ojciec.
Powiedziała, jakby przekonana że to wystarczy za całą odpowiedz. W jej głosie była ta sama
szalona pewność siebie, co wtedy, gdy przepowiadała śmierć wszystkich mężczyzn na górze.
Felix na przekór sobie poczuł dreszcz. Niezbyt miło było pomyśleć, że jest sam z obłąkaną
kobietą w ciemnej piwnicy. Jeszcze gorzej było zakładać, że nie jest szalona i wie co mówi.
- Jestem przynętą w pułapce na mojego ojca.
- Dlaczego Hrabia chce twojej śmierci?
- Nie wiem. Przez pokolenia mój lud żył w pokoju z ludem Hrabiego. Ale Hrothgar nie jest jak
jego przodkowie. Zmienił się. Jest dotknięty zepsuciem, podobnie jak ten jego czarownik.
- Jak udało im się ciebie pochwycić?
- Voorman jest czarownikiem. Wyśledził mnie swoimi zaklęciami. Jego magia była dla mnie zbyt
silna. Ale wkrótce przyjdzie po mnie mój ojciec.
- Twój ojciec musi być istotnie potężnym człowiekiem, jeśli potrafi pokonać wszystkich
mieszkańców tego zamku.
Nie nastąpiła żadna odpowiedz poza miękkim, ciężkim śmiechem. Felix wiedział, że im szybciej
się stąd wydostanie, tym lepiej.
Otworzyły się drzwi prowadzące do piwnicy. Smuga światła rozświetliła ciemności. Rozległy
się ciężkie kroki zbliżającego się Voormana. Trzymał w ręce latarnię i opierał się na ciężkiej lasce.
Podniósł głowę Felixa, by spojrzeć mu w twarz.
- Uciąłeś sobie interesującą pogawędkę z potworem, nieprawdaż chłopcze?
W głosie mężczyzny pojawiło się cos niedobrego.
- Ona nie jest potworem. Jest tylko żałosną, oszukaną młodą kobietą.
- Nie mówiłbyś tego znając prawdę, chłopcze. Gdybym zdjął krępujące ją kajdany, twoje
jestestwo zostałoby zgładzone w ułamku chwili.
- Czyżby? - powiedział z pewną ironią Felix. Magik zachichotał.
- Takiś pewny siebie, ech? Taki ignorancki wobec prawdziwego wyglądu świata. Cóż byś
powiedział chłopcze, gdybym rzekł ci, iż nasze ziemie zaludniają kulty poświęcone Chaosowi, że
wkrótce przewrócą cały porządek rzeczy w Imperium.
Czarodziej mówił niemal tak jakby chełpił się tym stwierdzeniem.
- Powiedziałbym, że być może masz rację. - Wiedział, że ta odpowiedz zaskoczyła czarownika.
Voorman oczekiwał zwykłego niedbałego zbycia takich rewelacji, jak można się spodziewać po
wykształconej klasie Imperium.
- Interesujesz mnie, chłopcze. Dlaczego tak twierdzisz?
Felix sam się zastanawiał, czemu to powiedział. Przyznawał się do wiedzy, za którą mógł
spłonąć na stosie jeśli usłyszałby go łowca czarownic. Mimo to, w tej chwili był zziębnięty,
zmęczony i głodny oraz nie podobało mu się pouczanie tego irytującego i butnego maga.
- Ponieważ widziałem na własne oczy dowody takiego biegu rzeczy.
Usłyszał szybki wdech czarownika i wyczuł, że być może po raz pierwszy zwrócił na siebie jego
pełną uwagę.
- Czyżby? Czas Przemian nadchodzi, ech? Arakkkai Nidlek Zarug Tzeentch? - Voorman przerwał
jakby spodziewając się odpowiedzi. Pochylił głowę na jedną stronę. Potarł nos długim kościstym
palcem. Jego wstrętny oddech wypełnił nozdrza Felixa.
Felix zastanawiał się, co się dzieje. Słowa wypowiedziane zostały w języku, jaki słyszał już
wcześniej, podczas rytuałów zdeprawowanych kultystów, którym przeszkodzili z Gotrekiem podczas
pewnej Geheimnisnacht. Imię Tzeentch było także bardzo znajome i przerażające. Należało do jednej
z najmroczniejszych mocy. Powoli wyraz oczekiwania ustąpił z oblicza Voormana.
- Nie, nie jesteś jednym z Wybranych. A jednak znasz niektóre słowa naszej Litanii. Widzę to w
twoich oczach. Nie wydaje mi się, byś był częścią naszego Zakonu. Jak to być może?
Oczywiste było, że czarownik nie spodziewa się odpowiedzi i ostatnie pytanie zadał bardziej do
siebie niż do Felixa. Nagle nastąpił dzwięk ujadania wielu wilków na zewnątrz warowni. Czarownik
cofnął się i uśmiechnął.
- Oto przybywa mój kolejny gość. Muszę zaraz iść. Wcześniej wymknął się z obławy, ale
wiedziałem, że powróci po dziewczynę.
Czarodziej sprawdził łańcuchy wiążące Magdalenę. Zbadał uważnie pokrywające je runy,
uśmiechnął się z zadowoleniem, odwrócił się i odszedł powoli. Mijając Felixa spojrzał na niego.
Młody mężczyzna poczuł ciarki na całym ciele. Wiedział, że czarownik rozważa, czy go nie zabić.
Potem czarodziej uśmiechnął się złowróżbnie.
- Nie, na ciebie przyjdzie czas pózniej. Pogadam jeszcze z tobą zanim umrzesz, chłopcze! - Gdy
czarownik zatrzasnął za sobą drzwi, światło zniknęło. Felix poczuł zbierające się w jego duszy
przerażenie.
Felix nie miał pojęcia jak długo tam leżał z narastającą w jego sercu rozpaczą. Był uwięziony w
ciemności, bez broni i w towarzystwie szalonej kobiety. Czarownik zamierzał go zabić. Nie miał
pojęcia gdzie znajduje się Zabójca Trolli i nie miał nadziei na ratunek. Możliwe, że Gotrek zabłądził
gdzieś w lesie. Powoli zaświtało mu, że jeśli ma się stąd wydostać, musi tego dokonać o własnych
siłach.
To nie wyglądało dobrze. Jego ręce były spętane za plecami łańcuchem. Był głodny, zmęczony i
chory z zimna i wyczerpania. Bolały go stłuczenia od wcześniejszego pobicia. Klucze do łańcuchów
znajdowały się za pasem czarownika. Nie miał żadnej broni.
Cóż, wszystko po kolei, powiedział sobie. Zobaczmy, co da się zrobić z łańcuchami. Przykucnął
podciągając kolana do klatki piersiowej. Aańcuchy zsunęły się na wysokość jego kostek, po czym
wyginając się i wiercąc przełożył pętlę pod stopami, tak że znalazła się teraz przed nim. Wysiłek
sprawił, że zaczął ciężko oddychać i czuł się jakby wyrwał swoje ramiona ze stawów, ale
przynajmniej mógł się teraz poruszać bardziej swobodnie, a długi ciężki łańcuch w rękach można
wykorzystać jako broń. Zamachał nim przed sobą na próbę. Nastąpił gwiżdżący dzwięk przecinanego
powietrza.
Dziewczyna zaśmiała się, gdy zrozumiała co robi. Teraz przesuwał się powoli, ostrożnie
stawiając przed sobą stopę, niczym człowiek badający grunt na krawędzi urwiska. Nie wiedział na
co może wpaść w ciemności, ale czuł, że lepiej zachować ostrożność. To nie był najlepszy moment [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •