download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sieniuć nawet nie spojrzał na porucznika.
- Grabowski nie był szczeniakiem, który dodaje sobie za pomocą alkoholu animuszu
przed skokiem w głębinę. Zbytnio go sobie lekceważycie.
Altar- zmrużył powieki.
- A jeśli to było samobójstwo?
- Po naszej rozmowie w sprawie %7łeleńskiego? Porucznik opuścił powieki.
- Odpowiem wam na to pytanie. Czytaliście jego biografię? Rozumiecie więc, że to
twardy przeciwnik. Złamie go dopiero rozpacz. Ale on nie tak łatwo ulega rozpaczy. Jego
nienasyconą chciwość postaramy się odpowiednio wykorzystać...
Sierżant Zenobiusz z posterunku Kawęczyce niedaleko Opola nie miał zbytniej ochoty
na codzienny obchód swego rejonu; od rana rozpadał się deszcz, na drogach potworzyły się
wielkie kałuże. Naciągnął w końcu płaszcz, poprawił pas z kaburą.
O pięćset metrów dalej znajdowała się stacja, zawsze gwarny peron, bufet, przy
którym aż się roiło od piwoszów. Swoich i obcych. Swoich znał i bez trudu przywoływał ich
do porządku, z innymi było niekiedy trochę kłopotów, szczególnie z młokosami, którzy już
po jednym jasnym usiłowali zdobyć świat. A jaki to był świat przy stacji: kilka domów na
krzyż i wielkie przestrzenie pól.
Był już blisko peronu, kiedy z hukiem wtoczył się pociąg osobowy z Wrocławia.
Postanowił obejrzeć sobie nowo przybyłych. Nigdy nic nie wiadomo... Kiedyś udało mu się
zatrzymać dwóch opryszków, którzy z tobołami pełnymi łupów zdążali via Poznań na
Wybrzeże, a parę lat temu wpadł nawet na trop rzezimieszka poszukiwanego za pomocą
listów gończych. Dostał za to list pochwalny z Komendy Wojewódzkiej i nagrodę ż Głównej.
Warto więc przespacerować się po stacji i peronie. Pociąg stał już znieruchomiały pod
sztywnym ramieniem semafora. Ruszyła pierwsza fala ludzka; najpierw robotnicy pracujący
w pobliskiej cementowni. Zlustrował ich bacznym wzrokiem; sami znajomi.
Nie wszyscy jednak jeszcze wysiedli. Oto schodzi na peron jakaś para staruszków,
chyba przyjechali w odwiedziny do krewnych, tam zaś przemyka się młody człowiek,
osłaniając twarz przed deszczem.
Rozpadało się na dobre. Sierżant ocierając mokrą twarz chciał już zawrócić do
poczekalni, kiedy spostrzegł kolejnego podróżnego; szedł w samej koszuli, jakiś zmięty.
Przyśpieszył kroku, zrównał się niemal z podróżnym, człowiekiem już niemłodym.
Tamten jednak wyraznie był usposobiony nietowarzysko, pchnął z rozpędu drzwi do bufetu,
skręcił do okiennej wnęki i tam oparł się na łokciach, jak człowiek pragnący tylko spokoju.
Sierżant jednak nie dawał się łatwo zbić z tropu. Elastycznym, odmierzonym krokiem
zrobił łuk po sali i przystanął w pobliżu gościa w rozchełstanej koszuli.
Podszedł bliżej, przypatrzył się bacznie podróżnemu. Miał jakieś wyblakłe spojrzenie,
ostre rysy. Wydał mu się dziwnie znajomy. Czy przypadkiem gdzieś go już nie widział? Ba,
tylko gdzie? Na pewno nie tutaj, w tej małej zabitej deskami miejscowości. Jeśli jednak nie
tu, to gdzie?
Postanowił rozstrzygnąć swoje wątpliwości.
- Pan pozwoli dokumenty.
Zobaczył zdziwienie w oczach tamtego. Odwrócił się powoli. Miał nadal rozpiętą pod
szyją koszulę, wilgotne smugi na twarzy.
- Czego pan chce? - zapytał, choć doskonale wiedział, czego może chcieć milicjant na
takiej małej stacyjce. Sięgnął więc ręką do kieszeni spodni, gmerał w niej długo, potem zaś na
jego twarzy pojawił się wyraz niepewności. Uśmiechnął się blado, niemal przepraszająco,
- Niech pan sobie wyobrazi, że nie mam przy sobie żadnych dokumentów. Zostawiłem
je w domu.
Sierżant zachował surowy wyraz twarzy.
- A miał je pan kiedyś?
Już teraz nie patyczkował się z nim wiele. Ten człowiek coś ukrywał, to było prawie
pewne. Znał takich ptaszków. W końcu przesłużył już w milicji swoje dwadzieścia lat.
- Gdzie pan mieszka? Jakby się zastanowił.
- W Poznaniu.
- Ulica? Numer domu? Nazwisko? Opowiadał w innej kolejności.
Jan Bączek. Szeroka siedem.
- Kto to może potwierdzić? Wzruszył obojętnie ramionami.
- Jeśli mi pan nie wierzy...
Sierżant pomyślał, że wiara nic ma tu nic do rzeczy.
- Po co pan przyjechał i przede wszystkim do kogo?
Drgnął. Wyraznie drgnął.
- Nie wie pan? - spytał z niedowierzaniem. Tu żadne kłamstwo nie mogło go zwieść,
znał dobrze wszystkich mieszkańców osady.
Mężczyzna nadal milczał. Zenobiusz postanowił już nie przeciągać tej rozmowy.
- No to pójdziemy.
- Dokąd? - nieznajomy odzyskał wreszcie mowę.
- Niedaleko. Na posterunek. Tam sprawdzimy wszystko.
Trochę się ociągał, w końcu jednak wyprostował się i oderwał od parapetu.
- Jak pan chce...
Poszedł pierwszy. Przemierzali na ukos peron. Był pusty, ale gdzieś z daleka narastał
już łoskot pociągu.
Nieznajomy pochylił się niespodziewanie, dotknął buta.
- Sznurowadła - mruknął pod nosem. Sierżant przystanął niecierpliwie.
- Niech się pan pośpieszy.
Coraz bardziej zaczął mu się ten człowiek nie podobać.
Gdzieś blisko zadyszała lokomotywa. Buchała kłębami pary. W tym momencie
nieznajomy wyprostował się błyskawicznie, rzucił się do biegu.
- Stać!
Zniknął w tumanie pary. Na chwilę zamajaczył na wysokim peronie. Skoczył, tuż
przed zatrzymującym się już parowozem.
- Stój!
Wszelka pogoń była już bezskuteczna.
Altar otrzymał meldunek z posterunku w godzinę pózniej; w zbiegu rozpoznano
Grabowskiego. To był na pewno on. Wątpliwości rozwiały bez reszty zdjęcia podejrzanego,
na których sierżant Zenobiusz bez trudu rozpoznał Grabowskiego.
A więc zmartwychwstał niespodziewanie, tak zresztą jak już to wcześniej
przewidziano: ten  nieszczęśliwy wypadek nad Odrą był tylko kamuflażem. Czy zechce on
jednak teraz ratować tylko własną skórę, czy coś więcej?
Sieniuć uważał, że  natura pociągnie wilka do lasu , ergo Grabowski nie tak łatwo
zrezygnuje z pieniędzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •