[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pompo, prostując się.
Bumpo tymczasem nasłuchiwał. Dał się słyszeć jakiś szelest za oknem.
- Otóż i moment już przyszedł - powiedział - słyszę jak woły rogami potrącają o ściany
więzienne. Musimy się pośpieszyć.
- A więc czekam rozkazu i podnoszę kotwicę - zawołał Beniamin z dobrą miną. - Wyprawa
na bobry musi się udać!
Natty spojrzał na Elżunię wzrokiem łagodnym i zapytał:
- Wszak nie zdradzicie nas? Nieprawdaż? Nie zamierzam uczynić nic złego, pragnę tylko
oddychać znowu powietrzem gór i lasów. Kazali mi zapłacić sto dolarów, muszę je zarobić jak
najprędzej, a ten zacny człowiek obiecał mi pomoc.
- Tak, tak - odrzekł Ben Pompo. - Uzbieramy znacznie więcej, niż na opłacenie kary
potrzeba.
- Nie myślcie o ucieczce - zawołała Elżunia - miesiąc szybko minie. Karę jutro zapłacicie,
przyniosłam te pieniądze dla was. Dwieście dolarów w złocie.
Natty wzruszył ramionami.
- Co? Miałbym tu siedzieć bezczynnie trzydzieści dni i trzydzieści nocy? Nie, ani chwili
dłużej wytrzymać nie potrafię! Złoto? - dodał, biorąc worek z dziecinną jakąś ciekawością. -
Bardzo dawno już nie widziałem złota, jeszcze podczas wojny.
To mówiąc począł przerzucać złote monety z jednej dłoni na drugą.
- Dla mnie te skarby? Za co? - szepnął zdumiony.
- Za co? - powtórzyła Elżunia. - Czyż nie ocaliliście nam życia? To jest drobiazg wobec
tego, co wyście zrobili!
- Powiadają, że w Dolinie Wiśniowej jest do sprzedania fuzja niosąca dalej niż o sto
kroków. Bach! Niezle byłoby mieć taką broń na stare lata. Ale - dodał machnąwszy ręką - moja
strzelba mnie przeżyje, nie warto już kupować nowej.
Odsunął woreczek z pieniędzmi i zadumał się chwilę.
- Zachowajcie te pieniądze, bo gdyby nawet udało się wam umknąć, przydadzą się z
pewnością - mówiła Elżunia, patrząc ze współczuciem na starego strzelca.
- Nie, za nic w świecie nie przyjmę - odrzekł Bumpo. - Mam tylko jedną prośbę, abyś,
dobra panienko, zechciała kupić dla mnie rożek prochu za dwa dolary we francuskim sklepie.
Wielka by to była dla mnie pociecha.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała Elżunia - ale gdzież was mam szukać?
- Gdzie? - powtórzył stary strzelec zamyślając się chwilę. - Jutro w południe na górze, tam
nad moją chatką. Proszę tylko uważać, aby proch był drobnoziarnisty i błyszczący, bo taki jest
najlepszy.
- Przyjdę i przyniosę wam proch. Daję wam na to słowo.
Wtedy Natty, usiadłszy na podłodze, oparł się mocno o kawałek drewnianej ściany
poprzednio wypiłowanej i wysunął na zewnątrz kloc drzewa. Przez ten otwór można się było z
łatwością wydostać. Kloc widocznie spadł na położone w tym miejscu siano, gdyż nie słychać było
najmniejszego łoskotu. Elżunia i Ludwinia spojrzały na siebie porozumiewawczo. Więc to w tym
celu Oliwier przebrał się za woznicę i ulokował wóz z sianem w pobliżu więzienia. Ucieczka
widocznie była już z góry zaplanowana.
- Prędzej, Ben Pompo, nie ma co drzemać, za godzinę już księżyc wschodzi! - mówił
Bumpo.
- Wstrzymajcie się chwilę - szepnęła Elżunia - niechże ucieczka z więzienia nie nastąpi w
obecności córki sędziego. Zostawcie nam czas do odejścia.
Zaledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, zapukano do drzwi i strażnik oznajmił, że wybiła
godzina zamknięcia więzienia. Natty pociągnął za nogi opartego wciąż o ścianę i kiwającego się
Beniamina, tak że jego plecy zakryły otwór, zanim drzwi się otwarły.
- Idziemy już, idziemy. Bądzcie zdrowi - zawołały dziewczęta swobodnym tonem.
- Drobny i błyszczący... - szepnął Natty, ciesząc się w myśli zapasem prochu, który miał
dostać nazajutrz.
Elżunia skinęła głową i wyszła szybko wraz z Ludwinią na ulicę. Słyszały zamykanie za
sobą rygli i łańcuchów, dwie olbrzymie sztaby żelazne miały zabezpieczać owe zbudowane z
drzewa więzienie, o kruchych ścianach, które tak łatwo dały się przepiłować.
- Musisz koniecznie wręczyć panu Oliwierowi te pieniądze dla Nattiego - szepnęła Ludwika
- mój ojciec również dał mi trochę grosza dla niego.
- Cicho, - odrzekła Elżunia. - Słyszę szelest na sianie. Boże, żeby ich nie przyłapano!
Zbliżywszy się do miejsca, w którym wóz się zatrzymał, zobaczyły Oliwiera i Bumpa
zajętych wyciąganiem Beniamina przez otwór. Zaledwie mógł się w nim zmieścić. Wydobywszy
wreszcie z trudem nie mogącego już ustać na nogach Ben Pompa, oparli go o ścianę.
- Wrzuć prędko siano do wozu - szepnął Bumpo do Edwardsa - nie powinni wiedzieć
jakiego użyliśmy sposobu do ucieczki.
Jednocześnie w więzieniu powstał zamęt. Zwiatła błysnęły. Odsuwano rygle. Nie było ani
chwili czasu do stracenia.
- Musimy zostawić Beniamina, nie ma innej rady - rzekł Edwards.
- Niemożliwe! Połowę wstydu pręgierza mi oszczędził! Za pobicie Dulitla ukarzą go
ciężko. Wezmiemy go z sobą.
- Ale w jaki sposób?
- Rzućcie go na siano i pognajcie woły - szepnęła Elżunia przechodząc obok nich.
- Doskonała rada - odrzekł Oliwier z uśmiechem.
Wsadzili Ben Pompa na wóz, wetknęli mu bicz w rękę i popędzili woły. Sami tymczasem
pod osłoną ciemności, dostali się na wąską uliczkę prowadzącą na drugi koniec miasteczka.
Cmokając i przemawiając do wołów Beniamin jechał powoli wyobrażając sobie, że podąża
na polowanie.
Słysząc krzyki od strony więzienia, gromadka ludzi zabawiających się w oberży pod
"Zmiałym Dragonem" wybiegła na ulicę. Dowiedziawszy się o poszukiwaniu zbiegów, jedni się
śmiali, inni wyrzekali na brak dozoru. Najdonośniej brzmiał głos pijanego Billy Kirby, który
przechwalał się, że natychmiast odszuka więzniów. Nattiego wsadzi do jednej kieszeni, a Ben
Pompa do drugiej.
Elżunia i Ludwika w kilka minut znalazły się w topolowej alei i były już bardzo blisko
domu, gdy naraz dostrzegły dwóch ludzi doganiających je z pośpiechem.
- Natty i Edwards - szepnęła Elżunia ściskając rękę przyjaciółki.
- Prawdopodobnie nie zobaczę pani już nigdy w życiu - brzmiał cichy głos Oliwiera. -
Dzięki za współczucie okazane nieszczęśliwemu... Ani się domyślacie, panie, jak wielkie
obowiązki wdzięczności mam dla niego!
- Uciekajcie, prędzej! - przerwała Elżunia. - Zpieszcie nad brzeg jeziora, wezcie czółno
ojca, dopóki jest ciemno dostaniecie się do lasu. Odpowiedzalność za czółno biorę na siebie.
- Nie zapomni pani o prochu? - szepnął Natty. - Niech was obie Bóg błogosławi za wasze
zacne serca - dodał wzruszony.
Oliwier dorzucił również serdeczne słowo pożegnania, po czym zniknęli obaj a przyjaciółki
powróciły do domu.
Billy Kirby tymczasem, spotkawszy wóz z sianem, poznał ze zdumieniem, że to były jego
własne woły pozostawione przy mostku i przyzwyczajone oczekiwać tam na swego pana, gdy gasił
pragnienie pod "Zmiałym Dragoenm".
- Dalej do rudla! - komenderował z wysokości napełnionego wozu niezupełnie trzezwy
Beniamin i, wywijając biczem, poczęstował nim Kirbego.
- Któż tam u licha wgramolił się na mój wóz? - krzyczał drwal oburzony.
- Kto? Nie widzisz, małpo zielona? Sternik kieruje statkiem.
Billy Kirby uśmiechnął się z zadowoleniem poznawszy Ben Pompo, którego dobry humor
wysoce cenił.
- Gdzież to zamierzacie udać się na moim wozie? - zapytał Billy.
- Zamierzamy naładować statek skórami bobrowymi. Ja i Bumpo, rozumiecie? A więzienie
hen, tam pozostało za nami.
Billy wziął lejce z rąk kiwającego się na wszystkie strony Beniamina i szedł przy wozie,
kierując się ku lasowi. Ben Pompo nie wiedząc już o Bożym świecie zachrapał mocno, zwaliwszy
się na siano. Billy nie domyślał się nawet, że to Oliwier takiego mu figla wypłatał i zabrał wóz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Pompo, prostując się.
Bumpo tymczasem nasłuchiwał. Dał się słyszeć jakiś szelest za oknem.
- Otóż i moment już przyszedł - powiedział - słyszę jak woły rogami potrącają o ściany
więzienne. Musimy się pośpieszyć.
- A więc czekam rozkazu i podnoszę kotwicę - zawołał Beniamin z dobrą miną. - Wyprawa
na bobry musi się udać!
Natty spojrzał na Elżunię wzrokiem łagodnym i zapytał:
- Wszak nie zdradzicie nas? Nieprawdaż? Nie zamierzam uczynić nic złego, pragnę tylko
oddychać znowu powietrzem gór i lasów. Kazali mi zapłacić sto dolarów, muszę je zarobić jak
najprędzej, a ten zacny człowiek obiecał mi pomoc.
- Tak, tak - odrzekł Ben Pompo. - Uzbieramy znacznie więcej, niż na opłacenie kary
potrzeba.
- Nie myślcie o ucieczce - zawołała Elżunia - miesiąc szybko minie. Karę jutro zapłacicie,
przyniosłam te pieniądze dla was. Dwieście dolarów w złocie.
Natty wzruszył ramionami.
- Co? Miałbym tu siedzieć bezczynnie trzydzieści dni i trzydzieści nocy? Nie, ani chwili
dłużej wytrzymać nie potrafię! Złoto? - dodał, biorąc worek z dziecinną jakąś ciekawością. -
Bardzo dawno już nie widziałem złota, jeszcze podczas wojny.
To mówiąc począł przerzucać złote monety z jednej dłoni na drugą.
- Dla mnie te skarby? Za co? - szepnął zdumiony.
- Za co? - powtórzyła Elżunia. - Czyż nie ocaliliście nam życia? To jest drobiazg wobec
tego, co wyście zrobili!
