download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kącie, z dala od ludzkich spojrzeń. Teraz pozostawało mu
jedynie czekać.
Godzinę pózniej, kiedy był już zmęczony
wpatrywaniem się w motłoch tłoczący się w kościele 
wielu ich z chęcią spaliłby na stosie  narastający pomruk
wśród ludzi jasno uświadomił mu, że domniemany święty
się pojawił.
To jest ten oszust?  powiedział do siebie na widok
zakonnika.
I podczas gdy Diego Sarmiento oceniał potencjał
swojej ofiary, Salvador kroczył przez środek kościoła w
stronę głównego ołtarza, otrzepując się ze śniegu. Zanim
tam dotarł, przystanął, cofnął się kilka kroków i utkwił
wzrok w kącie, w którym ukrywał się inkwizytor, po
czym udał się prosto w jego stronę.
Na oczach zdumionego Diega Sarmiento Salvador
ukląkł u jego stóp i całując jego rękę, rzekł:
 Czy Jego Ekscelencja przybył tu, by zobaczyć cuda,
jakie Bóg czyni za pośrednictwem Marii Dziewicy? A
może interesuje go jedynie palenie na stosie niewinnych
ludzi?
 Mylicie się, bracie  wybełkotał inkwizytor, a jego
twarz zbladła jak płótno.  Nie jestem żadnym ekscelencją
ani nie zasługuję na podobne honory. Nie widzicie, że
jestem ubogim mnichem, tak jak wy?
 Nie mylę się, panie. Jesteście członkiem Zwiętej
Inkwizycji i przybyliście, aby zrealizować mroczny cel.
Wasze zaślepienie nie pozwala wam dostrzec cudów
Marii Dziewicy. Jako dostojnik zasługujecie, by w Domu
Bożym zająć bardziej szacowne miejsce  przemawiał
dalej Salvador, biorąc inkwizytora pod rękę i prowadząc
do prezbiterium.
Gdy tylko Salvador znalazł się przed ołtarzem,
odprawił mszę.
 Bracia, żałujcie za grzechy i proście Boga o
wybaczenie  powiedział mnich w stanie ekstazy.  Z jego
łaski błogosławię was w imię Ojca, Syna i Ducha
Zwiętego. Niech wasze myśli i ciała zostaną wyzwolone
od wszelkiej choroby.
Diego Sarmiento podejrzewał, że było tam wiele
rzeczy do zbadania. Przede wszystkim ujrzał na własne
oczy, jak członkowie grupy, z którą wspólnie przemierzył
drogę do klasztoru, wstawali całkowicie uzdrowieni,
ogromnie siÄ™ radujÄ…c.
Niewątpliwie napisanie raportu zajmie mu dużo
więcej czasu, niż planował. A on nienawidził zimna tak
samo, jak nienawidził Salvadora. Zakonnik miał
umiejętności, nie można zaprzeczyć, ale poważne
rozważanie jego świętości było czymś, czego inkwizytor
nie był skłonny zaakceptować. Miał ochotę natychmiast
położyć kres tej farsie i aby to osiągnąć, najkorzystniej
było zacząć drugi akt makabrycznego dzieła.
Zostanie w Horcie, pilnując każdego kroku zakonnika
i czekając, aż popełni on jakiś, choćby nawet najmniejszy
błąd, aby mógł oskarżyć go o herezję. A zaufany człowiek
inkwizytora tego samego popołudnia wyruszy w kierunku
Arnes.
Diego Sarmiento nienawidził zimna, nienawidził
śniegu i nienawidził każdego, kto kwestionowałby
prawdziwe słowo boskie, choćby nawet był świętym.
 Naprawdę uważacie się za świętego?  zapytał
Salvadora, zanim wyruszył w drogę powrotną do Horty.
 Jestem jedynie pokornym sługą naszego Pana.
 Naprawdę? Bo jak dla mnie jesteście jedynie
przyjacielem czarownic. Popełnijcie jeden jedyny błąd i
razem z nimi będziecie smażyć się na stosie. Ostrzegam
was.
Tego samego popołudnia, gdy ludzie inkwizytora
uderzeniami kija i bata rozpędzali wiernych, którzy
schronili się w pobliżu klasztoru, Salvador nie mógł
przestać rozmyÅ›lać nad niepewnÄ… przyszÅ‚oÅ›ciÄ… Maríi i
Luny.
None
V ZIMA
32 Aowca czarownic
GDY DIEGO SARMIENTO dał mu rozkaz do
wymarszu, Å‚owca czarownic, Juan Malet, natychmiast
wyruszył w drogę.
Od tak dawna przygotowywał się do tej chwili, że
mimo trudności, z jakimi brnął naprzód w dziewiczym
śniegu, jego kroki były zwinne, a na ustach malował się
uśmiech.
Malet miał sadystyczną osobowość. Był tak
zafascynowany swoją pracą, że możliwość wcielenia w
życie jego umiejętności, ujrzenia strachu i cierpienia
odbijającego się na twarzach ofiar była największym
prezentem, jaki mogli mu zrobić.
I dlatego był dozgonnie wdzięczny Diegowi
Sarmiento, z którym nawiązał dobrą relację opartą na
porozumieniu. Sarmiento karmił go cierpieniem innych.
Aowca czarownic Juan Malet poznał swojego
protektora wiele lat wcześniej, kiedy był jeszcze
młodzieńcem i z zimną krwią wydał własnego ojca,
którego ostatecznie skazano za zabicie rycerza podczas
nocnego pijaństwa.
Zeznania tamtego chłopaka, zdolnego zdradzić
własną krew dla wyższego celu, jakim było wypełnienie
boskich przykazań, wywarły ogromne wrażenie na Diegu
Sarmiento, który przewodził procesowi. A ten akt
bezwarunkowej miłości do naszego Pana natychmiast
wzbudził zainteresowanie inkwizytora i połączył ich losy.
Z czasem ten młody morysek, urodzony we Flixie,
który przez wiele lat był stolarzem, odkrył wreszcie swoje
prawdziwe powołanie. Dzięki temu odkryciu poznał
władzę, jaką dawały mu pieniądze, poznał też przyjemny
smak mięsa, a przede wszystkim przestał być głodny.
Kiedy w drodze do Arnes Juan Malet ujrzał postać
ogromnego białego wilka, podążającego za nim w pewnej
odległości, mocno chwycił kij, którego używał jako
podparcia, by równoważyć swoją kulawiznę, będącą
następstwem straszliwych cięgów, jakie jego ojciec,
nałogowy pijak, mu zwykle zgotowywał. Wykorzystując
zakręt na drodze, postanowił się ukryć, by poznać zamiary
zwierzęcia.
Przekonawszy się, że wilk przyspiesza w jego
kierunku, jakby przygotowywał się do ataku, poczekał na
odpowiedni moment i zachowując zimną krew, rzucił się
na zwierzę oraz zadał mu serię okrutnych ciosów kijem.
Wilk padł nieruchomy u jego stóp.
Myśliwy upolowany!  pomyślał, wkładając
wszystkie swoje siły w uderzenie, które uznał za ostatni
cios miłosierdzia.
Juan Malet podążył dalej swoją drogą, zostawiając za
sobą zakrwawione ciało wiernego obrońcy Luny. Z
rwącym się z wysiłku oddechem schronił się pod
gałęziami ogromnej sosny i pił, aż zaspokoił pragnienie.
Nigdy nie lubił smaku wody i dlatego w bukłaku nosił
własnej roboty likier. Gęsty, bezbarwny płyn miał taką
moc, że powaliłby każdego samym tylko zapachem. Ale
on połykał go łapczywie, a im więcej pił, tym bardziej
czuł się pokrzepiony przyjemnym uczuciem ciepła, które
z żołądka rozchodziło się po jego ciele.
Był coraz bliżej swojego celu, zostało mu zaledwie
parę kroków i widząc, że mgła powoli pochłania i tak
nikłą ilość światła, postanowił przyspieszyć. Gdyby
wkroczył do Arnes, cały spowity mgłą, wywołałby
wspaniały efekt zaskoczenia i chciał to wykorzystać.
Z własnego doświadczenia wiedział, że jego wygląd,
a przede wszystkim oczy, ta jego ulubiona broń, na
każdym, kto popełniał błąd, wytrzymując jego spojrzenie,
wywierały takie wrażenie, że uciekał przerażony. I
właśnie dlatego chciał, by jego wejście do miasteczka
było triumfalnym początkiem.
Ale to, co zastał, gdy dotarł do Arnes, znacznie
różniło się od tego, co uroiła sobie jego chora wyobraznia.
W miarę jak posuwał się naprzód uliczkami, mógł
dostrzec tylko ogromne ilości śniegu, który nagromadził
się w ostatnich dniach, oraz ślad, jaki zostawiały jego
kroki.
Chciał jak najszybciej dotrzeć do gospody, by
odpocząć. Ale w obliczu frustracji wywołanej tym, że nie
spotkał nikogo, kogo mógłby zastraszyć, postanowił
odszukać dom przy ulicy Mayor, gdzie ukrywała się
zaraza, którą przybył wyeliminować. A kiedy znajdzie się
już pod drzwiami, oznaczy je swoim moczem, jak czynią
to psy, by nakreślić granice swojego terytorium.
Wskazówki, jakie otrzymał, były jasne, dom łatwy do
zlokalizowania, ale kiedy znajdował się w odległości
kilku metrów od niego, pośród mgieł pojawiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •