[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zrozumiawszy wyraxny zamiar, mia³em siê na bacznoSci. JakiS niepojêty strach odpycha³
mnie od tej kobiety i nakazywa³ ostro¿noSæ. Mimo to, by jej nie zraziæ ch³odem, udawa³em
podra¿nienie, odpowiadaj¹c pal¹cym wzrokiem na spojrzenia jej piekielnych oczu.
Kolo dziesi¹tej wieczorem po¿egna³em siê, przyrzekaj¹c rych³¹ wizytê.
Nie nast¹pi³a jednak tak prêdko, jak mySla³em.
Zawezwany telegraficznie do F., odleg³ego o dwa dni drogi, pojecha³em nazajutrz na czas
d³u¿szy, by dopiero w trzy tygodnie potem jawiæ siê ponownie w willi Tofana . Na spotka-
nie wybieg³a Sara wSród oznak ¿ywej radoSci. Gdy spyta³em o Stos³awskiego, zachmurzy³a
siê i wzruszaj¹c lekcewa¿¹co ramionami, odpar³a:
- Nieciekawy.
Pokrywaj¹c oburzenie, jakim przej¹³ mnie bezmierny jej egoizm, wyrazi³em ¿yczenie zoba-
czenia siê z nim. Przysta³a niechêtnie dopiero na usilne nalegania:
- Nie mogê panu odmówiæ; lecz musi pan wejSæ do sypialni, bo stamt¹d ju¿ siê nie rusza.
I wprowadzi³a mnie przez salon do zacisznej, z wyrafinowan¹ miêkkoSci¹ urz¹dzonej
komnaty.
Widok Stos³awskiego zrobi³ na mnie przera¿aj¹ce wra¿enie. Sta³ przy oknie wpatrzony bez-
mySlnie w szybê, praw¹ rêk¹ przebieraj¹c we frêdzlach portiery. Nie pozna³ mnie, mo¿e na-
wet nie spostrzeg³.
Na twarzy b³¹ka³ siê nijaki uSmiech, zwiotcza³e, bia³e jak papier usta porusza³y siê s³abo,
sk³adaj¹c jakieS wyrazy: coS szepta³. Zbli¿y³em siê, nas³uchuj¹c. Szept by³ cichy, ledwo do-
s³yszalny. Lecz ucho mam bystre i pochwyci³em s³owa. By³o ich parê tylko i powtarza³y siê
bez przerwy jak w automacie: same bezwstydne, cynicznie pieszczotliwe s³owa...
By³o w tym coS tak ohydnego i potwornego zarazem, ¿e zadr¿awszy, cofn¹³em siê do pierw-
szej sali.
Tutaj ju¿ nie by³o ratunku. Cz³owiek ten by³ stracony.
92
Zdenerwowany okropnym obrazem, mimo próSb Sary, wróci³em zaraz do siebie.
Przysz³o silne postanowienie. W mo¿noSæ ocalenia Stos³awskiego zw¹tpi³em zupe³nie; stan,
w jaki popad³, przybra³ formy zbyt wybuja³e, by marzyæ o drodze powrotnej. Pozostawa³a
tylko zemsta - spokojna, rozwa¿na, planowa - bo w walce z nie byle jakim przeciwnikiem.
Nale¿a³o uzbroiæ siê w bezwzglêdny ch³Ã³d i odpornoSæ na szatañskie wdziêki tej kobiety, któ-
rej destrukcyjna w³adza prawdopodobnie rozpoczyna³a siê dopiero z chwil¹ dope³nienia aktu
p³ciowego. W uszach dxwiêcza³y mi wci¹¿ lekcewa¿one zrazu s³owa nieszczêSliwego:
- Zdaje mi siê, ¿e gdybym by³ nie wdawa³ siê z ni¹ w bli¿szy stosunek, nie uleg³bym obecne-
mu stanowi.
Jak¹kolwiek rolê odegra³ w tej sprawie wp³yw Sary, nale¿a³o strzec siê. W ka¿dym razie spo-
strzeg³em, ¿e odczuwa ku mnie niedwuznaczny poci¹g, i kto wie, czy ju¿ w mySli nie wybra-
³a sobie mnie na nastêpcê. Postanowi³em z tego skorzystaæ, pozornie przystaj¹c na ewentual-
ne propozycje. Lecz nale¿a³o czekaæ; by³o jeszcze za wczeSnie.
Tymczasem bywa³em u niej czêsto, odwiedzaj¹c w ka¿dej wolnej chwili. Lecz od ostatniej
sceny w sypialni ani razu nie pozwoli³a mi widzieæ chorego, snadx obawiaj¹c siê podejrzeñ,
które by mog³y mnie zniechêciæ. Ustêpowa³em, poprzestaj¹c na zabawie w salonie i wspól-
nej lekturze. Tak up³ywa³y dnie i tygodnie, w ci¹gu których obserwowa³em coraz silniej sk³a-
niaj¹c¹ siê ku mnie namiêtnoSæ Sary. Lecz ani razu nie pozwoli³em przekroczyæ granicy za-
kreSlonej towarzysk¹ form¹, potêguj¹c tym jeszcze jej wyuzdan¹ lubie¿noSæ. Moja powSci¹-
gliwoSæ irytowa³a, pod¿egaj¹c ogieñ. Z wolna stawa³em siê panem sytuacji...
Pewnego wieczoru przyjecha³em nieco póxniej, bo ju¿ ko³o dziewi¹tej, by spêdziæ chwil parê
przy wspólnej kolacji.
Czas by³ pogodny, czerwcowy. Przez otwarte okno jadalni wnêca³ siê ³agodny wietrzyk wie-
czorny, lekko wydymaj¹c koronki firanek. Z parku ws¹cza³y siê do wnêtrza aromaty kwia-
tów, p³yn¹³ zapach przekwitaj¹cych jaSminów. Z alei klonów sz³y skargi s³owików, czasem
zab³¹ka³ siê cichy poSwierk zasypiaj¹cych Swierszczy.
Siedzia³em wyci¹gniêty w fotelu, popijaj¹c kawê. Sara gra³a na pianinie zawrotny taniec der-
wiszów. Patrzy³em na ruchy jej r¹k gwa³towne, fanatyczne, jak dobywa³y tony gor¹ce sza-
³em, dysz¹ce krwi¹, pijane. By³a piêkn¹ w tej chwili. Blad¹ jej twarz powlók³ ciemny rumie-
niec, oczy miota³y b³yskawice, kr¹g³a, cudnie sklepiona pierS porusza³a przyspieszonym od-
dechem zwoje bia³ego peniuaru niby falê pian.
Nagle wSród najwiêkszego zapamiêtania, gdy ws³uchany w grê, upaja³em siê skwarem egzo-
tycznej muzyki, przysz³a jak grom mySl o Stos³awskim.
Gdzie on teraz, co robi? Mo¿e wciSniêty w k¹t przyleg³ego pokoju uSmiecha siê jak wtedy?
A mo¿e gra Sary zgalwanizowa³a na chwilê i ten ³achman cz³owieczy? A wtedy? Jaka¿ bez-
deñ rozpaczy skowyczeæ musi w tych resztkach cz³owieczych!
Jak podrzucony zerwa³em siê z miejsca i k³ad¹c rêkê na klawiaturze, krzykn¹³em:
- Dosyæ! Chcê widzieæ Stos³awskiego! Natychmiast! Sara zaskoczona znienacka wyprosto-
wa³a siê dumnie, mierz¹c mnie spokojnie oczyma:
- Nie zobaczy go pan.
- Muszê! Rozumie pani - muszê! Dzisiaj, zaraz! W przeciwnym razie...
Lecz nie dokoñczy³em groxby, bo w tym¿e momencie szatê Sary zala³ szkar³atny odblask, ¿e
stanê³a przede mn¹ jakby w p³omieniach.
- Co to? - zawo³aliSmy równoczeSnie, zapominaj¹c o wszystkim.
93
Oczy nasze skierowane bezwiednie w okno dojrza³y spoza szczytów drzew parkowych krwa-
wa ³unê po¿aru.
Z dali dolatywa³ ju¿ st³umiony przed chwil¹ przez muzykê gwar zmieszanych g³osów i krzy-
ków. Do jadalni wpad³a wyblad³a s³u¿ba:
- Jasna pani, Polanka pali siê! Dom gajowego ko³o pa³acu ca³y w ogniu! Sara pytaj¹co zwró-
ci³a siê ku mnie.
- Proszê wsi¹Sæ do mego powozu, który czeka przed bram¹ - zadecydowa³em szybko.
- A pan?
- Zaraz przyjdê - proszê zaczekaæ w karetce - pojedziemy razem - muszê ocaliæ portret pani
z salonu, ten ostatni, najlepszy...
Wyprowadzi³em j¹ i poleciwszy s³u¿¹cemu, by pomóg³ wsi¹Sæ do pojazdu, sam zawróci³em
do willi. Chodzi³o mi nie o portret, lecz o Stos³awskiego. Nie mog³em go zostawiæ na pastwê
p³omieni.
Wywa¿y³em gwa³townie drzwi od sypialni i wpad³em do Srodka, wo³aj¹c:
- Kaziu! Kazik! To ja! Gore! Ruszaj st¹d! Uciekajmy!
Odpowiedzia³o milczenie. W sypialni by³o ciemno, nie widzia³em nic. Mo¿e zasn¹³?
Namaca³em rêk¹ guzik elektryczny i przekrêci³em. B³ysk Swiat³a sp³yn¹³ siê z okrzykiem gro-
zy wydanym z mej piersi.
Na krzeSle wysuniêtym na Srodek pokoju ujrza³em galaretowat¹ postaæ ludzk¹ kszta³tem
i konturami twarzy przypominaj¹c¹ Stos³awskiego. By³ przejrzysty na wylot; widzia³em po-
przez niego rysuj¹ce siê wyraxnie sprzêty pokoju...
Nie dowierzaj¹c wzrokowi, dotkn¹³em go: rêka natrafi³a na coS ustêpliwego jak gêsta ciecz.
Cofn¹³em szybko d³oñ; z palców moich zeSliznê³a siê jakaS lepka, kleista treSæ jak ¿elatyna
i Sciek³a leniwo na pod³ogê.
Nagle postaæ zawaha³a siê, Sluzowaty kszta³t zachybota³ w dziwnej rozchwiei i rozpad³ siê na
czêSci. Z przexroczej masy poczê³y wysnuwaæ siê pojedyncze pasma niby mg³awicowe pierScie-
nie, które uniós³szy siê w górê, buja³y czas pewien i sczeza³y nie wiadomo jak w przestrzeni.
Po paru minutach nie zosta³o nic - krzes³o by³o puste: Stos³awski rozwia³ siê bez Sladu...
Ze zje¿onym w³osem wybieg³em z willi i dopad³szy powozu, kaza³em ruszaæ co tchu. Jecha-
liSmy w milczeniu oSwieceni ³un¹ szalej¹cego po¿aru. Sara o nic nie pyta³a, ja te¿ nie mia-
³em ochoty do zwierzeñ.
Po przybyciu do miasta umieSci³em j¹ w jednym z hoteli, a sam spêdzi³em noc u siebie.
Nazajutrz z dzienników dowiedzia³em siê, ¿e po¿ar szczêSliwie ugaszono i willa ocala³a. Po-
spieszy³em z wiadomoSci¹ do Sary, która natychmiast postanowi³a wracaæ. Odwioz³em j¹ do
pa³acyku, by odt¹d zamieszkaæ z ni¹ wspólnie; by³o to jej gor¹cym ¿yczeniem. Przysta³em
bez wahania. O Stos³awskim nie mówiliSmy, jak gdyby nigdy nie istnia³. Rozpoczê³a siê dru- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Zrozumiawszy wyraxny zamiar, mia³em siê na bacznoSci. JakiS niepojêty strach odpycha³
mnie od tej kobiety i nakazywa³ ostro¿noSæ. Mimo to, by jej nie zraziæ ch³odem, udawa³em
podra¿nienie, odpowiadaj¹c pal¹cym wzrokiem na spojrzenia jej piekielnych oczu.
Kolo dziesi¹tej wieczorem po¿egna³em siê, przyrzekaj¹c rych³¹ wizytê.
Nie nast¹pi³a jednak tak prêdko, jak mySla³em.
Zawezwany telegraficznie do F., odleg³ego o dwa dni drogi, pojecha³em nazajutrz na czas
d³u¿szy, by dopiero w trzy tygodnie potem jawiæ siê ponownie w willi Tofana . Na spotka-
nie wybieg³a Sara wSród oznak ¿ywej radoSci. Gdy spyta³em o Stos³awskiego, zachmurzy³a
siê i wzruszaj¹c lekcewa¿¹co ramionami, odpar³a:
- Nieciekawy.
Pokrywaj¹c oburzenie, jakim przej¹³ mnie bezmierny jej egoizm, wyrazi³em ¿yczenie zoba-
czenia siê z nim. Przysta³a niechêtnie dopiero na usilne nalegania:
- Nie mogê panu odmówiæ; lecz musi pan wejSæ do sypialni, bo stamt¹d ju¿ siê nie rusza.
I wprowadzi³a mnie przez salon do zacisznej, z wyrafinowan¹ miêkkoSci¹ urz¹dzonej
komnaty.
Widok Stos³awskiego zrobi³ na mnie przera¿aj¹ce wra¿enie. Sta³ przy oknie wpatrzony bez-
mySlnie w szybê, praw¹ rêk¹ przebieraj¹c we frêdzlach portiery. Nie pozna³ mnie, mo¿e na-
wet nie spostrzeg³.
Na twarzy b³¹ka³ siê nijaki uSmiech, zwiotcza³e, bia³e jak papier usta porusza³y siê s³abo,
sk³adaj¹c jakieS wyrazy: coS szepta³. Zbli¿y³em siê, nas³uchuj¹c. Szept by³ cichy, ledwo do-
s³yszalny. Lecz ucho mam bystre i pochwyci³em s³owa. By³o ich parê tylko i powtarza³y siê
bez przerwy jak w automacie: same bezwstydne, cynicznie pieszczotliwe s³owa...
By³o w tym coS tak ohydnego i potwornego zarazem, ¿e zadr¿awszy, cofn¹³em siê do pierw-
szej sali.
Tutaj ju¿ nie by³o ratunku. Cz³owiek ten by³ stracony.
92
Zdenerwowany okropnym obrazem, mimo próSb Sary, wróci³em zaraz do siebie.
Przysz³o silne postanowienie. W mo¿noSæ ocalenia Stos³awskiego zw¹tpi³em zupe³nie; stan,
w jaki popad³, przybra³ formy zbyt wybuja³e, by marzyæ o drodze powrotnej. Pozostawa³a
tylko zemsta - spokojna, rozwa¿na, planowa - bo w walce z nie byle jakim przeciwnikiem.
Nale¿a³o uzbroiæ siê w bezwzglêdny ch³Ã³d i odpornoSæ na szatañskie wdziêki tej kobiety, któ-
rej destrukcyjna w³adza prawdopodobnie rozpoczyna³a siê dopiero z chwil¹ dope³nienia aktu
p³ciowego. W uszach dxwiêcza³y mi wci¹¿ lekcewa¿one zrazu s³owa nieszczêSliwego:
- Zdaje mi siê, ¿e gdybym by³ nie wdawa³ siê z ni¹ w bli¿szy stosunek, nie uleg³bym obecne-
mu stanowi.
Jak¹kolwiek rolê odegra³ w tej sprawie wp³yw Sary, nale¿a³o strzec siê. W ka¿dym razie spo-
strzeg³em, ¿e odczuwa ku mnie niedwuznaczny poci¹g, i kto wie, czy ju¿ w mySli nie wybra-
³a sobie mnie na nastêpcê. Postanowi³em z tego skorzystaæ, pozornie przystaj¹c na ewentual-
ne propozycje. Lecz nale¿a³o czekaæ; by³o jeszcze za wczeSnie.
Tymczasem bywa³em u niej czêsto, odwiedzaj¹c w ka¿dej wolnej chwili. Lecz od ostatniej
sceny w sypialni ani razu nie pozwoli³a mi widzieæ chorego, snadx obawiaj¹c siê podejrzeñ,
które by mog³y mnie zniechêciæ. Ustêpowa³em, poprzestaj¹c na zabawie w salonie i wspól-
nej lekturze. Tak up³ywa³y dnie i tygodnie, w ci¹gu których obserwowa³em coraz silniej sk³a-
niaj¹c¹ siê ku mnie namiêtnoSæ Sary. Lecz ani razu nie pozwoli³em przekroczyæ granicy za-
kreSlonej towarzysk¹ form¹, potêguj¹c tym jeszcze jej wyuzdan¹ lubie¿noSæ. Moja powSci¹-
gliwoSæ irytowa³a, pod¿egaj¹c ogieñ. Z wolna stawa³em siê panem sytuacji...
Pewnego wieczoru przyjecha³em nieco póxniej, bo ju¿ ko³o dziewi¹tej, by spêdziæ chwil parê
przy wspólnej kolacji.
Czas by³ pogodny, czerwcowy. Przez otwarte okno jadalni wnêca³ siê ³agodny wietrzyk wie-
czorny, lekko wydymaj¹c koronki firanek. Z parku ws¹cza³y siê do wnêtrza aromaty kwia-
tów, p³yn¹³ zapach przekwitaj¹cych jaSminów. Z alei klonów sz³y skargi s³owików, czasem
zab³¹ka³ siê cichy poSwierk zasypiaj¹cych Swierszczy.
Siedzia³em wyci¹gniêty w fotelu, popijaj¹c kawê. Sara gra³a na pianinie zawrotny taniec der-
wiszów. Patrzy³em na ruchy jej r¹k gwa³towne, fanatyczne, jak dobywa³y tony gor¹ce sza-
³em, dysz¹ce krwi¹, pijane. By³a piêkn¹ w tej chwili. Blad¹ jej twarz powlók³ ciemny rumie-
niec, oczy miota³y b³yskawice, kr¹g³a, cudnie sklepiona pierS porusza³a przyspieszonym od-
dechem zwoje bia³ego peniuaru niby falê pian.
Nagle wSród najwiêkszego zapamiêtania, gdy ws³uchany w grê, upaja³em siê skwarem egzo-
tycznej muzyki, przysz³a jak grom mySl o Stos³awskim.
Gdzie on teraz, co robi? Mo¿e wciSniêty w k¹t przyleg³ego pokoju uSmiecha siê jak wtedy?
A mo¿e gra Sary zgalwanizowa³a na chwilê i ten ³achman cz³owieczy? A wtedy? Jaka¿ bez-
deñ rozpaczy skowyczeæ musi w tych resztkach cz³owieczych!
Jak podrzucony zerwa³em siê z miejsca i k³ad¹c rêkê na klawiaturze, krzykn¹³em:
- Dosyæ! Chcê widzieæ Stos³awskiego! Natychmiast! Sara zaskoczona znienacka wyprosto-
wa³a siê dumnie, mierz¹c mnie spokojnie oczyma:
- Nie zobaczy go pan.
- Muszê! Rozumie pani - muszê! Dzisiaj, zaraz! W przeciwnym razie...
Lecz nie dokoñczy³em groxby, bo w tym¿e momencie szatê Sary zala³ szkar³atny odblask, ¿e
stanê³a przede mn¹ jakby w p³omieniach.
- Co to? - zawo³aliSmy równoczeSnie, zapominaj¹c o wszystkim.
93
Oczy nasze skierowane bezwiednie w okno dojrza³y spoza szczytów drzew parkowych krwa-
wa ³unê po¿aru.
Z dali dolatywa³ ju¿ st³umiony przed chwil¹ przez muzykê gwar zmieszanych g³osów i krzy-
ków. Do jadalni wpad³a wyblad³a s³u¿ba:
- Jasna pani, Polanka pali siê! Dom gajowego ko³o pa³acu ca³y w ogniu! Sara pytaj¹co zwró-
ci³a siê ku mnie.
- Proszê wsi¹Sæ do mego powozu, który czeka przed bram¹ - zadecydowa³em szybko.
- A pan?
- Zaraz przyjdê - proszê zaczekaæ w karetce - pojedziemy razem - muszê ocaliæ portret pani
z salonu, ten ostatni, najlepszy...
Wyprowadzi³em j¹ i poleciwszy s³u¿¹cemu, by pomóg³ wsi¹Sæ do pojazdu, sam zawróci³em
do willi. Chodzi³o mi nie o portret, lecz o Stos³awskiego. Nie mog³em go zostawiæ na pastwê
p³omieni.
Wywa¿y³em gwa³townie drzwi od sypialni i wpad³em do Srodka, wo³aj¹c:
- Kaziu! Kazik! To ja! Gore! Ruszaj st¹d! Uciekajmy!
Odpowiedzia³o milczenie. W sypialni by³o ciemno, nie widzia³em nic. Mo¿e zasn¹³?
Namaca³em rêk¹ guzik elektryczny i przekrêci³em. B³ysk Swiat³a sp³yn¹³ siê z okrzykiem gro-
zy wydanym z mej piersi.
Na krzeSle wysuniêtym na Srodek pokoju ujrza³em galaretowat¹ postaæ ludzk¹ kszta³tem
i konturami twarzy przypominaj¹c¹ Stos³awskiego. By³ przejrzysty na wylot; widzia³em po-
przez niego rysuj¹ce siê wyraxnie sprzêty pokoju...
Nie dowierzaj¹c wzrokowi, dotkn¹³em go: rêka natrafi³a na coS ustêpliwego jak gêsta ciecz.
Cofn¹³em szybko d³oñ; z palców moich zeSliznê³a siê jakaS lepka, kleista treSæ jak ¿elatyna
i Sciek³a leniwo na pod³ogê.
Nagle postaæ zawaha³a siê, Sluzowaty kszta³t zachybota³ w dziwnej rozchwiei i rozpad³ siê na
czêSci. Z przexroczej masy poczê³y wysnuwaæ siê pojedyncze pasma niby mg³awicowe pierScie-
nie, które uniós³szy siê w górê, buja³y czas pewien i sczeza³y nie wiadomo jak w przestrzeni.
Po paru minutach nie zosta³o nic - krzes³o by³o puste: Stos³awski rozwia³ siê bez Sladu...
Ze zje¿onym w³osem wybieg³em z willi i dopad³szy powozu, kaza³em ruszaæ co tchu. Jecha-
liSmy w milczeniu oSwieceni ³un¹ szalej¹cego po¿aru. Sara o nic nie pyta³a, ja te¿ nie mia-
³em ochoty do zwierzeñ.
Po przybyciu do miasta umieSci³em j¹ w jednym z hoteli, a sam spêdzi³em noc u siebie.
Nazajutrz z dzienników dowiedzia³em siê, ¿e po¿ar szczêSliwie ugaszono i willa ocala³a. Po-
spieszy³em z wiadomoSci¹ do Sary, która natychmiast postanowi³a wracaæ. Odwioz³em j¹ do
pa³acyku, by odt¹d zamieszkaæ z ni¹ wspólnie; by³o to jej gor¹cym ¿yczeniem. Przysta³em
bez wahania. O Stos³awskim nie mówiliSmy, jak gdyby nigdy nie istnia³. Rozpoczê³a siê dru- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]