download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się do brzegu. Na pokład mieliśmy dotrzeć łodzią.
Wężownik pierwszy stanął w kręgu ze sznura, ze swym tobołkiem na ramie-
niu. Uśmiechnął się, uniósł palce w geście przywołania dobrego losu i  skoczył .
Na miejscu, gdzie stał przed chwilą, postawiliśmy dwa pierwsze kufry. Przejęty
Myszka wodził nosem po karcie z opisanymi koordynatami. Dał nam znak, byśmy
cofnęli się, i obie skrzynie powędrowały w ślad za Wężownikiem. Myszka skinął
na Diamenta. Ten stanął w kole, obejmując kurczowo torbę podróżną i zamknął
oczy, a Myszka posłał go Wędrowcowi do pomocy. Liczyłem w duchu: jeden. . .
dwa. . . trzy. . . chłopcy odstawiają kufry na bok. . . cztery. . . pięć. . . dwa następne
stają na rampie u nas. . . sześć. . . siedem. . . teraz Myszka. I od nowa.
Srebrzanka czuwająca nad Nocnym Zpiewakiem obserwowała nasze działa-
nia. Z drugiej strony wodziły za nami żółte ślepia Miętówki. Kładła płasko uszy
i marszczyła pysk, zaniepokojona nieobecnością Promienia oraz niezwykłym ru-
chem w jego komnacie.
Wreszcie przyszła kolej i na nas. Stanęliśmy ciasno, jedno obok drugiego,
z Nocnym Zpiewakiem u stóp. Każdy z torbą lub zawiniątkiem, jak włóczędzy.
Z nie dopiętej torby Winograda wysuwały się szczurze pyszczki. Rozejrzałem się,
czy nie zapomnieliśmy niczego. W sumie Zamek nie był takim złym miejscem.
Wynosiłem stąd również miłe wspomnienia. Tyle wspólnych zabaw i gier. Wy-
praw do rojnego miasta. Pozostawiałem tu tylu dobrych kolegów, Kowala, Wiatr
Na Szczycie.
Poczułem, jak w moją dłoń wsuwa się czyjaś ręka, chłodna z lęku. Spojrza-
łem prosto w ciemne oczy Srebrzanki. Posłałem jej uśmiech pełen otuchy. A już
w następnej chwili świat przestał istnieć. Serce uderzyło w piersi, jakby chciało
wyrwać się na zewnątrz. Przez ciało przebiegł przykry wstrząs, gdy stopy opadły
251
sztywno na twardą ziemię. Owiało nas chłodniejsze powietrze znad rzeki. Noz-
drza wypełnił zapach wody, mułu i szuwarów. Oczekiwali nas Diament i Wężow-
nik, siedząc na kufrach z księgami jak dwa smoki pilnujące skarbów.
* * *
Nie jestem w stanie napisać następnego fragmentu. Zaczynałem już dwukrot-
nie i za każdym razem darłem brudnopis. Ilekroć myślę o wydarzeniach na cyplu,
czuję głęboki wstyd i straszliwe pomieszanie uczuć. Postanowiłem przekazać pió-
ro Końcowi, który był naocznym świadkiem, a ma z pewnością większy dystans
do całej sprawy.
* * *
Kamyk zwalił na mnie to trudne zadanie, ale może rzeczywiście ma rację i ja
lepiej się z niego wywiążą. Obserwowałem wszystko z boku i mam w pamięci nie
tylko obrazy, a także to, co zostało powiedziane. . . i pomyślane.
Czekaliśmy niecierpliwie na statek z portu. Zwitało powoli i znad wody pod-
nosiła się poranna mgła, jak to na wiosnę. Kamyk krążył dokoła, wypatrując to
statku na wodzie, to znów czegoś na brzegu. Stawiał miękko stopy, bezwiednie
omijając gałązki i kępy zeschłej trzciny.
 Jakim cudem on tak cicho chodzi, skoro sam siebie nie słyszy?  zdziwił
się Stalowy półgłosem, wodząc za nim oczami.
 Nie mam pojada  przyznałem szczerze.  On w ogóle jest dość dziwny.
Może to z tego powodu, że tyle czasu żył wśród smoków?
Kamyk podszedł wprost do nas. W powietrzu przed nim rozwinął się ciąg zna-
ków i obrócił, byśmy mogli go odczytać. Kiedyś czułem się nieswojo, gdy rozma-
wiał ze mną w ten sposób, ale dawno już do tego przywykłem.
 Widzę maszty. I coś majaczy pod samym murem. Koniec, proszę, sięgnij
w tamtą stronę. Mam niedobre przeczucia.
Przeczucia Kamyka były powszechnie znane. Intuicję miał piekielną, choć
oczywiście nie objawiała się na sposób właściwy Przewodnikom Snów. Po prostu
zauważyliśmy, że często Kamyk pojawia się na właściwym miejscu o właściwym
czasie. Odruchowo unikał osób, które dopiero pózniej miały okazać się niegod-
ne zaufania, natomiast lgnął do ludzi, którzy z pozoru byli niebezpieczni albo
252
niewiele warci. Tak było z Nocnym Zpiewakiem. Z tym ordynarnym dzikusem Wia-
trem Na Szczycie, który potrafił przeklinać jak pijany woziwoda. Myszka, uważany
przez wszystkich za mazgaja i niedojdę, przy Kamyku rozkwitł i zmężniał, okazując
się całkiem sensownym dzieciakiem. A Promień? Gdy Kamyk przybył do Zamku,
wszyscy spodziewali się ciężkiego mordobicia między tymi dwoma. A teraz to cy-
niczne książątko wykonuje polecenia Smoczego Jezdzca.
Nie wspominam już sprawy starej biblioteki. Co takiego w nim tkwi?
Wtedy, na brzegu rzeki, także bez szemrania wykonałem jego prośbę-rozkaz,
jak posłuszny żołnierz. Pod murem szedł oddział straży. Co więcej, szukali właśnie
nas.
* * *
Dużo pózniej okazać się miało, że zdrada nadeszła z najmniej oczekiwanej
strony. Grzywa spał smacznie we własnym łóżku, nieświadomy, że ktoś dobrał się
do jego szafki. Tak samo jak zarządca więzienia, do którego jeszcze nie dotarło,
że ma o jednego więznia mniej.
Przyczyną nieszczęścia stała się zlekceważona Miętówka. Zostawiliśmy ją sa-
mą w komnacie Promienia. Pantera, zdenerwowana nieobecnością podopieczne-
go, podniosła alarm, drapiąc drzwi i miaucząc przerazliwie. W ten sposób nad
ranem obudziła wszystkich na galerii.  Połówki próbowały spać, przeklinając
kocicę i zasłaniając uszy podgłówkami. Natomiast Kowal, który miał kwaterę tuż
obok, zaniepokoił się i postanowił zejść ze swego piętra, by sprawdzić, co dzie-
je się u jego uczniów. Wypuścił szalejącą z niepokoju panterę, która natychmiast
popędziła do swego pana  Wiatru Na Szczycie. Kowal odkrył nieobecność Pro-
mienia i brak niektórych sprzętów w jego komnacie, oraz krąg ze sznura. Tknięty
niedobrym przeczuciem zajrzał do Myszki i Winograda, zastając jedynie równo
zaścielone posłania, nie używane tej nocy. To samo było w kilku innych kwate-
rach. Wypytywani chłopcy, których koledzy i współmieszkańcy zniknęli jak dym,
powtarzali to samo: nie wiedzą nic. Natomiast sondowanie ich myśli dało nieja-
sne wieści: Nocny Zpiewak, ucieczka, Smocze Wyspy. Nic więcej, lecz i tak było
wiadomo, że dziesięciu smarkaczy sprowadziło sobie na głowy nieliche kłopoty. To
tłumaczyło, dlaczego chłopcy ostatnio byli rozkojarzeni i opuszczali lekcje. Prze-
rażony Kowal zawiadomił straż nadbrzeżną na wyspie, postawił na nogi patrole na
obu brzegach Enite i zbudził dwóch znajomych Mówców, rezydujących w samym
mieście. Zgnębiony, prosił jedynie, by schwytanych uciekinierów potraktowano
łagodnie, bo  to przecież tylko dzieci . Ale w głębi duszy sam w to nie wierzył.
Zawiedziono jego zaufanie. Czuł się oszukany, co wyznał w przypływie szczerości
253
Mistrzowi Iluzji, który przybiegł, przeczuwając nieszczęście, gdy poderwał go ze
snu rozdrażniony miaukot pantery. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •