[ Pobierz całość w formacie PDF ]
weszło kilka rozchichotanych dziewczyn, między innymi
Brenda, Molly, Bridget i Charlie.
Wewnątrz budynku było o wiele przytulniej. Widocznie
chłopaki najpierw posprzątali dom, zanim nas tu zaprosili. W
salonie ustawili mnóstwo małych świeczek. Wokół niskiego,
drewnianego stolika stało
kilka kanap. Większość z nas od razu zajęła tam miejsca. Nie
tracili czasu na oglądanie reszty domu, tylko zaczęli już pić,
wznosząc toast butelkami.
Ja i Alice zachwycałyśmy się tą starą posiadłością. Chociaż na
zewnątrz wszystko było zarośnięte i przykryte sporą warstwą
śniegu, to było widać, że ogród jest rozległy i osłonięty od ulicy
wspaniałymi, wysokimi drzewami. Wewnątrz budynku stały
pozostawione przez właścicieli stare meble: krzesła, jakiś okrągły
stół, łóżka. Na piętrze znajdowało się kilka małych pokoi. Było
widać, że tu też ktoś odkurzył i nawet przyniósł koce.
Nie wiedziałam, że w Nowym Jorku można zobaczyć jeszcze
taki dom! Całe jego wnętrze pokryte było boazerią. Na ścianach
wisiały czyjeś czarno-białe zdjęcia. W kuchni leżały poskładane
talerze! Jakby mieszkańcy nagle opuścili to miejsce, nie mając
czasu na spakowanie!
Nikt nie mógł nas tu zobaczyć. Chyba, że sąsiedzi, ale od nich
też dzieliło nas kilkadziesiąt metrów. Poza tym był sylwester,
kogo w taką noc zdziwią hałasy?!
Po trzech godzinach w całym domu słychać było głośną
muzykę, śmiechy i przekrzykujące się głosy.
- Czy wiecie, jak zareagował Bóg, gdy do nieba trafił ateista?
- No nie wiemy - odezwała się Bridget.
- Kazał powiedzieć świętemu Piotrowi, że go nie ma!
Rozległy się głośne śmiechy.
- A wiecie... - Próbował wszystkich przekrzyczeć Ron.
- A wiecie, gdzie jest Oskar i Alice?
- Nie - powiedziała Molly.
- Nie. - Pokręciła głową siedząca obok dziewczyna.
- Ja też nie - odezwała się następna.
- A ja wiem - powiedział i się roześmiał Will.
- No to nie pajacuj, tylko powiedz - odezwał się rudy Ron.
- Na górze, pewnie robią bara-bara. - Zaśmiał się Will,
demonstrując to, o czym mówił.
Stanęłam osłupiała. Faktycznie, dawno nie widziałam Alice.
Ostatnio razem piłyśmy w kuchni. Był tam też Oskar. Ale od
jakiegoś czasu znikła mi z oczu. Nie chciałam jej teraz szukać, bo
jeszcze rzeczywiście weszłabym do pomieszczenia, w którym nie
powinnam się zjawić.
- Hej, Julie, siadaj obok nas! Masz, trzymaj kieliszek, bo jesteś
jakaś nie w sosie.
I stało się. Piłam ze wszystkimi. Po kilku kieliszkach już nie
byłam w stanie panować nad ilością wypijanego alkoholu. Nie
było wśród nas trzezwej osoby. Wiem, że przez całą imprezę nie
widziałam na dole Alice z Oskarem.
Pustka, totalna pusta, do momentu... do momentu, gdy
zobaczyłam pochylonego nade mną Patricka. Patricka! Przecież
jego tam nawet nie było! Pamiętałam tylko jego. Pamiętałam, że
było mi strasznie gorąco, a wokół Patricka kłębiło się mnóstwo
ognia i dymu... Poza tym nic nie pamiętałam.
Rozdział ósmy
Dla Patricka okres świąteczny niczym nie różnił się od
zwykłych dni. Spacerował po ulicach Nowego Jorku z wbitym
we własne, zaśnieżone buty wzrokiem. Nie patrzył na ludzi,
którzy go mijali. Nie planował ingerować w cokolwiek. Pierwszy
raz pozostawił ludzi samych sobie.
Istnieją miliony osób na ziemi, które są przekonane, że zawsze
wszystko zależy tylko od nich. %7łyją zgodnie z przysłowiem: jak
sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Jak miał pościelić sobie
chłopiec, który przyszedł na świat w obskurnej dzielnicy Nowego
Jorku, a jego rodzicami byli bezdomni narkomani? Na zmianę
jakości życia mogą wpływać podejmowane przez Patricka i jemu
podobnych decyzje. Te z kolei bywają tak samo często
przypadkowe, jak i świadome. Po prostu człowiek jest jak pionek
w grze, w każdej chwili ktoś może go strącić, ominąć, może
natrafić na przeszkodę albo bez żadnego problemu osiągnąć
swoje cele. Nie każdy ma szczęście. Nikt nigdy nie potwierdził
teorii głoszącej, że przyjdzie taki dzień, kiedy los się odmieni,
odwróci. Ale prawda jest taka, że taki dzień może nigdy nie
nastąpić.
Patrick szedł przed siebie. Mijał wszystko i wszystkich. Nagle
usłyszał:
- Miałeś wyjechać. Miałeś stąd zniknąć w ciągu trzech dni.
Dzisiaj właśnie mija trzeci dzień, a ja cię widzę w Nowym Jorku
całego i zdrowego. Teraz Julie przebywa zdrowa i szczęśliwa w
rodzinnym gronie. Ale chyba nie chcesz, żeby tak zostało... ? -
spytał ze spokojem i kwaśnym uśmiechem czterdziestoletni,
potężny mężczyzna z głęboko osadzonymi, ciemnymi oczami i
ze zniszczoną przez poparzenie twarzą.
- O co ci chodzi?! Przecież jestem daleko od niej!
-odpowiedział Patrick tonem niewinnie oskarżonego.
- Pamiętasz z kim rozmawiasz?! Chcesz, żebym cofnął czas i
jeszcze raz odegrał rolę taksówkarza? Chcesz, żebym stanął na
lotnisku i poczekał na Julie? Tylko tym razem nie będę tak
potulnie wykonywał jej poleceń. Kurs może się okazać mniej
przyjemny...
- O czym ty mówisz? Jaki kurs, jaki taksówkarz?! -pytał
Patrick, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Mam Julie na oku, odkąd przyjechała do Nowego Jorku. Już
pierwszego dnia jej pobytu w mieście stanąłem na jej drodze.
Chciałem poznać przyszłą ukochaną jednego z nas.
- Skąd wiedziałeś, że nią będzie ?!
- Do tej pory nie zorientowałeś się, że i wśród nas są równi i
równiejsi, silni i silniejsi? Ja akurat należę do tych najbardziej
przewidujących... i muszę stwierdzić, że coraz bardziej
zaniedbujesz swoje obowiązki.
Myślisz, że możesz tak bezczynnie łazić po ulicach Nowego
Jorku, nie robiąc nikomu krzywdy?! Patrz!
- Przestań! Co robisz?! - krzyknął Patrick na widok upadającej
kobiety.
- Nic, po prostu ta staruszka niepotrzebnie przechodziła pod
dachem, z którego zwisa pełno ostrych sopli lodu.
- Dobra, rozumiem! Tylko przestań! Co mam zrobić?!
- Wyjechać stąd i dobrze wykonywać swoją pracę! Leć do
Europy. Do Londynu albo Paryża. Nie chcę cię tu widzieć -
powiedział stanowczo. - A tak na marginesie, Julie wraz ze
znajomymi zamierza dobrze się bawić w starym drewnianym
domu. Wiesz chyba którym? Zrobiłeś tam kiedyś niezłą
rozpierduchę... Dobrze pamiętam? To.byłeś ty, prawda?
- A niech cię szlag, Drake, niech cię szlag! - krzyknął Patrick.
Wyglądał na zrezygnowanego. Wiedział, że Drake chce
przyprzeć go do ściany, ale nic nie był w stanie na razie zrobić.
Musiał posłusznie wyjechać.
Drake skrzywił wargi na kształt złośliwego i triumfującego
uśmiechu.
- Adiós! - krzyknął, po czym zniknął.
Patrick rozejrzał się wokół. Wiedział, że został sam, a obok
niego leżą jedynie zwłoki siedemdziesięcioletniej staruszki, z
wbitym w głowę półmetrowym soplem. Twarz kobiety zapadła
się w czerwonym od jej krwi
śniegu. Chłopak zerknął raz jeszcze, włożył ręce do kieszeni i
odszedł.
Patrick wiedział, że Drake ma nad nim przewagę. Był od niego
silniejszy. Musiał wyjechać. Musiał wsiąść do samolotu i
potulnie opuścić kontynent.
Patrick stał na lotnisku i patrzył na tablice informujące o
odlotach. Nie miał czasu nawet się spakować. Zostawił
mieszkanie w Nowym Jorku, myśląc, że wkrótce wróci. W ręku
trzymał podręczny bagaż. Tam, dokąd wyjedzie może nikt go nie
rozpozna. Chciał wybrać państwo, w którym filmy z jego
udziałem nie były wyświetlane. Tak postanowił. Swojemu
menadżerowi oznajmił, że przez jakiś czas nie będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
weszło kilka rozchichotanych dziewczyn, między innymi
Brenda, Molly, Bridget i Charlie.
Wewnątrz budynku było o wiele przytulniej. Widocznie
chłopaki najpierw posprzątali dom, zanim nas tu zaprosili. W
salonie ustawili mnóstwo małych świeczek. Wokół niskiego,
drewnianego stolika stało
kilka kanap. Większość z nas od razu zajęła tam miejsca. Nie
tracili czasu na oglądanie reszty domu, tylko zaczęli już pić,
wznosząc toast butelkami.
Ja i Alice zachwycałyśmy się tą starą posiadłością. Chociaż na
zewnątrz wszystko było zarośnięte i przykryte sporą warstwą
śniegu, to było widać, że ogród jest rozległy i osłonięty od ulicy
wspaniałymi, wysokimi drzewami. Wewnątrz budynku stały
pozostawione przez właścicieli stare meble: krzesła, jakiś okrągły
stół, łóżka. Na piętrze znajdowało się kilka małych pokoi. Było
widać, że tu też ktoś odkurzył i nawet przyniósł koce.
Nie wiedziałam, że w Nowym Jorku można zobaczyć jeszcze
taki dom! Całe jego wnętrze pokryte było boazerią. Na ścianach
wisiały czyjeś czarno-białe zdjęcia. W kuchni leżały poskładane
talerze! Jakby mieszkańcy nagle opuścili to miejsce, nie mając
czasu na spakowanie!
Nikt nie mógł nas tu zobaczyć. Chyba, że sąsiedzi, ale od nich
też dzieliło nas kilkadziesiąt metrów. Poza tym był sylwester,
kogo w taką noc zdziwią hałasy?!
Po trzech godzinach w całym domu słychać było głośną
muzykę, śmiechy i przekrzykujące się głosy.
- Czy wiecie, jak zareagował Bóg, gdy do nieba trafił ateista?
- No nie wiemy - odezwała się Bridget.
- Kazał powiedzieć świętemu Piotrowi, że go nie ma!
Rozległy się głośne śmiechy.
- A wiecie... - Próbował wszystkich przekrzyczeć Ron.
- A wiecie, gdzie jest Oskar i Alice?
- Nie - powiedziała Molly.
- Nie. - Pokręciła głową siedząca obok dziewczyna.
- Ja też nie - odezwała się następna.
- A ja wiem - powiedział i się roześmiał Will.
- No to nie pajacuj, tylko powiedz - odezwał się rudy Ron.
- Na górze, pewnie robią bara-bara. - Zaśmiał się Will,
demonstrując to, o czym mówił.
Stanęłam osłupiała. Faktycznie, dawno nie widziałam Alice.
Ostatnio razem piłyśmy w kuchni. Był tam też Oskar. Ale od
jakiegoś czasu znikła mi z oczu. Nie chciałam jej teraz szukać, bo
jeszcze rzeczywiście weszłabym do pomieszczenia, w którym nie
powinnam się zjawić.
- Hej, Julie, siadaj obok nas! Masz, trzymaj kieliszek, bo jesteś
jakaś nie w sosie.
I stało się. Piłam ze wszystkimi. Po kilku kieliszkach już nie
byłam w stanie panować nad ilością wypijanego alkoholu. Nie
było wśród nas trzezwej osoby. Wiem, że przez całą imprezę nie
widziałam na dole Alice z Oskarem.
Pustka, totalna pusta, do momentu... do momentu, gdy
zobaczyłam pochylonego nade mną Patricka. Patricka! Przecież
jego tam nawet nie było! Pamiętałam tylko jego. Pamiętałam, że
było mi strasznie gorąco, a wokół Patricka kłębiło się mnóstwo
ognia i dymu... Poza tym nic nie pamiętałam.
Rozdział ósmy
Dla Patricka okres świąteczny niczym nie różnił się od
zwykłych dni. Spacerował po ulicach Nowego Jorku z wbitym
we własne, zaśnieżone buty wzrokiem. Nie patrzył na ludzi,
którzy go mijali. Nie planował ingerować w cokolwiek. Pierwszy
raz pozostawił ludzi samych sobie.