- Powiadają, że w Dolinie Wiśniowej jest do sprzedania fuzja niosąca dalej niż o sto
kroków. Bach! Niezle byłoby mieć taką broń na stare lata. Ale - dodał machnąwszy ręką - moja
strzelba mnie przeżyje, nie warto już kupować nowej.
Odsunął woreczek z pieniędzmi i zadumał się chwilę.
- Zachowajcie te pieniądze, bo gdyby nawet udało się wam umknąć, przydadzą się z
pewnością - mówiła Elżunia, patrząc ze współczuciem na starego strzelca.
- Nie, za nic w świecie nie przyjmę - odrzekł Bumpo. - Mam tylko jedną prośbę, abyś,
dobra panienko, zechciała kupić dla mnie rożek prochu za dwa dolary we francuskim sklepie.
Wielka by to była dla mnie pociecha.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała Elżunia - ale gdzież was mam szukać?
- Gdzie? - powtórzył stary strzelec zamyślając się chwilę. - Jutro w południe na górze, tam
nad moją chatką. Proszę tylko uważać, aby proch był drobnoziarnisty i błyszczący, bo taki jest
najlepszy.
- Przyjdę i przyniosę wam proch. Daję wam na to słowo.
Wtedy Natty, usiadłszy na podłodze, oparł się mocno o kawałek drewnianej ściany
poprzednio wypiłowanej i wysunął na zewnątrz kloc drzewa. Przez ten otwór można się było z
łatwością wydostać. Kloc widocznie spadł na położone w tym miejscu siano, gdyż nie słychać było
najmniejszego łoskotu. Elżunia i Ludwinia spojrzały na siebie porozumiewawczo. Więc to w tym
celu Oliwier przebrał się za woznicę i ulokował wóz z sianem w pobliżu więzienia. Ucieczka
widocznie była już z góry zaplanowana.
- Prędzej, Ben Pompo, nie ma co drzemać, za godzinę już księżyc wschodzi! - mówił
Bumpo.
- Wstrzymajcie się chwilę - szepnęła Elżunia - niechże ucieczka z więzienia nie nastąpi w
obecności córki sędziego. Zostawcie nam czas do odejścia.
Zaledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, zapukano do drzwi i strażnik oznajmił, że wybiła
godzina zamknięcia więzienia. Natty pociągnął za nogi opartego wciąż o ścianę i kiwającego się
Beniamina, tak że jego plecy zakryły otwór, zanim drzwi się otwarły.
- Idziemy już, idziemy. Bądzcie zdrowi - zawołały dziewczęta swobodnym tonem.
- Drobny i błyszczący... - szepnął Natty, ciesząc się w myśli zapasem prochu, który miał
dostać nazajutrz.
Elżunia skinęła głową i wyszła szybko wraz z Ludwinią na ulicę. Słyszały zamykanie za
sobą rygli i łańcuchów, dwie olbrzymie sztaby żelazne miały zabezpieczać owe zbudowane z
drzewa więzienie, o kruchych ścianach, które tak łatwo dały się przepiłować.
- Musisz koniecznie wręczyć panu Oliwierowi te pieniądze dla Nattiego - szepnęła Ludwika
- mój ojciec również dał mi trochę grosza dla niego.
- Cicho, - odrzekła Elżunia. - Słyszę szelest na sianie. Boże, żeby ich nie przyłapano!
Zbliżywszy się do miejsca, w którym wóz się zatrzymał, zobaczyły Oliwiera i Bumpa
zajętych wyciąganiem Beniamina przez otwór. Zaledwie mógł się w nim zmieścić. Wydobywszy
wreszcie z trudem nie mogącego już ustać na nogach Ben Pompa, oparli go o ścianę.
- Wrzuć prędko siano do wozu - szepnął Bumpo do Edwardsa - nie powinni wiedzieć
jakiego użyliśmy sposobu do ucieczki.
Jednocześnie w więzieniu powstał zamęt. Zwiatła błysnęły. Odsuwano rygle. Nie było ani
chwili czasu do stracenia.
