download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może rosnąć na drugim!
- No, a pępek? Pępek, którego nie ma?
Jim Rudd zeskoczył z fotela i szybko obszedł biurko.
- Sam nie wiem, czemu tracę dla ciebie tyle czasu - rzeki rozzłoszczony. - Czlowiek
bez pępka czy jakikolwiek ssak bez pępka to tak samo, jak owad o temperaturze ciała
trzydzieści sześć i sześć. Po prostu go nie ma! Nie istnieje!
Podniecał się coraz bardziej, w miarę jak roztrząsał to zagadnienie. Chodził po pokoju,
kręcąc przecząco głową.
- A gdybym przyprowadził ją do ciebie do gabinetu - Fabianowi przyszła do głowy
pewna myśl. -I załóżmy, że zbadasz ją i że ona naprawdę nie ma pępka. No, wyobraz
sobie tylko przez chwilę. Co byś wtedy powiedział?
- %7łe to operacja plastyczna - odrzekł lekarz bez namysłu. - Ale jestem przekonany, że
nigdy nie zgodzi się poddać takiemu badaniu. Gdyby jednak, i gdyby rzeczywiście nie
miała pępka, chirurgia plastyczna byłaby jedynym wytłumaczeniem.
- Po co ktoś miałby dokonywać chirurgii plastycznej na pępku?
- A bo ja wiem? Nie mam najmniejszego pojęcia. Może miała wypadek. Może miała w
tym miejscu jakieś brzydkie znamię. Ale powiem ci, że wówczas byłyby blizny. Na pewno
urodziła się z pępkiem.
Rudd wrócił za biurko. Wziął do ręki bloczek recept.
- Dam ci adres dobrego psychiatry, Fabe. Od czasu tamtej sprawy z Sandrą zawsze
21
uważałem, że masz jakieś kłopoty ze sobą, które pewnego dnia mogą wyjść na jaw. Ten
facet to jeden z najlepszych...
Fabian wybiegł z pokoju.
Gdy wieczorem przyszedł po nią, była cała w skowronkach, czego nie mogła
usprawiedliwić nawet niezwykłość randki z własnym szefem. Fabian był zaskoczony, ale
pozwolił się jej nacieszyć wspólnym wystawnie spędzonym wieczorem. Dopiero po kolacji
i przedstawieniu w teatrze,
gdy siedzieli w zacisznym kąciku night clubu popijając drinka, zapytał ją o to.
- Nieczęsto chodzisz na randki, prawda Wednesday?
- Nie, panie Balik... to znaczy, Fabian. - Uśmiechnęła się z zażenowaniem,
przypomniawszy sobie, że na czas randki otrzymała przywilej zwracania się doń po
imieniu. - Najczęściej wychodzę do miasta z koleżankami. Zazwyczaj odmawiam, kiedy
jakiś mężczyzna proponuje randkę.
- Czemu? W ten sposób nie znajdziesz sobie męża. Chcesz przecież wyjść za mąż?
Wednesday z namysłem potrząsnęła głową.
- Chyba nie. Ja... boję się. Nie tyle małżeństwa. Boję się o dzieci. Sądzę, że ktoś taki
jak ja nie powinien mieć dzieci.
- Nonsens! Masz jakieś naukowe podstawy ku temu? Czego się boisz? %7łe to będzie
jakiś potwór?
- Obawiam się, że... wszystko się może wydarzyć. Wiedząc, że mam takie... takie
śmieszne rzeczy, chyba nie powinnam ryzykować zajścia w ciążę. Doktor Lorington też
tak uważa. Poza tym jest jeszcze ten wierszyk.
Fabian postawił szklankę na stole.
- Wierszyk? Jaki wierszyk?
- No wiesz, ten o dniach tygodnia. Nauczyłam się go, kiedy jeszcze byłam mała, i już
wtedy mnie przerażał. To brzmiało tak:
Poniedziałkowe śliczną ma buzię.
Wtorkowe dziecię to wdzięku róża,
Lecz środy córka od ludzi przeklęta,
A przed czwartkową droga tak kręta,
Dziecko zaś piątku oddane i czułe...
I tak dalej. Kiedy byłam mała i mieszkałam w sierocińcu, powtarzałam sobie: "Moje
imię oznacza ZRODA. Jestem inna od wszystkich dziewcząt, bo mam te różne dziwne rze-
czy. A moje dziecko..."
- Kto ci dał takie imię?
- Ktoś mnie zostawił pod domem dla podrzutków tuż po Nowym Roku, to była środa
rano. Więc nie wiedzieli, jak mnie inaczej nazwać, zwłaszcza kiedy odkryli, że nie mam
pępka. A potem, już ci o tym mówiłam, kiedy państwo Gresham mnie adoptowali,
otrzymałam ich nazwisko.
Ujął delikatnie jej rękę. Z jakąś niezrozumiałą satysfakcją upewnił się, że na jej
paznokciach naprawdę rosną włosy.
- Wednesday Gresham, jesteś po prostu śliczna.
Spojrzała na niego badawczo i zobaczyła, że mówi poważnie, spłonęła rumieńcem i
wpatrzyła się we wzory na obrusie.
-I naprawdę nie masz pępka?
- Nie mam. Naprawdę.
- Co jeszcze jest u ciebie inne? - zapytał nagle Fabian. -To znaczy poza tym, co mi
powiedziałaś.
- No, jest jeszcze to moje ciśnienie.
- Opowiedz - zachęcił ją. Opowiedziała mu.
Po dwóch randkach oznajmiła Fabianowi, że doktor Lorington chciałby z nim
porozmawiać. W cztery oczy.
Pojechał daleko na peryferie miasta i dotarł do starego domu z piaskowca, gryząc ze
22
zdenerwowania paznokcie. Miał do niego tyle pytań!
Doktor Lorington był wysokim, starszym panem o bladej skórze i całkowicie białych
włosach. Dostojnym ruchem wskazał gościowi fotel, ale jego oczy bacznie i z niepokojem
wpatrywały się w twarz Fabiana.
- Wednesday powiedziała mi, że dość często się pan z nią spotyka, panie Balik. Czy
mogę spytać, po co?
- Podoba mi się - wzruszył ramionami Fabian. - Ciekawi mnie.
- Ciekawi! W jaki sposób? Chorobliwie - jak jakiś okaz!
- Cóż za podejrzenia, doktorze! To piękna dziewczyna, miła, czemuż miałaby mnie
ciekawić jako okaz?
Doktor pogładził się po niewidzialnej bródce, wciąż, uważnie przyglądając się
Fabianowi.
- To piękna dziewczyna - zgodził się - ale jest dużo pięknych dziewczyn. Jest pan
młodzieńcem najwyrazniej pnącym się po szczeblach kariery, a także najwyrazniej o kilka
stopni wyżej od niej na drabinie społecznej. Z tego, co mi powiedziała - a proszę
pamiętać, że były to same pozytywne rzeczy - odniosłem wrażenie, że traktuje ją pan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •