download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strachu, nienawiści czy odrazy. W całkowitej ciszy stali - po prostu patrząc - jak oddział
drewnianych żołnierzy. Zjawa, której antena rzucała wściekłe błyski, zatoczyła koło, by
przyjrzeć się swemu dziełu, a następnie dała nura zawisając tuż nad tłumem. Wszyscy, jak jeden
mąż, zrobili zwrot w lewo. Wszyscy, jak jeden mąż, zaczęli maszerować - raz, dwa, raz, dwa.
Zerwałem z uszu słuchawki i powiedziałem Burmanowi, co widziałem, czy może raczej,
jakie wrażenie wywarł na mnie jego wynalazek.
- Co to wszystko ma do diabła znaczyć?
- Automaty - mruknął Burman. - Szklane domy i statki odrzutowe. - Zaczął przeglądać
zapisany notatnik, który trzymał w ręku. - Wygląda mi na to, żeś się znalazł w początkach
trzydziestego pierwszego wieku. Zanim wybuchła Antykasetowa Rebelia, przez dwadzieścia lat
były tam stałe zamieszki.
- Jaka rebelia?
- Antykasetowa. Rewolucja automatów przeciwko Technokratom. Jackson-Dkj-99717,
przebiegły mąciciel ze zwichrowaną kasetą, potajemnie zniekształcił setki innych kaset i w 3047
roku poprowadził buntowników do zwycięstwa. Jego pra-prawnuk, chytry wielkogłowy osobnik,
zorganizował z kolei powstanie Wolnych Bezkasetowców przeciwko klice Jacksokratów.
Nie posiadając się ze zdumienia nad jego relacją, zdołałem wreszcie wyjąkać:
- Ależ to wygląda na fakty historyczne.
- Bo to nic innego, jak historia - zapewnił mnie Burman. - Historia, która dopiero
przyjdzie. - Zamyślił się na chwilę. - Studiowanie przyszłości wydaje ci się czymś
niesamowitym, niemal nadprzyrodzonym, ale dla mnie to zupełnie normalna rzecz. Robię to od
lat i pewnie po prostu rutyna spowodowała u mnie zobojętnienie dla tych spraw. Cały kłopot
polega na słabej selektywności. Możesz na przykład dwadzieścia razy pod rząd złapać ten sam
okres, ale nigdy nie trafisz na ten sam miesiąc czy nawet rok. Dobrze jak złapiesz to samo
dziesięciolecie. Dlatego moje dane są takie wyrywkowe.
- Rozumiem - powiedziałem. - Można określić czas w granicach minuty czy dwóch, ale
nigdy dziesięciu czy nawet pięćdziesięciu sekund.
- Otóż to! - podchwycił Burman. - Cała moja męka polegała na tym, że korzystając z
przywileju podziwiania panoramy przyszłości, nie mogłem nigdy wyzyskać jej zdobyczy.
Owszem, raz mi się poszczęściło: udało mi się prześledzić od początku do końca proces
montowania ogniwa w dwudziestym piątym wieku. Postanowiłem je skopiować, no i sam wiesz
najlepiej, w jakim stopniu mi się to powiodło.
- Aha! Stąd twoja rewelacyjna bateryjka.
- Tak, tylko że moja, mimo całej jej doskonałości, nie dorównuje swojemu prototypowi.
Brakuje w niej jednego małego elementu. - Głos Burmana stał się nagle tajemniczy. - Brak jej
czegoś, z czego musiałem zrezygnować!
- Musiałeś? Dlaczego? - zapytałem zupełnie już zdezorientowany.
- Bo historia, przeszła czy przyszła, nie znosi rażących paradoksów. Bo kradnąc ten
wynalazek z dwudziestego piątego wieku pozostanę jednak wynalazcą dwudziestego wieku;
przez te pięćset lat dokonano pewnych ulepszeń w tej dziedzinie, które automatycznie są dla
mnie niedostępne. Historia przyszłości, tak jak historia przeszła, jest raz na zawsze przesądzona i
nie podlega naszemu działaniu.
- Wobec tego - zażądałem - wyjaśnij mi ten skomplikowany mechanizm, który nie robi
nic, tylko bzyczy  bzzz .
- Do diabła z nim! - powiedział Burman z wyrazną złością. - To mnie właśnie
doprowadza do szału. Musi w tym tkwić jakiś pozorny paradoks.
- O key, ty mi powiesz, jaka jest przemysłowa, a co za tym idzie komercjalna wartość
twojego wynalazku, a ja już mu zrobię reklamę. Ignorując moją ironię Burman ciągnął:
- Próbowałem zgłębić przyszłość tak dokładnie, jak tylko zdolny jest do tego ludzki
umysł. Moją najdalszą wycieczkę uwieńczył widok rozległej sterylnej podłogi, na której,
połyskując w swoim samotnym majestacie, stała taka właśnie machina. Czułem, że w jakiś
sposób jest ona świadoma mojego natarczywego wzroku, docierającego do niej poprzez bezmiar
wieków. Przykuwała moją uwagę z niemal hipnotyczną siłą. Przeszło dobę, bo przez pełne
trzydzieści godzin, nie traciłem sprzed oczu tej wizji - jak dotąd najdłuższej.
- No i co?
- Narysowałem ją. Sporządziłem rysunki z precyzją zawodowego kreślarza. Nie mogłem
wprawdzie zobaczyć wnętrza tego urządzenia, ale jakoś... byłem go świadom. Znałem je. O
czwartej nad ranem - obłożony niezliczoną ilością rysunków, z piekielnym bólem głowy,
zasypiając ze zmęczenia i z uczuciem niewytłumaczalnego lęku w sercu - straciłem wizję. -
Burman zamilkł na chwilę. - W rok pózniej zdobyłem się na odwagę i przystąpiłem do
konstrukcji. Kosztowało mnie to masę czasu i masę pieniędzy, ale wreszcie - skończyłem! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •