[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gardle. - Jest w szpitalu, może już z tego nie wyjdzie.
Kobieta wygląda na zaskoczoną. Chwyta za framugę drzwi.
- Do diabła. Nie mówisz chyba poważnie? Czy ty.., Kim jesteś? - Uderza się pięścią w
biodro, usiłuje się uspokoić. - Jeśli mogę spytać, to w końcu nie moja sprawa. Ale Henry od
lat jest moim klientem. Jesteśmy przyjaciółmi. - Odwraca się gwałtownie i patrzy w stronę
lasu, zagryzając usta.
- Mam na imię Janie. Jestem jego córką. - Dziwnie to brzmi.
- Córką? Nigdy nie wspominał, że ma córkę.
- Chyba o mnie nie wiedział.
Kobieta wzdycha.
- Tak mi przykro. Możesz mu powiedzieć, że życzę mu powrotu do zdrowia?
- Jasne. On... jest w śpiączce, ale powiem mu. A może mi pani coś o nim
opowiedzieć? To znaczy, dowiedziałam się, że jest moim ojcem, kiedy znalazł się w szpitalu,
więc nic o nim nie wiem... - Janie głośno przełyka ślinę.
- Chce pani wody?
- Nie, dzięki. Mam picie w furgonetce. - Odruchowo odpędza od siebie komara,
wyraznie w szoku po tym, co usłyszała. - Henry Feingold to dobry człowiek. Nikomu nie
przeszkadza. Może wygląda trochę dziwnie, ale ma złote serce. Zajmuje się swoimi sprawami
i mieszka tu zupełnie sam. Ale mówi, że tak jest lepiej. Dużo pracuje przy komputerze, szuka
rzeczy do swojego sklepu, chyba kiedyś robił jakiś kurs korespondencyjny. Nie wiem co, ale
zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia.
- Czy w ostatnim tygodniu mówił może, że zle się czuje?
- Nie, ale jak zwykle bolała go głowa. Czasami dokucza mu migrena. Nigdy nie
poszedł z tym do lekarza, Chociaż mówiłam mu, że powinien. Zawsze odpowiadał, że nie ma
ubezpieczenia.
- Więc cierpiał na bóle głowy?
- Od czasu do czasu. Czy to... - Kobieta nie kończy, tylko kiwa głową.
- Tak. Miał coś na mózgu. Prawdopodobnie to guz. Chyba sami do końca nie wiedzą.
Kobieta spuszcza wzrok i patrzy na ziemię.
- Strasznie mi przykro. Trzymaj się. Ja... Naprawdę mi przykro. - Podnosi
przygotowane przez Janie paczki.
- Dzięki - mówi Janie.
- Gdyby coś się stało, no wiesz, mogłabyś zostawić mi wiadomość na drzwiach?
Często tu zaglądałam, czasami nawet dwa razy dziennie, kiedy była popołudniowa wysyłka.
Będę wdzięczna. Mam na imię Cathy, przez C.
Janie kiwa głową.
- Postaram się. Hej, Cathy?
- Tak?
Janie się wierci.
- Nie jest przypadkiem niewidomy? Cathy patrzy na nią ze zdziwieniem.
- Nie - odpowiada. - Nawet nie nosi okularów.
Godzina 13.15
Janie siedzi w starym fotelu i myśli.
Izolacja.
Mieszka tu sam, ma prawie czterdzieści lat i nie jest ślepy ani kaleki.
- O rany - mówi Janie. Głowa opada jej na oparcie krzesła. - Co ja wyprawiam. To
przecież logiczne. Jesieni skończoną idiotką.
Jej telefon nie przestaje dzwonić.
- Cześć - burczy.
- Cześć. - Cabe mówi przytłumionym głosem. - Coś się dzieje?
- Musiałam na trochę uciec - mówi Janie. - A co? Co się takiego stało, że nie mogę
nawet zniknąć na trzy godziny, bo zaraz wszyscy mnie ścigają? - Jej słowa brzmią ostrzej, niż
zamierzała. Ale właśnie zaczynała delektować się ciszą.
Cabel milczy, a Janie się krzywi.
- Przepraszam cię bardzo. Nie to chciałam powiedzieć.
- W porządku - odpowiada Cabel. Jego głos nadal brzmi szorstko. - Dzwonię, żeby
zapytać, o której mam po ciebie przyjechać przed spotkaniem z Kapitanem. Jest o drugiej.
Janie siada prosto.
- O kurczę! - Sprawdza godzinę. - Cholera, zapomniałam. - Rozgląda się po pokoju,
by upewnić się, że wszystko leży na swoim miejscu i wychodzi, nie zamykając drzwi, tak jak
Henry. - Wyszłam... pobiegać. Muszę jak najszybciej wrócić do domu i wziąć prysznic. Może
być za pięć druga?
- Trochę pózno. Spóznimy się. Może podjadę po ciebie teraz i zawiozę cię do domu?
Janie zaczyna biec wzdłuż drogi. Czuje, że mięśnie jej zdrętwiały.
- Nie - mówi. - Możemy się spotkać na miejscu.
- Chcesz jechać autobusem? Kapitan będzie wściekła, miałem cię zawiezć. Wiesz o
tym. Janie, daj spokój.
- Cabel wydaje się wkurzony.
Janie biegnie, a głos jej się rwie. Stara się oddychać przez usta, żeby uniknąć kolki,
która powoli daje jej się we znaki.
- Wiem - mówi. - Wiem.
- Gdzie jesteś?
Janie zwalnia i zaczyna maszerować.
- Wiesz co, Cabe, myślę, że może... Idz beze mnie - mówi. - Dobrze?
- Co takiego? Janie! Daj spokój. Nie rób tego. Przyjadę po ciebie przed drugą.
Zdążymy.
Janie się nie zatrzymuje.
- Nie - mówi stanowczo. - Muszę coś zrobić. Za dzwonię do niej i wszystko wyjaśnię.
Idz sam.
- Ale... - Cabel wzdycha.
Janie milczy.
- Jak sobie chcesz. - Rozłącza się bez pożegnania. Janie zamyka klapkę telefonu i
wsuwa go do kieszeni.
- Boże - wzdycha. - Nie wiem, czy dam radę.
W drodze do domu dzwoni do Kapitana.
- Wszystko w porządku Hannagan?
- Niezupełnie. - Głos Janie drży. - Nie przyjdę dziś, przepraszam.
Cisza.
Janie się zatrzymuje.
- Nie dam rady przyjść na spotkanie. Chyba... podjęłam już decyzję.
W słuchawce słychać skrzypienie krzesła i ciche westchnienie.
- W porządku. Cóż. - Chwila przerwy. - Cabe?
Janie kuca i zamyka oczy. Gryzie palce. Nabiera głęboko powietrza, by opanować
drżenie głosu.
- Jeszcze nie - mówi. - Wkrótce. Potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby pomyśleć, co robić
dalej.
- Och, Janie - wzdycha Kapitan.
Godzina 13.34
Janie stoi na środku drogi, nie wiedząc, w którą stronę ma pójść. Do domu, czy z powrotem
do Henry'ego? Rozum podpowiada jej, co powinna zrobić.
Ale kiedy zaczyna jej burczeć w brzuchu, zna już odpowiedz.
Nie mogłaby zjeść niczego z domu ojcu. To nie byłoby w porządku. Powoli idzie na
przystanek. Cały czas myśli.
Wie, że musi pożegnać się z Cabelem.
Na zawsze.
Ale nie może sobie tego wyobrazić.
Godzina 14.31
W domu Janie przygotowuje trzy kanapki. Jedną zjada, a pozostałe dwie zawija w folię i
wsuwa do plecaka. Pojawia się Dorothea i zaczyna myszkować w lodówce.
- Przygotować ci coś, mamo? - pyta Janie, chociaż tak naprawdę wcale nie chce. -
Mogę to zrobić.
Dorothea zbywa propozycję niedbałym machnięciem ręki. Mruczy coś pod nosem i
bierze puszkę piwa. Powoli wraca do swojego pokoju.
A potem otwierają się drzwi wejściowe.
- Hej, Janers? Jesteś w domu? To ja, Carrie.
Janie jęczy w duchu. Chce jak najszybciej wrócić doi domu Henry'ego.
- Hej, laska. Co słychać?
- Nic szczególnego. - Carrie wparowuje do kuchni i siada na blacie. Macha nogami.
Ma na sobie klapki. - Popatrz na mój pedikiur. Powiedz, nie skręca cię z zazdrości?
Janie skupia wzrok na stopach Carrie.
- Jeszcze jak! Naprawdę niezle. - Nalewa do butelki wodę z kranu i wrzuca ją do
plecaka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
gardle. - Jest w szpitalu, może już z tego nie wyjdzie.
Kobieta wygląda na zaskoczoną. Chwyta za framugę drzwi.
- Do diabła. Nie mówisz chyba poważnie? Czy ty.., Kim jesteś? - Uderza się pięścią w
biodro, usiłuje się uspokoić. - Jeśli mogę spytać, to w końcu nie moja sprawa. Ale Henry od
lat jest moim klientem. Jesteśmy przyjaciółmi. - Odwraca się gwałtownie i patrzy w stronę
lasu, zagryzając usta.
- Mam na imię Janie. Jestem jego córką. - Dziwnie to brzmi.
- Córką? Nigdy nie wspominał, że ma córkę.
- Chyba o mnie nie wiedział.
Kobieta wzdycha.
- Tak mi przykro. Możesz mu powiedzieć, że życzę mu powrotu do zdrowia?
- Jasne. On... jest w śpiączce, ale powiem mu. A może mi pani coś o nim
opowiedzieć? To znaczy, dowiedziałam się, że jest moim ojcem, kiedy znalazł się w szpitalu,
więc nic o nim nie wiem... - Janie głośno przełyka ślinę.
- Chce pani wody?
- Nie, dzięki. Mam picie w furgonetce. - Odruchowo odpędza od siebie komara,
wyraznie w szoku po tym, co usłyszała. - Henry Feingold to dobry człowiek. Nikomu nie
przeszkadza. Może wygląda trochę dziwnie, ale ma złote serce. Zajmuje się swoimi sprawami
i mieszka tu zupełnie sam. Ale mówi, że tak jest lepiej. Dużo pracuje przy komputerze, szuka
rzeczy do swojego sklepu, chyba kiedyś robił jakiś kurs korespondencyjny. Nie wiem co, ale
zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia.
- Czy w ostatnim tygodniu mówił może, że zle się czuje?
- Nie, ale jak zwykle bolała go głowa. Czasami dokucza mu migrena. Nigdy nie
poszedł z tym do lekarza, Chociaż mówiłam mu, że powinien. Zawsze odpowiadał, że nie ma
ubezpieczenia.
- Więc cierpiał na bóle głowy?
- Od czasu do czasu. Czy to... - Kobieta nie kończy, tylko kiwa głową.
- Tak. Miał coś na mózgu. Prawdopodobnie to guz. Chyba sami do końca nie wiedzą.
Kobieta spuszcza wzrok i patrzy na ziemię.
- Strasznie mi przykro. Trzymaj się. Ja... Naprawdę mi przykro. - Podnosi
przygotowane przez Janie paczki.
- Dzięki - mówi Janie.
- Gdyby coś się stało, no wiesz, mogłabyś zostawić mi wiadomość na drzwiach?
Często tu zaglądałam, czasami nawet dwa razy dziennie, kiedy była popołudniowa wysyłka.
Będę wdzięczna. Mam na imię Cathy, przez C.
Janie kiwa głową.
- Postaram się. Hej, Cathy?
- Tak?
Janie się wierci.
- Nie jest przypadkiem niewidomy? Cathy patrzy na nią ze zdziwieniem.
- Nie - odpowiada. - Nawet nie nosi okularów.
Godzina 13.15
Janie siedzi w starym fotelu i myśli.
Izolacja.
Mieszka tu sam, ma prawie czterdzieści lat i nie jest ślepy ani kaleki.
- O rany - mówi Janie. Głowa opada jej na oparcie krzesła. - Co ja wyprawiam. To
przecież logiczne. Jesieni skończoną idiotką.
Jej telefon nie przestaje dzwonić.
- Cześć - burczy.
- Cześć. - Cabe mówi przytłumionym głosem. - Coś się dzieje?
- Musiałam na trochę uciec - mówi Janie. - A co? Co się takiego stało, że nie mogę
nawet zniknąć na trzy godziny, bo zaraz wszyscy mnie ścigają? - Jej słowa brzmią ostrzej, niż
zamierzała. Ale właśnie zaczynała delektować się ciszą.
Cabel milczy, a Janie się krzywi.
- Przepraszam cię bardzo. Nie to chciałam powiedzieć.
- W porządku - odpowiada Cabel. Jego głos nadal brzmi szorstko. - Dzwonię, żeby
zapytać, o której mam po ciebie przyjechać przed spotkaniem z Kapitanem. Jest o drugiej.
Janie siada prosto.
- O kurczę! - Sprawdza godzinę. - Cholera, zapomniałam. - Rozgląda się po pokoju,
by upewnić się, że wszystko leży na swoim miejscu i wychodzi, nie zamykając drzwi, tak jak
Henry. - Wyszłam... pobiegać. Muszę jak najszybciej wrócić do domu i wziąć prysznic. Może
być za pięć druga?
- Trochę pózno. Spóznimy się. Może podjadę po ciebie teraz i zawiozę cię do domu?
Janie zaczyna biec wzdłuż drogi. Czuje, że mięśnie jej zdrętwiały.
- Nie - mówi. - Możemy się spotkać na miejscu.
- Chcesz jechać autobusem? Kapitan będzie wściekła, miałem cię zawiezć. Wiesz o
tym. Janie, daj spokój.
- Cabel wydaje się wkurzony.
Janie biegnie, a głos jej się rwie. Stara się oddychać przez usta, żeby uniknąć kolki,
która powoli daje jej się we znaki.
- Wiem - mówi. - Wiem.
- Gdzie jesteś?
Janie zwalnia i zaczyna maszerować.
- Wiesz co, Cabe, myślę, że może... Idz beze mnie - mówi. - Dobrze?
- Co takiego? Janie! Daj spokój. Nie rób tego. Przyjadę po ciebie przed drugą.
Zdążymy.
Janie się nie zatrzymuje.
- Nie - mówi stanowczo. - Muszę coś zrobić. Za dzwonię do niej i wszystko wyjaśnię.
Idz sam.
- Ale... - Cabel wzdycha.
Janie milczy.
- Jak sobie chcesz. - Rozłącza się bez pożegnania. Janie zamyka klapkę telefonu i
wsuwa go do kieszeni.
- Boże - wzdycha. - Nie wiem, czy dam radę.
W drodze do domu dzwoni do Kapitana.
- Wszystko w porządku Hannagan?
- Niezupełnie. - Głos Janie drży. - Nie przyjdę dziś, przepraszam.
Cisza.
Janie się zatrzymuje.
- Nie dam rady przyjść na spotkanie. Chyba... podjęłam już decyzję.
W słuchawce słychać skrzypienie krzesła i ciche westchnienie.
- W porządku. Cóż. - Chwila przerwy. - Cabe?
Janie kuca i zamyka oczy. Gryzie palce. Nabiera głęboko powietrza, by opanować
drżenie głosu.
- Jeszcze nie - mówi. - Wkrótce. Potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby pomyśleć, co robić
dalej.
- Och, Janie - wzdycha Kapitan.
Godzina 13.34
Janie stoi na środku drogi, nie wiedząc, w którą stronę ma pójść. Do domu, czy z powrotem
do Henry'ego? Rozum podpowiada jej, co powinna zrobić.
Ale kiedy zaczyna jej burczeć w brzuchu, zna już odpowiedz.
Nie mogłaby zjeść niczego z domu ojcu. To nie byłoby w porządku. Powoli idzie na
przystanek. Cały czas myśli.
Wie, że musi pożegnać się z Cabelem.
Na zawsze.
Ale nie może sobie tego wyobrazić.
Godzina 14.31
W domu Janie przygotowuje trzy kanapki. Jedną zjada, a pozostałe dwie zawija w folię i
wsuwa do plecaka. Pojawia się Dorothea i zaczyna myszkować w lodówce.
- Przygotować ci coś, mamo? - pyta Janie, chociaż tak naprawdę wcale nie chce. -
Mogę to zrobić.
Dorothea zbywa propozycję niedbałym machnięciem ręki. Mruczy coś pod nosem i
bierze puszkę piwa. Powoli wraca do swojego pokoju.
A potem otwierają się drzwi wejściowe.
- Hej, Janers? Jesteś w domu? To ja, Carrie.
Janie jęczy w duchu. Chce jak najszybciej wrócić doi domu Henry'ego.
- Hej, laska. Co słychać?
- Nic szczególnego. - Carrie wparowuje do kuchni i siada na blacie. Macha nogami.
Ma na sobie klapki. - Popatrz na mój pedikiur. Powiedz, nie skręca cię z zazdrości?
Janie skupia wzrok na stopach Carrie.
- Jeszcze jak! Naprawdę niezle. - Nalewa do butelki wodę z kranu i wrzuca ją do
plecaka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]