[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sposób, było uodpornienie na morską chorobę. Tymczasem w tej maleńkiej,
chybotliwej i podskakującej na falach przyboju łódce zbierało mu się na mdłości. Nie
twierdził, że ma chorobę morską, ale było mu zimno i niedobrze. Skurcze żołądka
utrudniały koncentrację.
Załóżmy, iż musielibyśmy to zrobić: przybić do brzegu i uciekać powiedział. A
gdyby nas ścigali albo wysłali za nami jakąś małą łódz i złapali mnie?
Wiedział, że w Europie ktoś ubrany w tak kosztowne stroje zostałby pojmany dla
okupu.
Właściciel statku wzruszył ramionami.
Ograbiliby cię ze wszystkiego, a potem zrobiliby z tobą to samo, co z nami.
Jeśli będziemy trzymać się razem rzekł Jim to może, gdyby wysłali za nami
niewielką szalupę, moglibyśmy się obronić.
Właściciel stateczku energicznie pokiwał głową. Jimowi poprawił się humor, ale
tylko na chwilę, póki nie przypomniał sobie, co naprawdę oznacza ten gest. Jeszcze
nie przyzwyczaił się do tego, że w niektórych bliskowschodnich krainach skinienie
głową oznacza nie", a potrząśnięcie tak".
Kiedy jednak zrozumiał prawdziwe znaczenie tego gestu, poczuł ulgę. Jeśli tamci
nie zamierzali walczyć razem z nim, byłoby mu łatwiej zatroszczyć się w razie czego
o siebie i Hoba. Gdyby na chwilę mógł zniknąć im z oczu, przemieniłby się w smoka i
szybko odleciał razem z Hobem poza zasięg korsarzy.
Jednak nie napotkali żadnych piratów, a Jim nie zapadł na prawdziwą morską
chorobę. Z ulgą wysiadł na kamienisty brzeg przed zameczkiem sir Mortimora,
chociaż czekało tam pół tuzina groznie wyglądających zbrojnych w stalowych lub
skórzanych napierśnikach i hełmach. Sądząc po rysach twarzy, mogli być dalekimi
krewnymi właściciela statku, jednak byli pozbawieni jego poczucia humoru. Jim
ledwie zdążył stanąć na brzegu, a już jeden z nich przystawił mu miecz do gardła.
Zabieraj to albo każę cię wychłostać! warknął Jim, reagując w sposób godny
rycerza. Natychmiast ślijcie do zamku! Jestem sir James Eckert de Malencontri,
Smoczy Rycerz, a przybyłem ujrzeć sir Briana, który tutaj gości. Niezwłocznie
zanieście tę wieść sir Mortimorowi lub Sir Brianowi. Rozkazuję wam!
Przebywał w tym świecie dostatecznie długo, żeby się nauczyć, jak należy
postępować w takich sytuacjach. Podstawowe znaczenie miał kosztowny strój oraz
wyniosłe zachowanie.
Podziałało. Mężczyzna przystawiający mu miecz do gardła nie schował broni, ale
cofnął się o kilka kroków i rzucił rozkaz jednemu z pozostałych, który pobiegł na
zamek, by powtórzyć słowa Jima.
A zatem chodz, sir Smoku rzekł mężczyzna z mieczem. Chodz z nami!
Poprowadzili go stromym brzegiem przez labirynt małych chat będących
jednocześnie domami i magazynami. Na balustradach schły sieci rybackie, a na
ramach ryby. Tuż za wioską ścieżka pobiegła nagle stromo w górę, wiodąc rzędem
wykutych w litej skale stopni wprost do zamku. Ostatni etap podróży przypominał
wchodzenie po drabinie.
Zamek składał się z wieży otoczonej naprędce skleconymi przybudówkami. Była
to mała forteca. Jim zauważył, iż ta warownia nie była tak słaba, jak wydawała się na
pierwszy rzut oka. Zbudowano ją z bloków niebieskawoszarego kamienia, z mocną
bramą, która pozostała zamknięta, dopóki dowódca eskorty nie załomotał w nią
pięścią i nie krzyknął do strażników. Dopiero wtedy otworzono ją i wpuszczono ich
do krótkiego i wąskiego tunelu o kamiennych ścianach wiodącego do następnych,
równie mocnych drzwi.
Kiedy je mijali, Jim spojrzał w górę i zobaczył w suficie szereg otworów, przez
które w razie potrzeby można było lać takie niemiłe ciecze jak wrzący olej, na głowy
tych, którzy wyłamaliby pierwszą bramę i szturmowali drugą. Pózniej można by
podpalić olej, wrzuciwszy przez te same dziury żagwie, i zmienić tunel w śmiertelną
pułapkę.
Tymczasem przez drugą bramę przeprowadzono go do bardzo mrocznego
wnętrza. Wydawało się, iż jest tam tylko jedno, słabe zródło światła i rzeczywiście
tak było.
Szli dalej, aż dotarli do pionowego szybu wiodącego z dolnej części warowni na
górne piętra wieży. Przez otwór na szczycie widać było błękit nieba i fragment
blanków. Z pewnością w niepogodę właz ten zamykano klapą. Teraz jednakże był
otwarty i wpadające przezeń słońce odbijało się od pionowych ścian, będąc jedynym
zródłem oświetlenia pozostałej części zamku. W dolnej części, a nawet na samym
środku szybu paliły się zatknięte w ścianach, rozjaśniające mrok pochodnie.
Jima poprowadzono po schodach przylegających do kamiennego muru i wijących [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
sposób, było uodpornienie na morską chorobę. Tymczasem w tej maleńkiej,
chybotliwej i podskakującej na falach przyboju łódce zbierało mu się na mdłości. Nie
twierdził, że ma chorobę morską, ale było mu zimno i niedobrze. Skurcze żołądka
utrudniały koncentrację.
Załóżmy, iż musielibyśmy to zrobić: przybić do brzegu i uciekać powiedział. A
gdyby nas ścigali albo wysłali za nami jakąś małą łódz i złapali mnie?
Wiedział, że w Europie ktoś ubrany w tak kosztowne stroje zostałby pojmany dla
okupu.
Właściciel statku wzruszył ramionami.
Ograbiliby cię ze wszystkiego, a potem zrobiliby z tobą to samo, co z nami.
Jeśli będziemy trzymać się razem rzekł Jim to może, gdyby wysłali za nami
niewielką szalupę, moglibyśmy się obronić.
Właściciel stateczku energicznie pokiwał głową. Jimowi poprawił się humor, ale
tylko na chwilę, póki nie przypomniał sobie, co naprawdę oznacza ten gest. Jeszcze
nie przyzwyczaił się do tego, że w niektórych bliskowschodnich krainach skinienie
głową oznacza nie", a potrząśnięcie tak".
Kiedy jednak zrozumiał prawdziwe znaczenie tego gestu, poczuł ulgę. Jeśli tamci
nie zamierzali walczyć razem z nim, byłoby mu łatwiej zatroszczyć się w razie czego
o siebie i Hoba. Gdyby na chwilę mógł zniknąć im z oczu, przemieniłby się w smoka i
szybko odleciał razem z Hobem poza zasięg korsarzy.
Jednak nie napotkali żadnych piratów, a Jim nie zapadł na prawdziwą morską
chorobę. Z ulgą wysiadł na kamienisty brzeg przed zameczkiem sir Mortimora,
chociaż czekało tam pół tuzina groznie wyglądających zbrojnych w stalowych lub
skórzanych napierśnikach i hełmach. Sądząc po rysach twarzy, mogli być dalekimi
krewnymi właściciela statku, jednak byli pozbawieni jego poczucia humoru. Jim
ledwie zdążył stanąć na brzegu, a już jeden z nich przystawił mu miecz do gardła.
Zabieraj to albo każę cię wychłostać! warknął Jim, reagując w sposób godny
rycerza. Natychmiast ślijcie do zamku! Jestem sir James Eckert de Malencontri,
Smoczy Rycerz, a przybyłem ujrzeć sir Briana, który tutaj gości. Niezwłocznie
zanieście tę wieść sir Mortimorowi lub Sir Brianowi. Rozkazuję wam!
Przebywał w tym świecie dostatecznie długo, żeby się nauczyć, jak należy
postępować w takich sytuacjach. Podstawowe znaczenie miał kosztowny strój oraz
wyniosłe zachowanie.
Podziałało. Mężczyzna przystawiający mu miecz do gardła nie schował broni, ale
cofnął się o kilka kroków i rzucił rozkaz jednemu z pozostałych, który pobiegł na
zamek, by powtórzyć słowa Jima.
A zatem chodz, sir Smoku rzekł mężczyzna z mieczem. Chodz z nami!
Poprowadzili go stromym brzegiem przez labirynt małych chat będących
jednocześnie domami i magazynami. Na balustradach schły sieci rybackie, a na
ramach ryby. Tuż za wioską ścieżka pobiegła nagle stromo w górę, wiodąc rzędem
wykutych w litej skale stopni wprost do zamku. Ostatni etap podróży przypominał
wchodzenie po drabinie.
Zamek składał się z wieży otoczonej naprędce skleconymi przybudówkami. Była
to mała forteca. Jim zauważył, iż ta warownia nie była tak słaba, jak wydawała się na
pierwszy rzut oka. Zbudowano ją z bloków niebieskawoszarego kamienia, z mocną
bramą, która pozostała zamknięta, dopóki dowódca eskorty nie załomotał w nią
pięścią i nie krzyknął do strażników. Dopiero wtedy otworzono ją i wpuszczono ich
do krótkiego i wąskiego tunelu o kamiennych ścianach wiodącego do następnych,
równie mocnych drzwi.
Kiedy je mijali, Jim spojrzał w górę i zobaczył w suficie szereg otworów, przez
które w razie potrzeby można było lać takie niemiłe ciecze jak wrzący olej, na głowy
tych, którzy wyłamaliby pierwszą bramę i szturmowali drugą. Pózniej można by
podpalić olej, wrzuciwszy przez te same dziury żagwie, i zmienić tunel w śmiertelną
pułapkę.
Tymczasem przez drugą bramę przeprowadzono go do bardzo mrocznego
wnętrza. Wydawało się, iż jest tam tylko jedno, słabe zródło światła i rzeczywiście
tak było.
Szli dalej, aż dotarli do pionowego szybu wiodącego z dolnej części warowni na
górne piętra wieży. Przez otwór na szczycie widać było błękit nieba i fragment
blanków. Z pewnością w niepogodę właz ten zamykano klapą. Teraz jednakże był
otwarty i wpadające przezeń słońce odbijało się od pionowych ścian, będąc jedynym
zródłem oświetlenia pozostałej części zamku. W dolnej części, a nawet na samym
środku szybu paliły się zatknięte w ścianach, rozjaśniające mrok pochodnie.
Jima poprowadzono po schodach przylegających do kamiennego muru i wijących [ Pobierz całość w formacie PDF ]