- Musimy zostawić Beniamina, nie ma innej rady - rzekł Edwards.
- Niemożliwe! Połowę wstydu pręgierza mi oszczędził! Za pobicie Dulitla ukarzą go
ciężko. Wezmiemy go z sobą.
- Ale w jaki sposób?
- Rzućcie go na siano i pognajcie woły - szepnęła Elżunia przechodząc obok nich.
- Doskonała rada - odrzekł Oliwier z uśmiechem.
Wsadzili Ben Pompa na wóz, wetknęli mu bicz w rękę i popędzili woły. Sami tymczasem
pod osłoną ciemności, dostali się na wąską uliczkę prowadzącą na drugi koniec miasteczka.
Cmokając i przemawiając do wołów Beniamin jechał powoli wyobrażając sobie, że podąża
na polowanie.
Słysząc krzyki od strony więzienia, gromadka ludzi zabawiających się w oberży pod
"Zmiałym Dragonem" wybiegła na ulicę. Dowiedziawszy się o poszukiwaniu zbiegów, jedni się
śmiali, inni wyrzekali na brak dozoru. Najdonośniej brzmiał głos pijanego Billy Kirby, który
przechwalał się, że natychmiast odszuka więzniów. Nattiego wsadzi do jednej kieszeni, a Ben
Pompa do drugiej.
Elżunia i Ludwika w kilka minut znalazły się w topolowej alei i były już bardzo blisko
domu, gdy naraz dostrzegły dwóch ludzi doganiających je z pośpiechem.
- Natty i Edwards - szepnęła Elżunia ściskając rękę przyjaciółki.
- Prawdopodobnie nie zobaczę pani już nigdy w życiu - brzmiał cichy głos Oliwiera. -
Dzięki za współczucie okazane nieszczęśliwemu... Ani się domyślacie, panie, jak wielkie
obowiązki wdzięczności mam dla niego!
- Uciekajcie, prędzej! - przerwała Elżunia. - Zpieszcie nad brzeg jeziora, wezcie czółno
ojca, dopóki jest ciemno dostaniecie się do lasu. Odpowiedzalność za czółno biorę na siebie.
- Nie zapomni pani o prochu? - szepnął Natty. - Niech was obie Bóg błogosławi za wasze
zacne serca - dodał wzruszony.
Oliwier dorzucił również serdeczne słowo pożegnania, po czym zniknęli obaj a przyjaciółki
powróciły do domu.
Billy Kirby tymczasem, spotkawszy wóz z sianem, poznał ze zdumieniem, że to były jego
własne woły pozostawione przy mostku i przyzwyczajone oczekiwać tam na swego pana, gdy gasił
pragnienie pod "Zmiałym Dragoenm".
- Dalej do rudla! - komenderował z wysokości napełnionego wozu niezupełnie trzezwy
Beniamin i, wywijając biczem, poczęstował nim Kirbego.
- Któż tam u licha wgramolił się na mój wóz? - krzyczał drwal oburzony.
- Kto? Nie widzisz, małpo zielona? Sternik kieruje statkiem.
Billy Kirby uśmiechnął się z zadowoleniem poznawszy Ben Pompo, którego dobry humor
wysoce cenił.
- Gdzież to zamierzacie udać się na moim wozie? - zapytał Billy.
- Zamierzamy naładować statek skórami bobrowymi. Ja i Bumpo, rozumiecie? A więzienie
hen, tam pozostało za nami.
Billy wziął lejce z rąk kiwającego się na wszystkie strony Beniamina i szedł przy wozie,
kierując się ku lasowi. Ben Pompo nie wiedząc już o Bożym świecie zachrapał mocno, zwaliwszy
się na siano. Billy nie domyślał się nawet, że to Oliwier takiego mu figla wypłatał i zabrał wóz [ Pobierz całość w formacie PDF ]