[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na nagłą niemotą - siedziała przemoczona i rozdygotana
na najdalej wysuniętym cyplu i nie była w stanie powie
dzieć mu, dokąd odeszła matka.
Po tygodniu woda wyrzuciła na brzeg jeden but Geo-
rgiany; ciała jednak nigdy nie odnaleziono, zupełnie jak
by porwały ją kłębiące się o poranku białe mgły. Obojęt
ne, czy to zdarzył się straszny wypadek, czy też z jakie
goś powodu Georgiana odebrała sobie życie. Stojąc na
plaży i ściskając w drżącej dłoni nasiąknięty wodą bucik
żony, Gabriel czuł, jak przygniata go brzemię odpowie
dzialności za jej śmierć, czul to tak wyraźnie, jak gdyby
sam odebrał jej życie.
Wiedział, że powinien był taki bieg rzeczy przewi
dzieć. Powtórzyła się przecież ta sama straszliwa histo
ria, którą spisano przed blisko trzystoma laty, a która
wielokrotnie doświadczała kolejne pokolenia przeklę
tych MacFeaghów.
Gabriel dopił resztkę brandy, podniósł się z fotela
przy kominku i przeszedł przez mroczny pokój. W ką
cie, w niczym nie wyróżniającym się miejscu, stała duża
skrzynia, która wyglądała na równie starą, jak sam za
mek. Odrzucił wytarty i spłowiały gobelin, narzucony na
jej wieko, i pogładził dłonią ciemną dębinę, którą mijają
ce wielki poznaczyły szramami i dziobami.
Zza batystowej koszuli wysunął srebrny łańcuszek. Na
jego końcu, połyskując w przyćmionym świetle ognia,
wisiał maleńki kluczyk w niemożliwym do określenia
wieku, kluczyk, który nosili na szyi wszyscy poprzedza
jący go naczelnicy klanu MacFeagh.
Pochodzenie prymitywnego, żelaznego zamka w skrzy
ni było równie tajemnicze, jak pochodzenie samej skrzyni.
Zostały na nim liczne ślady po włamywaczach, którzy kie
dyś próbowali go siłą otworzyć. Z konstrukcją zamka wią
zała się jednak jakaś tajemnica i zwolnić go można było
tylko jednym jedynym kluczem, który do niego pasował;
podobny był on w tym do jakiegoś arturiańskiego reliktu.
Ale nawet gdyby ktoś wszedł w posiadanie klucza, zdołał
by otworzyć zamek wyłącznie pod tym warunkiem, że był
naczelnikiem klanu MacFeagh. Dla każdego innego klucz
okazywał się nie tylko nieprzydatny, ale i fatalny, ponie
waż po śmiałków, którzy się na taki czyn porwali, szybko
przychodziła śmierć, jakby sam metal, z którego klucz wy
kuto, był zaklęty.
Jedynie taki zamek godzien był chronić najcenniejszy
skarb klanu MacFeagh.
Gabriel wsunął klucz do dziurki, zwolnił zapadkę
i podniósł wieko skrzyni; pokazało się świecące pustką
wnętrze, ogołocone z reliktu, który przed wiekami bez
piecznie tam spoczywał.
Prastare godło MacFeaghów, laska klanu, była tegoż
klanu symbolem, co odnotowano już w najstarszych kro
nikach historycznych, przekazywanych z pokolenia na
pokolenie od samych początków istnienia klanu. Mac-
Feaghowie powiązani byli z biskupami opactwa na Tre-
lay, założonego przez św. Kolumbę przed wieloma wie-
kami, i przez to powszechnie utrzymywano, że laska ich
klanu utworzona została z drewna tego samego curragh,
na którym święty przypłynął z Irlandii, a stąd z pewno
ścią była błogosławiona. Legenda głosiła, że laska ta mia
ła być długa i mocna, w magiczny sposób niezniszczal
na, wykonana z lśniącego, białego drewna o nieznanym
pochodzeniu. A zgodnie z tradycją klanowi MacFeagh
miało dopisywać szczęście tak długo, jak długo prastara
laska będzie w posiadaniu naczelnika tego klanu - i do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
na nagłą niemotą - siedziała przemoczona i rozdygotana
na najdalej wysuniętym cyplu i nie była w stanie powie
dzieć mu, dokąd odeszła matka.
Po tygodniu woda wyrzuciła na brzeg jeden but Geo-
rgiany; ciała jednak nigdy nie odnaleziono, zupełnie jak
by porwały ją kłębiące się o poranku białe mgły. Obojęt
ne, czy to zdarzył się straszny wypadek, czy też z jakie
goś powodu Georgiana odebrała sobie życie. Stojąc na
plaży i ściskając w drżącej dłoni nasiąknięty wodą bucik
żony, Gabriel czuł, jak przygniata go brzemię odpowie
dzialności za jej śmierć, czul to tak wyraźnie, jak gdyby
sam odebrał jej życie.
Wiedział, że powinien był taki bieg rzeczy przewi
dzieć. Powtórzyła się przecież ta sama straszliwa histo
ria, którą spisano przed blisko trzystoma laty, a która
wielokrotnie doświadczała kolejne pokolenia przeklę
tych MacFeaghów.
Gabriel dopił resztkę brandy, podniósł się z fotela
przy kominku i przeszedł przez mroczny pokój. W ką
cie, w niczym nie wyróżniającym się miejscu, stała duża
skrzynia, która wyglądała na równie starą, jak sam za
mek. Odrzucił wytarty i spłowiały gobelin, narzucony na
jej wieko, i pogładził dłonią ciemną dębinę, którą mijają
ce wielki poznaczyły szramami i dziobami.
Zza batystowej koszuli wysunął srebrny łańcuszek. Na
jego końcu, połyskując w przyćmionym świetle ognia,
wisiał maleńki kluczyk w niemożliwym do określenia
wieku, kluczyk, który nosili na szyi wszyscy poprzedza
jący go naczelnicy klanu MacFeagh.
Pochodzenie prymitywnego, żelaznego zamka w skrzy
ni było równie tajemnicze, jak pochodzenie samej skrzyni.
Zostały na nim liczne ślady po włamywaczach, którzy kie
dyś próbowali go siłą otworzyć. Z konstrukcją zamka wią
zała się jednak jakaś tajemnica i zwolnić go można było
tylko jednym jedynym kluczem, który do niego pasował;
podobny był on w tym do jakiegoś arturiańskiego reliktu.
Ale nawet gdyby ktoś wszedł w posiadanie klucza, zdołał
by otworzyć zamek wyłącznie pod tym warunkiem, że był
naczelnikiem klanu MacFeagh. Dla każdego innego klucz
okazywał się nie tylko nieprzydatny, ale i fatalny, ponie
waż po śmiałków, którzy się na taki czyn porwali, szybko
przychodziła śmierć, jakby sam metal, z którego klucz wy
kuto, był zaklęty.
Jedynie taki zamek godzien był chronić najcenniejszy
skarb klanu MacFeagh.
Gabriel wsunął klucz do dziurki, zwolnił zapadkę
i podniósł wieko skrzyni; pokazało się świecące pustką
wnętrze, ogołocone z reliktu, który przed wiekami bez
piecznie tam spoczywał.
Prastare godło MacFeaghów, laska klanu, była tegoż
klanu symbolem, co odnotowano już w najstarszych kro
nikach historycznych, przekazywanych z pokolenia na
pokolenie od samych początków istnienia klanu. Mac-
Feaghowie powiązani byli z biskupami opactwa na Tre-
lay, założonego przez św. Kolumbę przed wieloma wie-
kami, i przez to powszechnie utrzymywano, że laska ich
klanu utworzona została z drewna tego samego curragh,
na którym święty przypłynął z Irlandii, a stąd z pewno
ścią była błogosławiona. Legenda głosiła, że laska ta mia
ła być długa i mocna, w magiczny sposób niezniszczal
na, wykonana z lśniącego, białego drewna o nieznanym
pochodzeniu. A zgodnie z tradycją klanowi MacFeagh
miało dopisywać szczęście tak długo, jak długo prastara
laska będzie w posiadaniu naczelnika tego klanu - i do [ Pobierz całość w formacie PDF ]