[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmiechem. Student nazywał się Alan Grant i pokazywał dziewczynie pewną sztuczkę.
Jego brat, specjalista od spraw bezpieczeństwa, przysłał mu właśnie nową zabawkę -
długopis, który był w rzeczywistości miniaturowym magnetofonem. Grant świetnie się
bawił, rejestrując strzępy rozmów i odsłuchując je następnie z odpowiednio zgryzliwym
komentarzem.
W loży po drugiej stronie baru siedział Rupert Dauncey wraz z profesorem
uniwersytetu Henrym Percym, mętnej wody intelektualistą znanym z tego, że chętnie
angażował się w różne wątpliwe przedsięwzięcia - Dziękuję za pański czek, panie
Dauncey - powiedział Percy. - Nasz oddział Walki Klasowej jest niezmiernie wdzięczny
za dalsze wsparcie ze strony Fundacji Edukacyjnej Rashidów.
Rupert Dauncey zdążył się już zorientować, że ma do czynienia z ograniczonym
umysłowo hipokrytą. Zastanawiał się, ile pieniędzy przylepiło mu się do palców, ale
postanowił nie łamać na razie reguł gry.
- Cieszymy się, mogąc wam pomóc. Co to za zadyma szykuje się w sobotę? Jakaś
demonstracja w Londynie? Słyszałem, że się tam wybieracie.
- To prawda. Dzień Wolności w Europie! Organizuje to Front Zjednoczonych
Anarchistów.
- Serio? Myślałem, że w Europie mamy już wolność.
Zresztą nieważne. Zatem pańscy rumiani studenci chcą wziąć w tym udział?
- Oczywiście.
- Pan wie, że policja nie lubi demonstracji na Whitehall.
Aatwo mogą się przerodzić w zamieszki.
- Policji nie uda się nas powstrzymać. Niech wszyscy usłyszą głos ludu!
- No tak, oczywiście - przytaknął oschle Rupert. - Czy będzie pan osobiście
prowadził tę demonstrację, czy też tylko wezmie pan w niej udział?
Percy zrobił niewyrazną minę.
- Właściwie nie będę w niej w ogóle uczestniczyć. Mam umówione wcześniej
spotkanie.
Od razu to zgadłem , pomyślał Rupert Dauncey, posyłając profesorowi
rozbrajający uśmiech.
- Mam do pana małą prośbę. Chodzi o tę miłą dziewczynę w rogu. Przechodząc
obok, słyszałem, jak rozmawiała ze swoim towarzyszem. Odniosłem wrażenie, że to
Amerykanka. Czy należy do naszej organizacji?
- Owszem. Nazywa siÄ™ Helen Quinn. To stypendystka Rhodesa. CzarujÄ…ca
dziewczyna. Tak się składa, że jej ojciec jest senatorem.
- Czy mógłby pan mnie przedstawić, kiedy będziemy stąd wychodzili? - poprosił
Rupert, który świetnie wiedział, kim jest Helen, i znał nawet nazwisko towarzyszącego
jej chłopaka - Lubię spotykać się za granicą z rodakami.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Oczywiście. - Percy wstał i ruszył pierwszy w ich stronę. - Witajcie. Helen,
chciałbym ci przedstawić twojego krajana, Ruperta Daunceya.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
- Cześć, skąd jesteś?
- Z Bostonu.
- Ja też! To cudownie. Poznaj Alana Granta.
Grant najwyrazniej uznał Amerykanina za intruza i postanowił go ignorować.
- Studiujesz tutaj? - zapytał Rupert, specjalnie się tym nie przejmując.
- W St Hughes College.
- Mówiono mi, że to znakomita uczelnia. Profesor Percy wspomniał, że jedziesz
na tÄ™ sobotniÄ… demonstracjÄ™.
- Oczywiście. - Helen tryskała entuzjazmem.
- No cóż, uważaj na siebie, dobrze? Nie chciałbym, żeby coś ci się tam przytrafiło.
Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Do widzenia - rzekł Dauncey, po czym oddalił
siÄ™ wraz z Percym.
- Za kogo on się uważa, ten fircyk? - powiedział cockneyem Grant.
- Wydał mi się całkiem miły.
- Odpowiednia partia - prychnÄ…Å‚ Grant i nacisnÄ…Å‚ przycisk w kieszeni. Nie
chciałbym, żeby coś ci się tam przytrafiło - usłyszeli ponownie głos Ruperta. - Wiem
dobrze, co jego zdaniem powinno ci się przytrafić - mruknął Grant. - Miałem ochotę
walnąć go w nos.
- Och, daj spokój - żachnęła się Helen.
I pomyślała, że Alan naprawdę posuwa się czasami za daleko.
Lecący do Moidart Hannah Bernstein i Sean Dillon minęli angielską Krainę
Jezior, zatokę Forth oraz góry Grampian i wkrótce ich oczom ukazały się wyspy Eigg i
Rhum, a na północy Isle of Skye. Wylądowali na starym pasie startowym z czasów
drugiej wojny światowej. Stały przy nim niszczejące hangary i wieża kontrolna. Przy
wieży zobaczyli zaparkowane kombi, obok którego czekał na nich mężczyzna w
tweedowym garniturze i czapce. Lacey podkołował pod samochód i wyłączył silniki
leara. Parry otworzył drzwi, opuścił schodki i Lacey zszedł pierwszy na dół. Mężczyzna
w tweedach dał krok do przodu.
- Major Lacey?
- To ja.
- Jestem sierżant Fogarty. Przysłali mnie z Oban.
- To miło. Ta pani to nadkomisarz Bernstein ze Scotland Yardu. Ona i pan Dillon
mają do załatwienia ważne sprawy na zamku Loch Dhu. Zabierzcie ich tam i róbcie
dokładnie to, co powie wam pani nadkomisarz. Potem przywiezcie ich z powrotem.
- Tak jest.
Lacey odwrócił się do Hannah i Dillona.
- Do zobaczenia pózniej.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Po dwudziestu minutach podjechali pod zamek, oddalony od szosy i tak samo
imponujący jak wtedy, gdy widzieli go poprzednim razem. Mury miały dziesięć stóp
wysokości, z komina wartowni unosił się dym, brama była zamknięta. Dillon i Hannah
chcieli wejść do środka, lecz w drzwiach nie było klamki i kiedy Irlandczyk je pchnął,
nawet nie drgnęły.
- Elektronika. Krok naprzód w stosunku do dawnych cza sów - mruknął.
W końcu drzwi się uchyliły i stanął w nich mężczyzna o surowej wychudłej
twarzy. Był ubrany w myśliwską kurtkę, a pod pachą trzymał dubeltówkę z uciętą lufą.
- Dzień dobry - pozdrowiła go Hannah.
- Czego chcecie? - zapytał z twardym szkockim akcentem. Nie był zbyt
przyjaznie nastawiony.
- Spokojnie - odezwał się Dillon. - Rozmawiasz z damą, więc może zmienisz ton.
A w ogóle jak cię zwą, chłopcze?
Mężczyzna zesztywniał, jakby wyczuwał kłopoty.
- Nazywam siÄ™ Brown i jestem tutaj zarzÄ…dcÄ…. Czego chcecie?
- Pan Dillon i ja polowaliśmy tutaj przed kilkoma laty - poinformowała go
Hannah. - Wynajmowaliśmy domek myśliwski Ardmurchan.
- Wiemy, że obecnie prowadzicie w zamku szkołę prze trwania dla młodych
ludzi - dodał Dillon - ale pomyśleliśmy, że może Ardmurchan jest nadal do wynajęcia.
Mój szef... to znaczy generał Ferguson... z chęcią wybrałby się stamtąd znowu na
polowanie.
- Domek nie jest do wynajęcia, a sezon myśliwski dawno się skończył.
- Nie ten, którym jestem zainteresowany - poinformował go słodkim tonem
Dillon.
Brown wyciÄ…gnÄ…Å‚ spod pachy obrzyna.
- Lepiej siÄ™ stÄ…d zabierajcie.
- Lepiej niech pan uważa, do kogo pan mówi... jestem funkcjonariuszką policji -
powiedziała Hannah.
- Funkcjonariuszką? Takiego wała! Wynoście się stąd - powtórzył Brown,
podnosząc rękę.
Dillon uniósł pojednawczo dłoń.
- Nie chcemy żadnych problemów. Najwyrazniej domek nie jest do wynajęcia.
Chodzmy, Hannah.
Wrócili do samochodu.
- Odjedz trochę, żeby nie było nas widać z bramy - polecił Dillon Fogarty emu.
- To, co się tutaj dzieje, to sprawy wywiadu, rozumie pan, sierżancie? -
powiedziała Hannah.
- Oczywiście, proszę pani.
- Dobrze, w takim razie stań tutaj - mruknął Dillon. - Mam zamiar przejść przez
mur, a ty mi pomożesz.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Zatrzymali się i wysiedli. Fogarty splótł dłonie, a Dillon oparł na nich lewą stopę.
Wysoki sierżant dzwignął go w górę. Dillon wdrapał się na mur, po czym zeskoczył na
konar drzewa rosnącego po drugiej stronie i ruszył w kierunku wartowni.
Brown był w kuchni. Obrzyn leżał na stole, a on podniósł właśnie słuchawkę
ściennego telefonu i wykręcał numer. Nagle rozległo się ciche stuknięcie i mężczyzna
poczuł na twarzy podmuch zimnego powietrza. Odwiesił słuchawkę i sięgnął po broń,
lecz w tym samym momencie zobaczył walthera, którego Dillon trzymał w prawej ręce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
śmiechem. Student nazywał się Alan Grant i pokazywał dziewczynie pewną sztuczkę.
Jego brat, specjalista od spraw bezpieczeństwa, przysłał mu właśnie nową zabawkę -
długopis, który był w rzeczywistości miniaturowym magnetofonem. Grant świetnie się
bawił, rejestrując strzępy rozmów i odsłuchując je następnie z odpowiednio zgryzliwym
komentarzem.
W loży po drugiej stronie baru siedział Rupert Dauncey wraz z profesorem
uniwersytetu Henrym Percym, mętnej wody intelektualistą znanym z tego, że chętnie
angażował się w różne wątpliwe przedsięwzięcia - Dziękuję za pański czek, panie
Dauncey - powiedział Percy. - Nasz oddział Walki Klasowej jest niezmiernie wdzięczny
za dalsze wsparcie ze strony Fundacji Edukacyjnej Rashidów.
Rupert Dauncey zdążył się już zorientować, że ma do czynienia z ograniczonym
umysłowo hipokrytą. Zastanawiał się, ile pieniędzy przylepiło mu się do palców, ale
postanowił nie łamać na razie reguł gry.
- Cieszymy się, mogąc wam pomóc. Co to za zadyma szykuje się w sobotę? Jakaś
demonstracja w Londynie? Słyszałem, że się tam wybieracie.
- To prawda. Dzień Wolności w Europie! Organizuje to Front Zjednoczonych
Anarchistów.
- Serio? Myślałem, że w Europie mamy już wolność.
Zresztą nieważne. Zatem pańscy rumiani studenci chcą wziąć w tym udział?
- Oczywiście.
- Pan wie, że policja nie lubi demonstracji na Whitehall.
Aatwo mogą się przerodzić w zamieszki.
- Policji nie uda się nas powstrzymać. Niech wszyscy usłyszą głos ludu!
- No tak, oczywiście - przytaknął oschle Rupert. - Czy będzie pan osobiście
prowadził tę demonstrację, czy też tylko wezmie pan w niej udział?
Percy zrobił niewyrazną minę.
- Właściwie nie będę w niej w ogóle uczestniczyć. Mam umówione wcześniej
spotkanie.
Od razu to zgadłem , pomyślał Rupert Dauncey, posyłając profesorowi
rozbrajający uśmiech.
- Mam do pana małą prośbę. Chodzi o tę miłą dziewczynę w rogu. Przechodząc
obok, słyszałem, jak rozmawiała ze swoim towarzyszem. Odniosłem wrażenie, że to
Amerykanka. Czy należy do naszej organizacji?
- Owszem. Nazywa siÄ™ Helen Quinn. To stypendystka Rhodesa. CzarujÄ…ca
dziewczyna. Tak się składa, że jej ojciec jest senatorem.
- Czy mógłby pan mnie przedstawić, kiedy będziemy stąd wychodzili? - poprosił
Rupert, który świetnie wiedział, kim jest Helen, i znał nawet nazwisko towarzyszącego
jej chłopaka - Lubię spotykać się za granicą z rodakami.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Oczywiście. - Percy wstał i ruszył pierwszy w ich stronę. - Witajcie. Helen,
chciałbym ci przedstawić twojego krajana, Ruperta Daunceya.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
- Cześć, skąd jesteś?
- Z Bostonu.
- Ja też! To cudownie. Poznaj Alana Granta.
Grant najwyrazniej uznał Amerykanina za intruza i postanowił go ignorować.
- Studiujesz tutaj? - zapytał Rupert, specjalnie się tym nie przejmując.
- W St Hughes College.
- Mówiono mi, że to znakomita uczelnia. Profesor Percy wspomniał, że jedziesz
na tÄ™ sobotniÄ… demonstracjÄ™.
- Oczywiście. - Helen tryskała entuzjazmem.
- No cóż, uważaj na siebie, dobrze? Nie chciałbym, żeby coś ci się tam przytrafiło.
Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Do widzenia - rzekł Dauncey, po czym oddalił
siÄ™ wraz z Percym.
- Za kogo on się uważa, ten fircyk? - powiedział cockneyem Grant.
- Wydał mi się całkiem miły.
- Odpowiednia partia - prychnÄ…Å‚ Grant i nacisnÄ…Å‚ przycisk w kieszeni. Nie
chciałbym, żeby coś ci się tam przytrafiło - usłyszeli ponownie głos Ruperta. - Wiem
dobrze, co jego zdaniem powinno ci się przytrafić - mruknął Grant. - Miałem ochotę
walnąć go w nos.
- Och, daj spokój - żachnęła się Helen.
I pomyślała, że Alan naprawdę posuwa się czasami za daleko.
Lecący do Moidart Hannah Bernstein i Sean Dillon minęli angielską Krainę
Jezior, zatokę Forth oraz góry Grampian i wkrótce ich oczom ukazały się wyspy Eigg i
Rhum, a na północy Isle of Skye. Wylądowali na starym pasie startowym z czasów
drugiej wojny światowej. Stały przy nim niszczejące hangary i wieża kontrolna. Przy
wieży zobaczyli zaparkowane kombi, obok którego czekał na nich mężczyzna w
tweedowym garniturze i czapce. Lacey podkołował pod samochód i wyłączył silniki
leara. Parry otworzył drzwi, opuścił schodki i Lacey zszedł pierwszy na dół. Mężczyzna
w tweedach dał krok do przodu.
- Major Lacey?
- To ja.
- Jestem sierżant Fogarty. Przysłali mnie z Oban.
- To miło. Ta pani to nadkomisarz Bernstein ze Scotland Yardu. Ona i pan Dillon
mają do załatwienia ważne sprawy na zamku Loch Dhu. Zabierzcie ich tam i róbcie
dokładnie to, co powie wam pani nadkomisarz. Potem przywiezcie ich z powrotem.
- Tak jest.
Lacey odwrócił się do Hannah i Dillona.
- Do zobaczenia pózniej.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Po dwudziestu minutach podjechali pod zamek, oddalony od szosy i tak samo
imponujący jak wtedy, gdy widzieli go poprzednim razem. Mury miały dziesięć stóp
wysokości, z komina wartowni unosił się dym, brama była zamknięta. Dillon i Hannah
chcieli wejść do środka, lecz w drzwiach nie było klamki i kiedy Irlandczyk je pchnął,
nawet nie drgnęły.
- Elektronika. Krok naprzód w stosunku do dawnych cza sów - mruknął.
W końcu drzwi się uchyliły i stanął w nich mężczyzna o surowej wychudłej
twarzy. Był ubrany w myśliwską kurtkę, a pod pachą trzymał dubeltówkę z uciętą lufą.
- Dzień dobry - pozdrowiła go Hannah.
- Czego chcecie? - zapytał z twardym szkockim akcentem. Nie był zbyt
przyjaznie nastawiony.
- Spokojnie - odezwał się Dillon. - Rozmawiasz z damą, więc może zmienisz ton.
A w ogóle jak cię zwą, chłopcze?
Mężczyzna zesztywniał, jakby wyczuwał kłopoty.
- Nazywam siÄ™ Brown i jestem tutaj zarzÄ…dcÄ…. Czego chcecie?
- Pan Dillon i ja polowaliśmy tutaj przed kilkoma laty - poinformowała go
Hannah. - Wynajmowaliśmy domek myśliwski Ardmurchan.
- Wiemy, że obecnie prowadzicie w zamku szkołę prze trwania dla młodych
ludzi - dodał Dillon - ale pomyśleliśmy, że może Ardmurchan jest nadal do wynajęcia.
Mój szef... to znaczy generał Ferguson... z chęcią wybrałby się stamtąd znowu na
polowanie.
- Domek nie jest do wynajęcia, a sezon myśliwski dawno się skończył.
- Nie ten, którym jestem zainteresowany - poinformował go słodkim tonem
Dillon.
Brown wyciÄ…gnÄ…Å‚ spod pachy obrzyna.
- Lepiej siÄ™ stÄ…d zabierajcie.
- Lepiej niech pan uważa, do kogo pan mówi... jestem funkcjonariuszką policji -
powiedziała Hannah.
- Funkcjonariuszką? Takiego wała! Wynoście się stąd - powtórzył Brown,
podnosząc rękę.
Dillon uniósł pojednawczo dłoń.
- Nie chcemy żadnych problemów. Najwyrazniej domek nie jest do wynajęcia.
Chodzmy, Hannah.
Wrócili do samochodu.
- Odjedz trochę, żeby nie było nas widać z bramy - polecił Dillon Fogarty emu.
- To, co się tutaj dzieje, to sprawy wywiadu, rozumie pan, sierżancie? -
powiedziała Hannah.
- Oczywiście, proszę pani.
- Dobrze, w takim razie stań tutaj - mruknął Dillon. - Mam zamiar przejść przez
mur, a ty mi pomożesz.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Zatrzymali się i wysiedli. Fogarty splótł dłonie, a Dillon oparł na nich lewą stopę.
Wysoki sierżant dzwignął go w górę. Dillon wdrapał się na mur, po czym zeskoczył na
konar drzewa rosnącego po drugiej stronie i ruszył w kierunku wartowni.
Brown był w kuchni. Obrzyn leżał na stole, a on podniósł właśnie słuchawkę
ściennego telefonu i wykręcał numer. Nagle rozległo się ciche stuknięcie i mężczyzna
poczuł na twarzy podmuch zimnego powietrza. Odwiesił słuchawkę i sięgnął po broń,
lecz w tym samym momencie zobaczył walthera, którego Dillon trzymał w prawej ręce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]