[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wypogodzenie po burzy. W stanie ducha, o jakim mówię, i w tym wieku bywa
tak, że ni stąd, ni zowąd zaczyna się pisać wiersze. Nie trzeba z tego szydzić.
Taka potrzeba nie bierze się tylko z chęci epatowania swoją wrażliwością, ale
chyba z czegoś bardziej istotnego. Poezja, ta zapisywana przez poetów,
133
nie jest tylko określonym gatunkiem literackim uprawianym dla upiększania
rzeczywistości, dla pogłębiania przeżyć, ale jest przede wszystkim
fenomenalnym wynalazkiem umożliwiającym człowiekowi ucieczkę od świata.
Wyjściem naprzeciw przyrodzonemu każdemu z nas pragnieniu, aby wszystkie
utrapienia życia, poczucie skazania na życie, zamienić na nadrzeczywi-stość.
Czym jest wyobraznia dziecka, które w ułamku sekundy potrafi z niczego stać
się bohaterem wszystkich przygód, jeśli nie wejściem w nadrealną sferę poezji.
Czym są nasze dojrzałe już tęsknoty za zrealizowaniem siebie w innej wersji
charakterologicznej, te przed-senne marzenia o byciu kimś innym, niż się jest,
jeśli nie chęcią pozbycia się ułomności ograniczenia, która każdemu z nas jest
przypisana. I choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy, w tym właśnie
momencie stajemy się poetami na swój użytek, kreatorami nierzeczy-wistości,
która nigdy ucieleśnić się nie może.
Andrzej cały dom, jeśli można to tak niefachowo nazwać, zradiofonizował. To
znaczy prawdziwe, tajemnicze radio funkcjonowało, w piwnicy słuchaliśmy
codziennie BBC, ale nie ono było przedmiotem naszej dumy. Na poddaszu w
maleńkim pomieszczeniu znajdowało się wewnętrzne studio nadawcze z
mikrofonem i wszystkimi potrzebnymi urządzeniami, a w każdym pokoju i
kuchni mieściły się głośniki. Studio służyło do nadawania
134 :
komunikatów i informacji o bieżących sprawach obecnych i nieobecnych, ale
raz na tydzień zamieniało się na miejsce artystycznych występów. Każdy mógł
zgłaszać swoje propozycje. Na własne ryzyko, bo nie obowiązywał nakaz ich
wysłuchiwania. Wszyscy mieli prawo robić, co im się żywnie podobało, więc
łatwo sobie wyobrazić, że miarą sukcesu nadawcy programu był stopień
zainteresowania odbiorców. Z czasem ta zabawa przekształciła się w rodzaj
turnieju, w którym każdy z nas prze-ścigiwał się w pomysłach na oryginalność.
Były monologi, skecze, recenzje z widzianych filmów, przeczytanych książek,
opowieści z własnych przeżyć i parodie każdego z nas. Ja byłem od wierszy.
Co tam przy tej okazji wyprawiałem, nie pamiętam. Wiem tylko, że lubowałem
się w tekstach smutnych, bo tylko przy tej okazji mogłem się wypłakać.
Widocznie byłem przekonany, że to najlepsza metoda "złapania" słuchacza,
zarażenia go wzruszeniem. Swoją drogą to ciekawe, jak wcześnie u tych, którzy
zdradzają skłonności do publicznego występowania, pojawia się kabotyństwo i
ile trzeba wiedzy o naturze aktorstwa, żeby go uniknąć. Zaszyty w dziupli pod
strychem gadałem bez przerwy, dzień i noc. Dziś zastanawiam się, skąd się to
wzięło. Niewątpliwie z fascynacji, zauroczenia poezją, bo niewiele z niej
rozumiałem. Najlepszy dowód, że kiedy po latach wracałem do tamtych
tekstów, ze
135
zgrozą stwierdzałem, że zupełnie co innego znaczą. Czym więc wtedy dla mnie
były, że nie mogłem się wyzbyć skojarzeń z nimi nawet we śnie. Na pewno
podziwiałem w nich nazwania. Piękne, trafne nazwania rzeczy, zjawisk, stanów
ducha, których treść była oczywista, ale które przybrane w formę stawały się
czymś więcej niż samą treścią. Myślę jednak, że przede wszystkim
zafascynowany byłem ich muzycznością. Jeśli w recytowaniu łacińskich strof
wierszowanych wystarczyło akcentowanie rytmu znaczonego ściśle stopami
rytmicznymi, aby porywały nie tylko muzycznością ale i treściowym
znaczeniem, jeśli akcent emocjonalny dotyczył całych okresów tekstu, a nie
poszczególnych słów, to czy uwzględnianie logiki muzycznej nie byłoby
wystarczającą metodą na przekaz nie tylko niezwykłości, ale i sensu poezji.
Tym bardziej że w klasycznej konstrukcji naszych strof obok wyraznego
podziału na średniówkę i koniec wersu poeci zaproponowali rym, ten prawie
czarodziejski klucz do zamykania ciągu słów zwieńczającą puentą. Rym. Nie
jest tylko mechanizmem kończącym okres myślowy. Bo kiedy w sposobie
akcentacji znajdziemy powód, aby się nim pochwalić, to bardzo ważne, dlatego
powtarzam: pochwalić, dokonamy odkrycia, że przy okazji interpretacji każdego
utworu, niezależnie od tego, jakie uczucia zawiera, będzie można ujawnić
prawdę, nieodłączną dla każdej
136
twórczości, że wszystkiemu, co tworzymy, towarzyszy radość.
Jest pewien rodzaj satysfakcji graniczący z rozkoszą, której zródła nie da się
zdefiniować. Dzieje się tak na przykład przy rozwiązywaniu zagadki
niewiadomych w algebraicznym równaniu albo w czasie słuchania barokowej
muzyki polifonicznej, kiedy pierwszy temat przetworzony wariacjami wyłania
drugi, w pewnym sensie zantagonizowany w stosunku do pierwszego, aby
wreszcie zakończyć ten spór triumfującą kodą, końcowym akordem pojednania.
Dokładnie tak czułem, kiedy udawało mi się muzykę wiersza zharmonizować z
jego sensem. Widocznie coś musiało być we mnie z podatności na działanie
dzwięków, skoro potem, już w życiu zawodowym, wszystko, co było inspiracją,
brało się u mnie w o wiele większym stopniu ze słyszenia teatru niż z jego
widzenia. Przy okazji słówko o tych inter-pretatorach poezji wierszowanej,
którzy na gwałt chcą zrobić z niej prozę, w myśl idei, że dopiero wtedy będzie
zrozumiana. Mówią więc "logicznie", a rym jako zbędna narośl błąka się gdzieś
po peryferiach mówienia. Drodzy naprawiacze! To prostactwo i po prostu
głupota. Nikt, poza wariatami i zaczarowanym dorożkarzem Gałczyńskiego, nie
mówi w życiu wierszem. Wierszem nie należy kupować biletu na autobus ani
nawet mówić nim w łóżku do kochanki. Jest to mowa nadnatu-
137 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
wypogodzenie po burzy. W stanie ducha, o jakim mówię, i w tym wieku bywa
tak, że ni stąd, ni zowąd zaczyna się pisać wiersze. Nie trzeba z tego szydzić.
Taka potrzeba nie bierze się tylko z chęci epatowania swoją wrażliwością, ale
chyba z czegoś bardziej istotnego. Poezja, ta zapisywana przez poetów,
133
nie jest tylko określonym gatunkiem literackim uprawianym dla upiększania
rzeczywistości, dla pogłębiania przeżyć, ale jest przede wszystkim
fenomenalnym wynalazkiem umożliwiającym człowiekowi ucieczkę od świata.
Wyjściem naprzeciw przyrodzonemu każdemu z nas pragnieniu, aby wszystkie
utrapienia życia, poczucie skazania na życie, zamienić na nadrzeczywi-stość.
Czym jest wyobraznia dziecka, które w ułamku sekundy potrafi z niczego stać
się bohaterem wszystkich przygód, jeśli nie wejściem w nadrealną sferę poezji.
Czym są nasze dojrzałe już tęsknoty za zrealizowaniem siebie w innej wersji
charakterologicznej, te przed-senne marzenia o byciu kimś innym, niż się jest,
jeśli nie chęcią pozbycia się ułomności ograniczenia, która każdemu z nas jest
przypisana. I choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy, w tym właśnie
momencie stajemy się poetami na swój użytek, kreatorami nierzeczy-wistości,
która nigdy ucieleśnić się nie może.
Andrzej cały dom, jeśli można to tak niefachowo nazwać, zradiofonizował. To
znaczy prawdziwe, tajemnicze radio funkcjonowało, w piwnicy słuchaliśmy
codziennie BBC, ale nie ono było przedmiotem naszej dumy. Na poddaszu w
maleńkim pomieszczeniu znajdowało się wewnętrzne studio nadawcze z
mikrofonem i wszystkimi potrzebnymi urządzeniami, a w każdym pokoju i
kuchni mieściły się głośniki. Studio służyło do nadawania
134 :
komunikatów i informacji o bieżących sprawach obecnych i nieobecnych, ale
raz na tydzień zamieniało się na miejsce artystycznych występów. Każdy mógł
zgłaszać swoje propozycje. Na własne ryzyko, bo nie obowiązywał nakaz ich
wysłuchiwania. Wszyscy mieli prawo robić, co im się żywnie podobało, więc
łatwo sobie wyobrazić, że miarą sukcesu nadawcy programu był stopień
zainteresowania odbiorców. Z czasem ta zabawa przekształciła się w rodzaj
turnieju, w którym każdy z nas prze-ścigiwał się w pomysłach na oryginalność.
Były monologi, skecze, recenzje z widzianych filmów, przeczytanych książek,
opowieści z własnych przeżyć i parodie każdego z nas. Ja byłem od wierszy.
Co tam przy tej okazji wyprawiałem, nie pamiętam. Wiem tylko, że lubowałem
się w tekstach smutnych, bo tylko przy tej okazji mogłem się wypłakać.
Widocznie byłem przekonany, że to najlepsza metoda "złapania" słuchacza,
zarażenia go wzruszeniem. Swoją drogą to ciekawe, jak wcześnie u tych, którzy
zdradzają skłonności do publicznego występowania, pojawia się kabotyństwo i
ile trzeba wiedzy o naturze aktorstwa, żeby go uniknąć. Zaszyty w dziupli pod
strychem gadałem bez przerwy, dzień i noc. Dziś zastanawiam się, skąd się to
wzięło. Niewątpliwie z fascynacji, zauroczenia poezją, bo niewiele z niej
rozumiałem. Najlepszy dowód, że kiedy po latach wracałem do tamtych
tekstów, ze
135
zgrozą stwierdzałem, że zupełnie co innego znaczą. Czym więc wtedy dla mnie
były, że nie mogłem się wyzbyć skojarzeń z nimi nawet we śnie. Na pewno
podziwiałem w nich nazwania. Piękne, trafne nazwania rzeczy, zjawisk, stanów
ducha, których treść była oczywista, ale które przybrane w formę stawały się
czymś więcej niż samą treścią. Myślę jednak, że przede wszystkim
zafascynowany byłem ich muzycznością. Jeśli w recytowaniu łacińskich strof
wierszowanych wystarczyło akcentowanie rytmu znaczonego ściśle stopami
rytmicznymi, aby porywały nie tylko muzycznością ale i treściowym
znaczeniem, jeśli akcent emocjonalny dotyczył całych okresów tekstu, a nie
poszczególnych słów, to czy uwzględnianie logiki muzycznej nie byłoby
wystarczającą metodą na przekaz nie tylko niezwykłości, ale i sensu poezji.
Tym bardziej że w klasycznej konstrukcji naszych strof obok wyraznego
podziału na średniówkę i koniec wersu poeci zaproponowali rym, ten prawie
czarodziejski klucz do zamykania ciągu słów zwieńczającą puentą. Rym. Nie
jest tylko mechanizmem kończącym okres myślowy. Bo kiedy w sposobie
akcentacji znajdziemy powód, aby się nim pochwalić, to bardzo ważne, dlatego
powtarzam: pochwalić, dokonamy odkrycia, że przy okazji interpretacji każdego
utworu, niezależnie od tego, jakie uczucia zawiera, będzie można ujawnić
prawdę, nieodłączną dla każdej
136
twórczości, że wszystkiemu, co tworzymy, towarzyszy radość.
Jest pewien rodzaj satysfakcji graniczący z rozkoszą, której zródła nie da się
zdefiniować. Dzieje się tak na przykład przy rozwiązywaniu zagadki
niewiadomych w algebraicznym równaniu albo w czasie słuchania barokowej
muzyki polifonicznej, kiedy pierwszy temat przetworzony wariacjami wyłania
drugi, w pewnym sensie zantagonizowany w stosunku do pierwszego, aby
wreszcie zakończyć ten spór triumfującą kodą, końcowym akordem pojednania.
Dokładnie tak czułem, kiedy udawało mi się muzykę wiersza zharmonizować z
jego sensem. Widocznie coś musiało być we mnie z podatności na działanie
dzwięków, skoro potem, już w życiu zawodowym, wszystko, co było inspiracją,
brało się u mnie w o wiele większym stopniu ze słyszenia teatru niż z jego
widzenia. Przy okazji słówko o tych inter-pretatorach poezji wierszowanej,
którzy na gwałt chcą zrobić z niej prozę, w myśl idei, że dopiero wtedy będzie
zrozumiana. Mówią więc "logicznie", a rym jako zbędna narośl błąka się gdzieś
po peryferiach mówienia. Drodzy naprawiacze! To prostactwo i po prostu
głupota. Nikt, poza wariatami i zaczarowanym dorożkarzem Gałczyńskiego, nie
mówi w życiu wierszem. Wierszem nie należy kupować biletu na autobus ani
nawet mówić nim w łóżku do kochanki. Jest to mowa nadnatu-
137 [ Pobierz całość w formacie PDF ]