download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którą napełniał kucharz. Nikt nie obawiał się, że zgubi lub połamie sztućce, bo
takowych w ogóle nie było. Wszyscy jedli rękami, więc ja robiłem to samo. Była
to jakaś papka warzywna, zupełnie bez smaku, ale zapychająca. Hetman usiadł
na ziemi obok mnie, oparł się o ścianę i powoli jadł swoją porcję. Skończyłem
pierwszy i bez trudu powstrzymałem chęć, by poprosić o dokładkę.
 Jak długo pozostaniemy niewolnikami?  zapytałem.
 Dopóki nie dowiem się czegoś więcej o tutejszym systemie. Ty spędziłeś
dotychczasowe życie na jednej planecie, więc świadomie i podświadomie przyj-
mujesz znane ci społeczeństwo jako jedyne możliwe. W rzeczywistości jest zu-
pełnie inaczej. Kultura jest wynalazkiem ludzkości, tak jak komputer czy widelec.
Ale jest pewna różnica. Gdybyśmy chcieli zmienić komputery lub sztućce, człon-
kowie danej kultury nie znieśliby tego. Wierzą, że tylko ich sposób życia jest
jedyny i słuszny, a wszystko inne to aberracja.
 Brzmi to głupio.
 Bo jest głupie. Ale jeśli ty zdajesz sobie z tego sprawę, a oni nie, to możesz
wyjść poza utarte zasady albo nagiąć je do swoich potrzeb. Teraz właśnie usiłuję
się dowiedzieć, jakie są te zasady na Spiovente.
 Spróbuj zrobić to jak najszybciej.
 Postaram się, bo sam nie czuję się tu najlepiej. Muszę ustalić, czy istnieje
zmienność pionowa, a jeżeli tak, to jak jest zorganizowana. Jeżeli nie ma zmien-
ności pionowej, będziemy musieli ją wymyślić.
 Zgubiłem się. Pionowe co?
 Zmienność. W kategoriach klasy i kultury. Wezmy na przykład tych nie-
wolników i strażników. Czy niewolnik ma szansę zostania strażnikiem? Jeżeli tak,
jest to zmienność pionowa. Jeżeli nie, jest to społeczeństwo klasowe i wszystkim,
co można osiągnąć, jest zmienność pozioma.
 To znaczy, zostać naczelnym niewolnikiem i pomiatać całą resztą niewol-
ników?
 Właśnie tak, Jim  skinął głową.  Pozostaniemy niewolnikami tak dłu-
go, aż moje badania wykażą, jak to wszystko jest możliwe. Ale najpierw potrze-
bujemy trochę odpoczynku. Wszyscy są teraz pogrążeni we śnie. Proponuję pójść
w ich ślady.
 Zgoda. . .
 Hej, ty, chodz tu!
114
Był to Tars Tukas. Wskazywał oczywiście na mnie. Miałem wrażenie, że bę-
dzie to bardzo długi dzień.
Przynajmniej mogłem zwiedzić okolicę. Przecięliśmy podwórze  scenę mo-
ich triumfów  i weszliśmy na górę po kamiennych schodach. Przed drzwiami
pociągu stał uzbrojony strażnik, a dwóch innych rozpierało się obok na drewnia-
nej ławie. Wnętrze urządzone było luksusowo według tutejszych pojęć; plecione
maty na podłogach, krzesła, stoły oraz kilka koszmarnych portretów na ścianach,
niektóre z grubsza przypominały Capo Docci. Zostałem wepchnięty prosto do
kolejnego dużego pokoju, z którego okien widać było pola, drzewa i prawie nic
poza tym. Był tu Capo Docci z małą paczką swoich ludzi. Wszyscy popijali coś
z metalowych kubków. Byli dobrze ubrani, jeżeli gustujecie w wielobarwnych
skórzanych spodniach, luznych koszulach i długich mieczach.
Capo Docci skinął na mnie.
 Ty tam, podejdz bliżej, niech ci się przyjrzymy.  Pozostali odwrócili się
z zainteresowaniem i przyglądali mi się jak zwierzęciu na targu.
 I on naprawdę powalił tamtego bez użycia pięści?  zapytał jeden
z nich.  Przecież on jest taki słaby i cherlawy, a w dodatku brzydki.
Są takie chwile, kiedy powinno się otwierać usta tylko po to, żeby jeść. To była
jedna z nich. Ale ja byłem zmęczony, miałem tego wszystkiego dość i w ogóle
byłem w podłym nastroju. Coś we mnie pękło.
 Nie tak słaby, cherlawy i brzydki jak ty, świński cycku.
To całkiem skutecznie zmieniło jego nastrój. Ryknął z wściekłości, spąsowiał,
a potem wydobył długi miecz i rzucił się na mnie.
Miałem mało czasu na myślenie, a jeszcze mniej na działanie. Jeden z pozo-
stałych gogusiów stał tuż obok, niedbale trzymając metalowy kubek. Wyrwałem
mu go i chlusnąłem jego zawartość w twarz atakującemu mężczyznie.
Większość płynu poleciała na podłogę, ale wystarczająco dużo dostało mu się
do oczu, by go jeszcze bardziej rozsierdzić. Zadał cios mieczem. Przyjąłem ostrze
na kubek, którym następnie przejechałem wzdłuż klingi aż do palców, po czym
wykręciłem napastnikowi rękę.
Zawył melodyjnie, a miecz brzęknął o podłogę. Wtedy przechyliłem go i przy-
gotowałem się do wymierzenia mu efektownego kopniaka w tyłek.
Lecz w tej samej chwili ktoś podciął mnie od tyłu i rozciągnąłem się jak długi.
Rozdział 21
Musiało im się to wydać bardzo zabawne, gdyż zgodnie ryknęli śmiechem.
Zacząłem gramolić się, by chwycić leżący obok miecz, ale ktoś kopnął go dalej.
Sprawy układały się zle. Nie mogłem ich wszystkich pobić. Musiałem się stąd
wydostać.
Ale było już za pózno. Dwóch z nich przygniotło mnie do ziemi, a trzeci przy-
kopał mi w bok. Za moment mój pierwszy przeciwnik ukląkł przy mnie i wycią-
gnął sztylet o lśniącym ostrzu.
 Co to za typek, Capo Docci?!  zawołał, jedną ręką trzymając mnie za
brodę, a drugą przykładając mi sztylet do gardła.
 Jakiś z innej planety  odparł Docci.  Wyrzucili go ze statku.
 A jest cokolwiek wart?
 Nie wiem  powiedział Capo Docci, gapiąc się na mnie tępo.  Może,
ale nie podobają mi się te jego cwane sztuczki. Nie chcemy ich tutaj. Zabij go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •