[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stiekłow ani drgnął.
Z domu wyszli Saszka Berdyszew i Gala Romanowa. Nieśli talerze z pomidorami i ogórkami.
Maszka zerwała się na równe nogi i bojazliwie spojrzała na Stiekłowa. On też odskoczył. Maszka
oprócz przestrachu wyczytała w jego oczach: Co za gówno!". Saszka postawił pomidory na stoliku
i wesoło zapytał:
- I jak tam szaszłyki?
- Gotowe - odpowiedział tym samym tonem Stiekłow i uśmiechnął się do Gali, a ta wprawdzie się
zaczerwieniła, ale równocześnie zrobiła oburzoną minę. Teraz to Maszka myślała: Co za gówno".
Saszka, Stiekłow, Gala Romanowa, Masza i jeszcze z siedem innych osób siedziało przy ognisku i
jadło szaszłyki, popijając piwem i wódką. A może na odwrót: piło piwo i wódkę i zagryzało
szaszłykami. Trzaskały polana, chrupały ogórki, Locha Pietrow wypaprał koszulkę z napisem How
much is the fish" soldem z pomidorów i łuskami słonecznika. Maszka usiadła tak, żebv nie widzieć
Stiekłowa, a on opowiadał kawały i żartował tak, że Gala Romanowa i Julka Muchina dusiły się ze
śmiechu. Nast-ka Kułakowa wpatrywała się w Stiekłowa z jakąś uważną obojętnością; ciągle
potykał się o jej spojrzenie. Oleg i Saszka Berdyszew cicho śpiewali: A jeśli jest w kieszeni paczka
papierosów, to zle nie wróży dzisiejszego dnia...", Swietka Riabowa wtórowała im, a Marinka
Trawldna robiła zdegustowaną minę. Potem Stiekłow skończył z kawałami i śpiewali już wszyscy:
Zaśpiewam wam piosenkę miło-o-ości" lub Zaledwie dwie godziny, a zapomniałaś mnie, ty także
nie pamiętasz, co wczoraj...". Do ogniska
98
przyszedł kotas i próbował zagryzć na śmierć Kostię Pa-truszewa, ale ten zręcznie zrzucił go na
Lochę Piętrowa. Kotas wpił się w niego pazurami, długo go odczepiali. A ldedy odczepili, przyszła
kolej na Swietkę Riabową: kotas z całej siły użarł ją w palec, po czym uciekł.
Maszka cichutko wstała i poszła najpierw do toalety, a potem za furtkę, nad rzekę. Było już dość
chłodno, od rzeki ciągnęło wilgocią. Powietrze stygło warstwami, wyżej było jeszcze gęste i ciepłe,
przy ziemi już zimne. Maszce przemarzły nogi. Poszła na brzeg, zdjęła adidasy i z podwiniętymi
nogami usiadła na kamieniu. Chłód pogodnego zmierzchu, podświetlonego złotą smugą na
horyzoncie, objął ją i kołysał; z drugiego brzegu dolatywały dym z rozpalanych pieców i głosy
chłopców, plusk ryb i szczekanie psów. Za plecami usłyszała ostrożne kroki i chwilę pózniej ktoś
usiadł obok niej. Masza odwróciła głowę i ujrzała złociste w ostatnich bladoróżowych promieniach
zachodu kudły Olega. Wyciągnął zza ucha papierosa i zapalił, patrząc na rzekę. Na drugim brzegu
ktoś głośno zawołał:
- Kola, do domu!
- Zaraz...
Oleg uśmiechnął się i spojrzał na Maszkę. Maszka również się uśmiechnęła. Potem pogrążyli się w
milczeniu, wpatrzeni w drobne fale i wsłuchani w odgłosy dobiegające z przeciwnego brzegu.
Klakson samochodu, wściekły i radosny jazgot psów, czyjś krzyk, potem śmiech, donośny głos
dziecka: A ja nie chcę tak!". Warkot silnika, znowu szczekanie psów, wreszcie przeciągłe Mu-u-
u-u", a potem plusk i okrzyk kobiety:
- Kola, natychmiast wyłaz z wody!
Oleg strzelił niedopałkiem w trawę, zdjął koszulę i narzucił Maszce na ramiona. Podbiegły do nich
dwa psy -jeden duży i kudłaty, z dobrodusznym, szeroldm pysldem i sympatycznymi oczami, drugi
dwa razy mniejszy, chudy, ruchliwy, ze sterczącymi uszami i wrednym wyrazem
99
wąskiej, gładkiej mordy. Dobroduszny usiadł w pewnej odległości, a chudy podszedł i starannie
obwąchał im ręce i kieszenie. Oleg wyciągną! z kieszeni dwa zawinięte w papier ciastka i jedno z
nich podał chudemu. Ten z niejakim obrzydzeniem zjadł. Oleg rzucił drugie ciastko
dobrodusznemu, a ten wdzięcznie pomachał skołtunionym ogonem. Po czym chudy poszedł sobie,
a za nim dobroduszny.
Maszka roześmiała się. Oleg też parsknął i przygładził włosy.
- Czekaj, masz rzepy - zauważyła Maszka. Oleg przewrócił oczami.
Przygarnęła go za grzywkę i zabrała się do wyskubywa-nia rzepów. Oleg krzywił się i teatralnie
jęczał, czasami zresztą naprawdę go bolało. Maszka znalazła ostatnią kulkę, Oleg uniósł głowę i
spojrzeli na siebie z bliska. Maszka poczuła słodkawy dreszcz, gdy wpatrywała się w usta i kocie
oczy Olega. Oleg uśmiechnął się przyjacielsko i siadł tak, jak siedział wcześniej. Maszka też wbiła
wzrok w wodę, ale w głowie już jej szumiało i uszy płonęły. Co jest, do cholery" - myślała
przerażona, przyciskając kolana do piersi i mocno obejmując je ramionami, jakby chciała stać się
mniejsza.
Usłyszeli głosy i śmiech na ścieżce. Na brzegu pojawili się Kostia Patruszew i Julka Muchina.
Julka radośnie zawołała:
- Oleg! - a potem także - Maszka! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Stiekłow ani drgnął.
Z domu wyszli Saszka Berdyszew i Gala Romanowa. Nieśli talerze z pomidorami i ogórkami.
Maszka zerwała się na równe nogi i bojazliwie spojrzała na Stiekłowa. On też odskoczył. Maszka
oprócz przestrachu wyczytała w jego oczach: Co za gówno!". Saszka postawił pomidory na stoliku
i wesoło zapytał:
- I jak tam szaszłyki?
- Gotowe - odpowiedział tym samym tonem Stiekłow i uśmiechnął się do Gali, a ta wprawdzie się
zaczerwieniła, ale równocześnie zrobiła oburzoną minę. Teraz to Maszka myślała: Co za gówno".
Saszka, Stiekłow, Gala Romanowa, Masza i jeszcze z siedem innych osób siedziało przy ognisku i
jadło szaszłyki, popijając piwem i wódką. A może na odwrót: piło piwo i wódkę i zagryzało
szaszłykami. Trzaskały polana, chrupały ogórki, Locha Pietrow wypaprał koszulkę z napisem How
much is the fish" soldem z pomidorów i łuskami słonecznika. Maszka usiadła tak, żebv nie widzieć
Stiekłowa, a on opowiadał kawały i żartował tak, że Gala Romanowa i Julka Muchina dusiły się ze
śmiechu. Nast-ka Kułakowa wpatrywała się w Stiekłowa z jakąś uważną obojętnością; ciągle
potykał się o jej spojrzenie. Oleg i Saszka Berdyszew cicho śpiewali: A jeśli jest w kieszeni paczka
papierosów, to zle nie wróży dzisiejszego dnia...", Swietka Riabowa wtórowała im, a Marinka
Trawldna robiła zdegustowaną minę. Potem Stiekłow skończył z kawałami i śpiewali już wszyscy:
Zaśpiewam wam piosenkę miło-o-ości" lub Zaledwie dwie godziny, a zapomniałaś mnie, ty także
nie pamiętasz, co wczoraj...". Do ogniska
98
przyszedł kotas i próbował zagryzć na śmierć Kostię Pa-truszewa, ale ten zręcznie zrzucił go na
Lochę Piętrowa. Kotas wpił się w niego pazurami, długo go odczepiali. A ldedy odczepili, przyszła
kolej na Swietkę Riabową: kotas z całej siły użarł ją w palec, po czym uciekł.
Maszka cichutko wstała i poszła najpierw do toalety, a potem za furtkę, nad rzekę. Było już dość
chłodno, od rzeki ciągnęło wilgocią. Powietrze stygło warstwami, wyżej było jeszcze gęste i ciepłe,
przy ziemi już zimne. Maszce przemarzły nogi. Poszła na brzeg, zdjęła adidasy i z podwiniętymi
nogami usiadła na kamieniu. Chłód pogodnego zmierzchu, podświetlonego złotą smugą na
horyzoncie, objął ją i kołysał; z drugiego brzegu dolatywały dym z rozpalanych pieców i głosy
chłopców, plusk ryb i szczekanie psów. Za plecami usłyszała ostrożne kroki i chwilę pózniej ktoś
usiadł obok niej. Masza odwróciła głowę i ujrzała złociste w ostatnich bladoróżowych promieniach
zachodu kudły Olega. Wyciągnął zza ucha papierosa i zapalił, patrząc na rzekę. Na drugim brzegu
ktoś głośno zawołał:
- Kola, do domu!
- Zaraz...
Oleg uśmiechnął się i spojrzał na Maszkę. Maszka również się uśmiechnęła. Potem pogrążyli się w
milczeniu, wpatrzeni w drobne fale i wsłuchani w odgłosy dobiegające z przeciwnego brzegu.
Klakson samochodu, wściekły i radosny jazgot psów, czyjś krzyk, potem śmiech, donośny głos
dziecka: A ja nie chcę tak!". Warkot silnika, znowu szczekanie psów, wreszcie przeciągłe Mu-u-
u-u", a potem plusk i okrzyk kobiety:
- Kola, natychmiast wyłaz z wody!
Oleg strzelił niedopałkiem w trawę, zdjął koszulę i narzucił Maszce na ramiona. Podbiegły do nich
dwa psy -jeden duży i kudłaty, z dobrodusznym, szeroldm pysldem i sympatycznymi oczami, drugi
dwa razy mniejszy, chudy, ruchliwy, ze sterczącymi uszami i wrednym wyrazem
99
wąskiej, gładkiej mordy. Dobroduszny usiadł w pewnej odległości, a chudy podszedł i starannie
obwąchał im ręce i kieszenie. Oleg wyciągną! z kieszeni dwa zawinięte w papier ciastka i jedno z
nich podał chudemu. Ten z niejakim obrzydzeniem zjadł. Oleg rzucił drugie ciastko
dobrodusznemu, a ten wdzięcznie pomachał skołtunionym ogonem. Po czym chudy poszedł sobie,
a za nim dobroduszny.
Maszka roześmiała się. Oleg też parsknął i przygładził włosy.
- Czekaj, masz rzepy - zauważyła Maszka. Oleg przewrócił oczami.
Przygarnęła go za grzywkę i zabrała się do wyskubywa-nia rzepów. Oleg krzywił się i teatralnie
jęczał, czasami zresztą naprawdę go bolało. Maszka znalazła ostatnią kulkę, Oleg uniósł głowę i
spojrzeli na siebie z bliska. Maszka poczuła słodkawy dreszcz, gdy wpatrywała się w usta i kocie
oczy Olega. Oleg uśmiechnął się przyjacielsko i siadł tak, jak siedział wcześniej. Maszka też wbiła
wzrok w wodę, ale w głowie już jej szumiało i uszy płonęły. Co jest, do cholery" - myślała
przerażona, przyciskając kolana do piersi i mocno obejmując je ramionami, jakby chciała stać się
mniejsza.
Usłyszeli głosy i śmiech na ścieżce. Na brzegu pojawili się Kostia Patruszew i Julka Muchina.
Julka radośnie zawołała:
- Oleg! - a potem także - Maszka! [ Pobierz całość w formacie PDF ]