[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wagarować i jeszcze mnie namawiasz do złego? Aadny dajesz przykład...
Nikt się nie dowie.
Ale ja wiem.
Trzeba uczcić to, że wreszcie usłyszałem bicie serce juniora.
Skoro tak. Laurel rozpromieniła się. Uwielbiam lody.
Z czereśniami i czekoladowymi wiórkami.
Pamiętasz?
Wszystko pamiętam.
Wszystko? szepnęła, oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
Myślisz, że mógłbym zapomnieć?
Ja... miałam cichą nadzieję... że tak szybko mnie nie zapomnisz.
Brett zerknął na nią i wspomnienia stanęły mu przed oczami jak żywe. O
trzeciej nad ranem Laurel zażyczyła sobie porcję lodów z czereśniami i bitą
śmietaną. Windziarz, któremu Brett dał suty napiwek, przyniósł dwie ol-
brzymie porcje.
Pamiętam, jak się oblizywałaś...
Dobrze, uczcijmy wyniki badań przerwała speszona. Mam apetyt na
lody, czereśnie i orzechy.
Potem wstąpimy do paru sklepów, żeby zorientować się, co i gdzie
kupić do pokoju dziecinnego.
81
RS
Laurel popatrzyła takim wzrokiem, że serce stopniało mu jak wosk.
Wewnętrzny głos ostrzegał przed niebezpieczeństwem, ale zlekceważył to.
Wiesz, jak trafić do serca kobiety zaśmiała się uszczęśliwiona Laurel.
Robię, co mogę.
Uzgodnili niezbyt wyczerpujący plan dnia, który miał obowiązywać
oboje. Brettowi to bardzo odpowiadało i chętnie wracał do domu wcześniej.
Coraz większą przyjemność sprawiało mu towarzystwo Laurel i rozmowy.
Podczas szykowania posiłków omawiali miniony dzień, a po kolacji siadali
przy kominku i miło gawędzili. Najczęściej mówili o urządzeniu domu i
gospodarowaniu pieniędzmi.
Ustalony porządek dnia i wspólnie spędzany czas sprawiły, że Brett
chwilami miał złudzenie, iż Laurel jest jego żoną. Według niego tak właśnie
powinno wyglądać życie po ślubie. Małżeństwo oznacza również fizyczne
kontakty, lecz nawet nie próbował całować Laurel, chociaż z trudem panował
nad sobą. Postanowił, że gdy ruchy dziecka będą wyrazniejsze, użyje tego
pretekstu, aby czasami ją dotknąć. Nie potrafił walczyć z coraz silniejszym
uczuciem do matki swego dziecka. Pragnął przekonać Laurel, że chce dać jej
wszystko. Jej i dziecku. Pilnował się jednak, by nie zrobić fałszywego kroku i
nie zaprzepaścić tego, co już osiągnął.
Ze względów praktycznych otworzył osobny rachunek na potrzeby domu.
Zaskoczyło go, że Laurel wszystkiego musi uczyć się od początku. Jego
zdaniem winę za taki stan rzeczy ponosili rodzice, którzy odsuwali ją od
codziennych spraw i kłopotów. Teraz on musiał się z tym borykać, a
równocześnie rozczulało go, że Laurel jest taka niedoświadczona i naiwna.
Wcale nie pragnął, by stała się niezależna. Chciał chronić ją przed
bezwzględnym światem, ale takie postępowanie byłoby nieuczciwe. Musiał
82
RS
nauczyć ją, jak stanąć na własnych nogach, jak uparcie dążyć do celu. Jedynie
w ten sposób mógł osiągnąć to, co zamierzał.
Około czwartej przyszła Laurel.
Przepraszam, czy jesteś bardzo zajęty?
Nie. Zamknął teczkę. Właśnie skończyłem i chciałem iść po ciebie.
Możemy już jechać do domu. Zauważył, że drżą jej usta, a oczy ma pełne łez.
Co się stało?
Laurel chwyciła się za brzuch.
Dziecko...
O, Boże! Wybiegł zza biurka i wziął ją za ręce. Spokojnie, tylko
spokojnie.
Dzwonił doktor Miles...
I co? spytał ostro. Zbyt ostro. Przepraszam... Co ci powiedział?
Przeraził się, że Laurel i dziecku coś zagraża. Stał zdjęty strachem, nigdy
w życiu tak się nie bał. Co grozi jego dziecku? Dlaczego Laurel nie
odpowiada? Każda sekunda milczenia ciągnęła się jak godzina.
Przyszły wyniki badań... Laurel mówiła drżącym głosem, cała
dygotała. Doktor Miles radzi mi iść do genetyka.
Po co? Nie rozumiem.
Istnieje podejrzenie... zagrożenie... Zespołem Downa.
Brett bezradnie opuścił ręce. Wiedział, że nie ma możliwości usunięcia
defektu genetycznego, nie da się tego zrobić za żadne pieniądze. Lecz według
niego Laurel była za młoda, żeby urodzić dziecko z tak ciężkim
upośledzeniem.
W twoim wieku ryzyko jest niewielkie.
Jedno dziecko na sto dziewięć.
Czyli mniej niż jeden procent.
83
RS
Ale według doktora Milesa to dużo i dlatego radzi zdecydować się na
amniocentezę. Wybuchnęła głośnym płaczem. Boję się. Jeśli dziecko
będzie... jest...
Brett objął ją serdecznie. Był to naturalny gest pocieszenia. Laurel też go
objęła i mocno się przytuliła. Szukała w nim oparcia, ratunku.
Dziecko na pewno będzie normalne i zdrowe rzekł z przekonaniem,
którego wcale nie czuł.
A jeśli nie? Załamał się jej głos. Jeżeli...
Na razie nic nie wiemy, więc nie myśl o najgorszym.
Martwił się o dziecko, ale jeszcze bardziej o Laurel. Musiał być
opanowany i spokojny, żeby ją wspierać i dodawać otuchy. Być może w
przyszłości będzie niezależna, lecz w tej chwili potrzebowała go bardziej niż
on jej. Wspólnie zniosą troski, jakie zgotuje im los. Razem pokonają trudności,
we dwoje łatwiej uniosą ciężar. Szukał słów pocieszenia, chciał pomóc, ale nie
wiedział jak. Czuł się zupełnie bezradny. Rozpaczliwy, bezgłośny szloch
rozdzierał mu serce.
Po paru minutach Laurel otarła oczy wierzchem dłoni.
Co ja zrobię? Co zrobię?
Nie jesteś sama. Ujął ją pod brodę i zajrzał głęboko w oczy.
Pamiętaj, że będziesz miała dziecko. Pocałował ją w czoło. I masz mnie.
Laurel położyła się o ósmej, ale nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku
na bok, cicho szlochając. Wreszcie o dwunastej wstała, wyciągnęła pozytywkę
i posłuchała marsza, który pomagał jej w najgorszych momentach w Chicago.
Zdawała sobie sprawę, że Brett wspiera ją, jak umie, i mimo to czuła się
opuszczona, samotna jak palec. Oczywiście widziała, że jest bardzo
zmartwiony, ale tylko ona była odpowiedzialna za to, że dziecko rozwija się
nieprawidłowo. Tego Brett nie mógł zmienić.
84
RS
Głośno zaburczało jej w brzuchu. W tej chwili jedzenie zdawało się
nieważne, lecz wiedziała, że nadal musi zdrowo się odżywiać. Lekko
pogładziła się po brzuchu.
Juniorze, jesteś głodny? Przepraszam, powinnam była zmusić się do
zjedzenia całej kolacji.
Po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. Pomyślała, że dziecko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
wagarować i jeszcze mnie namawiasz do złego? Aadny dajesz przykład...
Nikt się nie dowie.
Ale ja wiem.
Trzeba uczcić to, że wreszcie usłyszałem bicie serce juniora.
Skoro tak. Laurel rozpromieniła się. Uwielbiam lody.
Z czereśniami i czekoladowymi wiórkami.
Pamiętasz?
Wszystko pamiętam.
Wszystko? szepnęła, oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
Myślisz, że mógłbym zapomnieć?
Ja... miałam cichą nadzieję... że tak szybko mnie nie zapomnisz.
Brett zerknął na nią i wspomnienia stanęły mu przed oczami jak żywe. O
trzeciej nad ranem Laurel zażyczyła sobie porcję lodów z czereśniami i bitą
śmietaną. Windziarz, któremu Brett dał suty napiwek, przyniósł dwie ol-
brzymie porcje.
Pamiętam, jak się oblizywałaś...
Dobrze, uczcijmy wyniki badań przerwała speszona. Mam apetyt na
lody, czereśnie i orzechy.
Potem wstąpimy do paru sklepów, żeby zorientować się, co i gdzie
kupić do pokoju dziecinnego.
81
RS
Laurel popatrzyła takim wzrokiem, że serce stopniało mu jak wosk.
Wewnętrzny głos ostrzegał przed niebezpieczeństwem, ale zlekceważył to.
Wiesz, jak trafić do serca kobiety zaśmiała się uszczęśliwiona Laurel.
Robię, co mogę.
Uzgodnili niezbyt wyczerpujący plan dnia, który miał obowiązywać
oboje. Brettowi to bardzo odpowiadało i chętnie wracał do domu wcześniej.
Coraz większą przyjemność sprawiało mu towarzystwo Laurel i rozmowy.
Podczas szykowania posiłków omawiali miniony dzień, a po kolacji siadali
przy kominku i miło gawędzili. Najczęściej mówili o urządzeniu domu i
gospodarowaniu pieniędzmi.
Ustalony porządek dnia i wspólnie spędzany czas sprawiły, że Brett
chwilami miał złudzenie, iż Laurel jest jego żoną. Według niego tak właśnie
powinno wyglądać życie po ślubie. Małżeństwo oznacza również fizyczne
kontakty, lecz nawet nie próbował całować Laurel, chociaż z trudem panował
nad sobą. Postanowił, że gdy ruchy dziecka będą wyrazniejsze, użyje tego
pretekstu, aby czasami ją dotknąć. Nie potrafił walczyć z coraz silniejszym
uczuciem do matki swego dziecka. Pragnął przekonać Laurel, że chce dać jej
wszystko. Jej i dziecku. Pilnował się jednak, by nie zrobić fałszywego kroku i
nie zaprzepaścić tego, co już osiągnął.
Ze względów praktycznych otworzył osobny rachunek na potrzeby domu.
Zaskoczyło go, że Laurel wszystkiego musi uczyć się od początku. Jego
zdaniem winę za taki stan rzeczy ponosili rodzice, którzy odsuwali ją od
codziennych spraw i kłopotów. Teraz on musiał się z tym borykać, a
równocześnie rozczulało go, że Laurel jest taka niedoświadczona i naiwna.
Wcale nie pragnął, by stała się niezależna. Chciał chronić ją przed
bezwzględnym światem, ale takie postępowanie byłoby nieuczciwe. Musiał
82
RS
nauczyć ją, jak stanąć na własnych nogach, jak uparcie dążyć do celu. Jedynie
w ten sposób mógł osiągnąć to, co zamierzał.
Około czwartej przyszła Laurel.
Przepraszam, czy jesteś bardzo zajęty?
Nie. Zamknął teczkę. Właśnie skończyłem i chciałem iść po ciebie.
Możemy już jechać do domu. Zauważył, że drżą jej usta, a oczy ma pełne łez.
Co się stało?
Laurel chwyciła się za brzuch.
Dziecko...
O, Boże! Wybiegł zza biurka i wziął ją za ręce. Spokojnie, tylko
spokojnie.
Dzwonił doktor Miles...
I co? spytał ostro. Zbyt ostro. Przepraszam... Co ci powiedział?
Przeraził się, że Laurel i dziecku coś zagraża. Stał zdjęty strachem, nigdy
w życiu tak się nie bał. Co grozi jego dziecku? Dlaczego Laurel nie
odpowiada? Każda sekunda milczenia ciągnęła się jak godzina.
Przyszły wyniki badań... Laurel mówiła drżącym głosem, cała
dygotała. Doktor Miles radzi mi iść do genetyka.
Po co? Nie rozumiem.
Istnieje podejrzenie... zagrożenie... Zespołem Downa.
Brett bezradnie opuścił ręce. Wiedział, że nie ma możliwości usunięcia
defektu genetycznego, nie da się tego zrobić za żadne pieniądze. Lecz według
niego Laurel była za młoda, żeby urodzić dziecko z tak ciężkim
upośledzeniem.
W twoim wieku ryzyko jest niewielkie.
Jedno dziecko na sto dziewięć.
Czyli mniej niż jeden procent.
83
RS
Ale według doktora Milesa to dużo i dlatego radzi zdecydować się na
amniocentezę. Wybuchnęła głośnym płaczem. Boję się. Jeśli dziecko
będzie... jest...
Brett objął ją serdecznie. Był to naturalny gest pocieszenia. Laurel też go
objęła i mocno się przytuliła. Szukała w nim oparcia, ratunku.
Dziecko na pewno będzie normalne i zdrowe rzekł z przekonaniem,
którego wcale nie czuł.
A jeśli nie? Załamał się jej głos. Jeżeli...
Na razie nic nie wiemy, więc nie myśl o najgorszym.
Martwił się o dziecko, ale jeszcze bardziej o Laurel. Musiał być
opanowany i spokojny, żeby ją wspierać i dodawać otuchy. Być może w
przyszłości będzie niezależna, lecz w tej chwili potrzebowała go bardziej niż
on jej. Wspólnie zniosą troski, jakie zgotuje im los. Razem pokonają trudności,
we dwoje łatwiej uniosą ciężar. Szukał słów pocieszenia, chciał pomóc, ale nie
wiedział jak. Czuł się zupełnie bezradny. Rozpaczliwy, bezgłośny szloch
rozdzierał mu serce.
Po paru minutach Laurel otarła oczy wierzchem dłoni.
Co ja zrobię? Co zrobię?
Nie jesteś sama. Ujął ją pod brodę i zajrzał głęboko w oczy.
Pamiętaj, że będziesz miała dziecko. Pocałował ją w czoło. I masz mnie.
Laurel położyła się o ósmej, ale nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku
na bok, cicho szlochając. Wreszcie o dwunastej wstała, wyciągnęła pozytywkę
i posłuchała marsza, który pomagał jej w najgorszych momentach w Chicago.
Zdawała sobie sprawę, że Brett wspiera ją, jak umie, i mimo to czuła się
opuszczona, samotna jak palec. Oczywiście widziała, że jest bardzo
zmartwiony, ale tylko ona była odpowiedzialna za to, że dziecko rozwija się
nieprawidłowo. Tego Brett nie mógł zmienić.
84
RS
Głośno zaburczało jej w brzuchu. W tej chwili jedzenie zdawało się
nieważne, lecz wiedziała, że nadal musi zdrowo się odżywiać. Lekko
pogładziła się po brzuchu.
Juniorze, jesteś głodny? Przepraszam, powinnam była zmusić się do
zjedzenia całej kolacji.
Po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. Pomyślała, że dziecko [ Pobierz całość w formacie PDF ]