[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wo przykra dolegliwość. Trzeciego dręczył ból głowy, który ulokował się gdzieś
nad potylicą i był tak nieznośny, że człowiekowi ciemniało w oczach. Czwarty
zaś, ten, który wpadł do rzeki, był ciężko przeziębiony. Ciekło mu z nosa, w gar-
dle paliło i piekło, miał zawroty głowy i ledwie trzymał się w siodle. Pragnął
jedynie znalezć się we własnej pościeli.
Konie natomiast miały się dobrze i nic nie wskazywało na to, że dokucza im
niedostatek jedzenia. Zwłaszcza koń młodego Móri raz po raz przechodził w ra-
dosny kłus, głowę podnosił wysoko i z zadowoleniem strzygł uszami.
Strażnicy nie mogli tego pojąć.
Nagle jeden z nich zawołał:
Tam przed nami coś leży!
Pospieszyli we wskazanym kierunku i zeskoczyli z koni. Kiedy jednak próbo-
wali podnieść leżącego na ziemi biedaka, spostrzegli, że to trup. Zwłoki dosłownie
na ich oczach rozłożyły się i zniknęły.
Najmłodszy ze strażników krzyczał głośno z przerażenia. Ale, niestety, nie
było to ostatnie znalezisko. Ich droga była dosłownie usłana trupami i konający-
mi, podjęli wiele nieudanych akcji ratunkowych, zanim zrozumieli, że wszystko
należy złożyć na karb magii. Wtedy przestali zwracać na to uwagę i przywidzenia
się skończyły.
Kiedy cała siódemka zbliżała się do zalanego zimnym blaskiem księżyca Ho-
fsjökull, strażnicy już caÅ‚kiem utracili humor i wolÄ™ walki.
Spoglądali na bezkresne, zielonofioletowe zbocza lodowca i wzdychali cięż-
ko. Przeklęci więzniowie! Diabelskie zadanie!
Rozdział 7
Podczas kiedy wszystkie te wydarzenia rozgrywały się na smaganych wiatrem
wyżynach Islandii, Tiril była zaledwie rocznym dzieckiem. Jeszcze przez kilka lat
miała zachować radość w oczach, nawet jeśli czasami pojawiał się w nich błysk
bolesnego zdziwienia.
Dopiero pózniej miała się wyzbyć iluzji. Pózniej. . .
Wtedy, kiedy jedyną istotą, jaką obdarzała zaufaniem, był pewien kudłaty pies.
Często, bardzo często na wpół dorosła Tiril mawiała do swego czworonożnego
przyjaciela: Gdybym nie miała ciebie, Nero, nie potrafiłabym żyć .
Była to oczywista przesada, Tiril bowiem należała do ludzi niezłomnych, do
takich, którzy jeśli popełniają samobójstwo, to jedynie w absolutnej ostateczno-
ści. Prawdą było natomiast, że tak samo jak ona potrzebowała obecności Nera,
tak i on potrzebował jej. I Tiril o tym wiedziała. Mieć kogoś, kim można się zaj-
mować i dla kogo się coś znaczy, to w życiu najważniejsze. . . Człowiek musi być
potrzebny.
O Boże, tyle jest samotności na tym świecie! Tyle skrywanej samotności, tyle
dusz ogarniętych zwątpieniem: Po co ja żyję? Czy nie ma na świecie nikogo, kto
by mnie potrzebował? Tacy ludzie są dużo bardziej samotni niż ci, którzy pytają:
Czy nie ma nikogo, kto by się o mnie zatroszczył?
Choć przyjaciel Nero znaczył dla niej tak wiele, to i tak Tiril tęskniła do kogoś,
u kogo mogłaby szukać pomocy.
Była całkowicie bezradna wobec sytuacji, w której się znalazła. Od dawna
wiedziała, że w jej domu dzieje się coś strasznego. Nigdy jednak nie potrafiła
tego rozwikłać.
Carla natomiast zrozumiała. I wyciągnęła wnioski. . .
Dlaczego w takim razie Tiril nie pojmuje niczego?
Tego rodzaju myśli krążyły nieustannie w jej głowie, nie dawały spokoju.
Potrzebuję pomocy, wzdychała. Ale u kogo jej szukać?
Od czasu do czasu wspominała niedoszłego męża Carli młodzieńca, któremu
konsul Dahl po długich sprzeciwach pozwolił w końcu na małżeństwo ze swoją
starszą córką. Może on chciałby porozmawiać z Tiril o jej siostrze?
56
Ale właściwie się nie znali. Tiril spotkała go kilkakrotnie w towarzystwie,
wtedy jednak on był całkowicie zajęty Carlą. On i Tiril zamienili może dwadzie-
ścia słów, a może i to nie.
Oczywiście, Tiril miała w mieście wielu znajomych, a nawet przyjaciół, ale
wzdragała się przed powierzaniem im domowych tajemnic. Lojalność była zawsze
jej szlachetnÄ… cechÄ….
Poza tym ludzie, których często odwiedzała i którym starała się pomagać, ma-
ją z pewnością własne zmartwienia. Tak jak tamten chłopiec, który skaleczył ko-
lano i w ranę wdało się niebezpieczne zakażenie. Należący do jego warstwy spo-
łecznej nie myśleli o chodzeniu do lekarza, bo skąd miałoby coś takiego przyjść do
głowy ludziom żebrzącym o odrobinę choćby pożywienia? Więc Tiril odwiedzała
go codziennie i starała się oczyszczać ranę. Tiril, do której zwracali się z ufnością
wszyscy potrzebujÄ…cy.
Być może powinna była o swoich kłopotach porozmawiać z matką chorego
chłopca. Ale wystarczyło popatrzeć na tę kobietę wyglądającą na dwadzieścia lat
więcej niż w istocie miała, bitą przez męża tak, że nieustannie chodziła posinia-
czona, otoczona gromadą płaczących i rozkrzyczanych młodszych dzieci, żeby
nie mieć ochoty obciążać jej dodatkowymi zmartwieniami.
A może miała się zwrócić do owego sympatycznego człowieka, któremu po-
życzyła pieniądze na kupno zimowego płaszcza, a który teraz starał się wyciągnąć
od niej jeszcze większą sumę?
Oczywiście próbowała rozmawiać o Carli z matką, ale bez powodzenia. Kiedy
bardzo nieśmiało zapytała, dlaczego Carla nikomu nie zwierzyła się ze swych
zmartwień, matka zaczęła krzyczeć histerycznie:
Och, daj mi spokój! Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ona mi to zro-
biła! To bezwstydne, stawiać mnie w takim położeniu! Wciąż muszę tłumaczyć
i tłumaczyć różnym ludziom, że to nie moja wina, że dziewczyna zachowała się
nieobliczalnie, ściągając na nas taki skandal. Jaki to wstyd przed znajomymi!
Tiril zrezygnowała z poruszania tego smutnego tematu, poszła sobie przygnę-
biona bardziej niż kiedykolwiek.
Po wypadku matka prawie nie opuszczała domu, wolała nie pokazywać się
w towarzystwie. Ojciec, nieustannie wściekły i ponury, powtarzał żonie, by się
wynosiła gdzie pieprz rośnie. Kłócili się stale.
Tiril była pilnowana. Ojciec obserwował każdy jej ruch, więc w ciągu dnia
starała się nie wychodzić. Tylko rankami, kiedy wszyscy jeszcze spali; spotyka-
ła się z Nerem, a jej niechęć do rodzinnego domu stawała się z każdym dniem
większa. Och, jakże pragnęła mieć przyjaciela!
Rozdział 8
Zwit zaczynał rozjaśniać niebo nad pokrytym śniegiem kraterem Hekli.
Jezdzcy opuścili już Sprengisandur i jechali teraz przez pokryte czarną lawą
tereny, pofalowane i nieprzyjazne dla końskich kopyt. Kiedy jednak patrzyło się
na tę okolicę z dalszej perspektywy, ziemia zdawała się gładka niczym podłoga.
Ponure równiny ciągnęły się aż do dalekich gór. Podróżowali teraz przez Thjor-
sardalur, gdzie ziemia nosiła ślady wielokrotnych wybuchów Hekli, zalewających
okolicę lawą i zasypujących popiołem. Stąd te płaskie przestrzenie.
W oczach Móriego pojawiły się jakieś niespokojne błyski. Dwoje pozostałych
więzniów spoglądało na niego pytająco.
Pod nami są domy mruknął w którymś momencie.
Milcz, chłopcze! ostrzegł go Gissur Ale masz rację. Pod lawą spoczy-
wa tu wiele bogatych zagród. Wybuch Hekli w Roku Pańskim tysiąc sto czwartym
pogrzebał je na zawsze.
%7łe też ty wszystko wiesz! rzekła Helga z szacunkiem.
Gissur odpowiedział jej półgłosem:
Zdaje się, że chłopiec rozumie jeszcze więcej. Wydałaś na świat bardzo
uzdolnione dziecko. Rozejrzał się ukradkiem ale chyba żaden ze strażników
nie mógł ich słyszeć. On uniknie kary ciągnął. Ze względu na swój mło-
dy wiek. Zabrali go tylko, dlatego, że powinien towarzyszyć matce. Czy można
to nazwać współczuciem, czy raczej czymś przeciwnym, nie umiałbym odpowie-
dzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
wo przykra dolegliwość. Trzeciego dręczył ból głowy, który ulokował się gdzieś
nad potylicą i był tak nieznośny, że człowiekowi ciemniało w oczach. Czwarty
zaś, ten, który wpadł do rzeki, był ciężko przeziębiony. Ciekło mu z nosa, w gar-
dle paliło i piekło, miał zawroty głowy i ledwie trzymał się w siodle. Pragnął
jedynie znalezć się we własnej pościeli.
Konie natomiast miały się dobrze i nic nie wskazywało na to, że dokucza im
niedostatek jedzenia. Zwłaszcza koń młodego Móri raz po raz przechodził w ra-
dosny kłus, głowę podnosił wysoko i z zadowoleniem strzygł uszami.
Strażnicy nie mogli tego pojąć.
Nagle jeden z nich zawołał:
Tam przed nami coś leży!
Pospieszyli we wskazanym kierunku i zeskoczyli z koni. Kiedy jednak próbo-
wali podnieść leżącego na ziemi biedaka, spostrzegli, że to trup. Zwłoki dosłownie
na ich oczach rozłożyły się i zniknęły.
Najmłodszy ze strażników krzyczał głośno z przerażenia. Ale, niestety, nie
było to ostatnie znalezisko. Ich droga była dosłownie usłana trupami i konający-
mi, podjęli wiele nieudanych akcji ratunkowych, zanim zrozumieli, że wszystko
należy złożyć na karb magii. Wtedy przestali zwracać na to uwagę i przywidzenia
się skończyły.
Kiedy cała siódemka zbliżała się do zalanego zimnym blaskiem księżyca Ho-
fsjökull, strażnicy już caÅ‚kiem utracili humor i wolÄ™ walki.
Spoglądali na bezkresne, zielonofioletowe zbocza lodowca i wzdychali cięż-
ko. Przeklęci więzniowie! Diabelskie zadanie!
Rozdział 7
Podczas kiedy wszystkie te wydarzenia rozgrywały się na smaganych wiatrem
wyżynach Islandii, Tiril była zaledwie rocznym dzieckiem. Jeszcze przez kilka lat
miała zachować radość w oczach, nawet jeśli czasami pojawiał się w nich błysk
bolesnego zdziwienia.
Dopiero pózniej miała się wyzbyć iluzji. Pózniej. . .
Wtedy, kiedy jedyną istotą, jaką obdarzała zaufaniem, był pewien kudłaty pies.
Często, bardzo często na wpół dorosła Tiril mawiała do swego czworonożnego
przyjaciela: Gdybym nie miała ciebie, Nero, nie potrafiłabym żyć .
Była to oczywista przesada, Tiril bowiem należała do ludzi niezłomnych, do
takich, którzy jeśli popełniają samobójstwo, to jedynie w absolutnej ostateczno-
ści. Prawdą było natomiast, że tak samo jak ona potrzebowała obecności Nera,
tak i on potrzebował jej. I Tiril o tym wiedziała. Mieć kogoś, kim można się zaj-
mować i dla kogo się coś znaczy, to w życiu najważniejsze. . . Człowiek musi być
potrzebny.
O Boże, tyle jest samotności na tym świecie! Tyle skrywanej samotności, tyle
dusz ogarniętych zwątpieniem: Po co ja żyję? Czy nie ma na świecie nikogo, kto
by mnie potrzebował? Tacy ludzie są dużo bardziej samotni niż ci, którzy pytają:
Czy nie ma nikogo, kto by się o mnie zatroszczył?
Choć przyjaciel Nero znaczył dla niej tak wiele, to i tak Tiril tęskniła do kogoś,
u kogo mogłaby szukać pomocy.
Była całkowicie bezradna wobec sytuacji, w której się znalazła. Od dawna
wiedziała, że w jej domu dzieje się coś strasznego. Nigdy jednak nie potrafiła
tego rozwikłać.
Carla natomiast zrozumiała. I wyciągnęła wnioski. . .
Dlaczego w takim razie Tiril nie pojmuje niczego?
Tego rodzaju myśli krążyły nieustannie w jej głowie, nie dawały spokoju.
Potrzebuję pomocy, wzdychała. Ale u kogo jej szukać?
Od czasu do czasu wspominała niedoszłego męża Carli młodzieńca, któremu
konsul Dahl po długich sprzeciwach pozwolił w końcu na małżeństwo ze swoją
starszą córką. Może on chciałby porozmawiać z Tiril o jej siostrze?
56
Ale właściwie się nie znali. Tiril spotkała go kilkakrotnie w towarzystwie,
wtedy jednak on był całkowicie zajęty Carlą. On i Tiril zamienili może dwadzie-
ścia słów, a może i to nie.
Oczywiście, Tiril miała w mieście wielu znajomych, a nawet przyjaciół, ale
wzdragała się przed powierzaniem im domowych tajemnic. Lojalność była zawsze
jej szlachetnÄ… cechÄ….
Poza tym ludzie, których często odwiedzała i którym starała się pomagać, ma-
ją z pewnością własne zmartwienia. Tak jak tamten chłopiec, który skaleczył ko-
lano i w ranę wdało się niebezpieczne zakażenie. Należący do jego warstwy spo-
łecznej nie myśleli o chodzeniu do lekarza, bo skąd miałoby coś takiego przyjść do
głowy ludziom żebrzącym o odrobinę choćby pożywienia? Więc Tiril odwiedzała
go codziennie i starała się oczyszczać ranę. Tiril, do której zwracali się z ufnością
wszyscy potrzebujÄ…cy.
Być może powinna była o swoich kłopotach porozmawiać z matką chorego
chłopca. Ale wystarczyło popatrzeć na tę kobietę wyglądającą na dwadzieścia lat
więcej niż w istocie miała, bitą przez męża tak, że nieustannie chodziła posinia-
czona, otoczona gromadą płaczących i rozkrzyczanych młodszych dzieci, żeby
nie mieć ochoty obciążać jej dodatkowymi zmartwieniami.
A może miała się zwrócić do owego sympatycznego człowieka, któremu po-
życzyła pieniądze na kupno zimowego płaszcza, a który teraz starał się wyciągnąć
od niej jeszcze większą sumę?
Oczywiście próbowała rozmawiać o Carli z matką, ale bez powodzenia. Kiedy
bardzo nieśmiało zapytała, dlaczego Carla nikomu nie zwierzyła się ze swych
zmartwień, matka zaczęła krzyczeć histerycznie:
Och, daj mi spokój! Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ona mi to zro-
biła! To bezwstydne, stawiać mnie w takim położeniu! Wciąż muszę tłumaczyć
i tłumaczyć różnym ludziom, że to nie moja wina, że dziewczyna zachowała się
nieobliczalnie, ściągając na nas taki skandal. Jaki to wstyd przed znajomymi!
Tiril zrezygnowała z poruszania tego smutnego tematu, poszła sobie przygnę-
biona bardziej niż kiedykolwiek.
Po wypadku matka prawie nie opuszczała domu, wolała nie pokazywać się
w towarzystwie. Ojciec, nieustannie wściekły i ponury, powtarzał żonie, by się
wynosiła gdzie pieprz rośnie. Kłócili się stale.
Tiril była pilnowana. Ojciec obserwował każdy jej ruch, więc w ciągu dnia
starała się nie wychodzić. Tylko rankami, kiedy wszyscy jeszcze spali; spotyka-
ła się z Nerem, a jej niechęć do rodzinnego domu stawała się z każdym dniem
większa. Och, jakże pragnęła mieć przyjaciela!
Rozdział 8
Zwit zaczynał rozjaśniać niebo nad pokrytym śniegiem kraterem Hekli.
Jezdzcy opuścili już Sprengisandur i jechali teraz przez pokryte czarną lawą
tereny, pofalowane i nieprzyjazne dla końskich kopyt. Kiedy jednak patrzyło się
na tę okolicę z dalszej perspektywy, ziemia zdawała się gładka niczym podłoga.
Ponure równiny ciągnęły się aż do dalekich gór. Podróżowali teraz przez Thjor-
sardalur, gdzie ziemia nosiła ślady wielokrotnych wybuchów Hekli, zalewających
okolicę lawą i zasypujących popiołem. Stąd te płaskie przestrzenie.
W oczach Móriego pojawiły się jakieś niespokojne błyski. Dwoje pozostałych
więzniów spoglądało na niego pytająco.
Pod nami są domy mruknął w którymś momencie.
Milcz, chłopcze! ostrzegł go Gissur Ale masz rację. Pod lawą spoczy-
wa tu wiele bogatych zagród. Wybuch Hekli w Roku Pańskim tysiąc sto czwartym
pogrzebał je na zawsze.
%7łe też ty wszystko wiesz! rzekła Helga z szacunkiem.
Gissur odpowiedział jej półgłosem:
Zdaje się, że chłopiec rozumie jeszcze więcej. Wydałaś na świat bardzo
uzdolnione dziecko. Rozejrzał się ukradkiem ale chyba żaden ze strażników
nie mógł ich słyszeć. On uniknie kary ciągnął. Ze względu na swój mło-
dy wiek. Zabrali go tylko, dlatego, że powinien towarzyszyć matce. Czy można
to nazwać współczuciem, czy raczej czymś przeciwnym, nie umiałbym odpowie-
dzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]