Istnieją miliony osób na ziemi, które są przekonane, że zawsze
wszystko zależy tylko od nich. %7łyją zgodnie z przysłowiem: jak
sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Jak miał pościelić sobie
chłopiec, który przyszedł na świat w obskurnej dzielnicy Nowego
Jorku, a jego rodzicami byli bezdomni narkomani? Na zmianę
jakości życia mogą wpływać podejmowane przez Patricka i jemu
podobnych decyzje. Te z kolei bywają tak samo często
przypadkowe, jak i świadome. Po prostu człowiek jest jak pionek
w grze, w każdej chwili ktoś może go strącić, ominąć, może
natrafić na przeszkodę albo bez żadnego problemu osiągnąć
swoje cele. Nie każdy ma szczęście. Nikt nigdy nie potwierdził
teorii głoszącej, że przyjdzie taki dzień, kiedy los się odmieni,
odwróci. Ale prawda jest taka, że taki dzień może nigdy nie
nastąpić.
Patrick szedł przed siebie. Mijał wszystko i wszystkich. Nagle
usłyszał:
- Miałeś wyjechać. Miałeś stąd zniknąć w ciągu trzech dni.
Dzisiaj właśnie mija trzeci dzień, a ja cię widzę w Nowym Jorku
całego i zdrowego. Teraz Julie przebywa zdrowa i szczęśliwa w
rodzinnym gronie. Ale chyba nie chcesz, żeby tak zostało... ? -
spytał ze spokojem i kwaśnym uśmiechem czterdziestoletni,
potężny mężczyzna z głęboko osadzonymi, ciemnymi oczami i
ze zniszczoną przez poparzenie twarzą.
- O co ci chodzi?! Przecież jestem daleko od niej!
-odpowiedział Patrick tonem niewinnie oskarżonego.
- Pamiętasz z kim rozmawiasz?! Chcesz, żebym cofnął czas i
jeszcze raz odegrał rolę taksówkarza? Chcesz, żebym stanął na
lotnisku i poczekał na Julie? Tylko tym razem nie będę tak
potulnie wykonywał jej poleceń. Kurs może się okazać mniej
przyjemny...
- O czym ty mówisz? Jaki kurs, jaki taksówkarz?! -pytał
Patrick, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Mam Julie na oku, odkąd przyjechała do Nowego Jorku. Już
pierwszego dnia jej pobytu w mieście stanąłem na jej drodze.
Chciałem poznać przyszłą ukochaną jednego z nas.
- Skąd wiedziałeś, że nią będzie ?!
- Do tej pory nie zorientowałeś się, że i wśród nas są równi i
równiejsi, silni i silniejsi? Ja akurat należę do tych najbardziej
przewidujących... i muszę stwierdzić, że coraz bardziej
zaniedbujesz swoje obowiązki.
Myślisz, że możesz tak bezczynnie łazić po ulicach Nowego
Jorku, nie robiąc nikomu krzywdy?! Patrz!
- Przestań! Co robisz?! - krzyknął Patrick na widok upadającej
kobiety.
- Nic, po prostu ta staruszka niepotrzebnie przechodziła pod
dachem, z którego zwisa pełno ostrych sopli lodu.
- Dobra, rozumiem! Tylko przestań! Co mam zrobić?!
- Wyjechać stąd i dobrze wykonywać swoją pracę! Leć do
Europy. Do Londynu albo Paryża. Nie chcę cię tu widzieć -
powiedział stanowczo. - A tak na marginesie, Julie wraz ze
znajomymi zamierza dobrze się bawić w starym drewnianym
domu. Wiesz chyba którym? Zrobiłeś tam kiedyś niezłą
rozpierduchę... Dobrze pamiętam? To.byłeś ty, prawda?
- A niech cię szlag, Drake, niech cię szlag! - krzyknął Patrick.
Wyglądał na zrezygnowanego. Wiedział, że Drake chce
przyprzeć go do ściany, ale nic nie był w stanie na razie zrobić.
Musiał posłusznie wyjechać.
Drake skrzywił wargi na kształt złośliwego i triumfującego
uśmiechu.
- Adiós! - krzyknął, po czym zniknął.
Patrick rozejrzał się wokół. Wiedział, że został sam, a obok
niego leżą jedynie zwłoki siedemdziesięcioletniej staruszki, z
wbitym w głowę półmetrowym soplem. Twarz kobiety zapadła
się w czerwonym od jej krwi
śniegu. Chłopak zerknął raz jeszcze, włożył ręce do kieszeni i
odszedł.
Patrick wiedział, że Drake ma nad nim przewagę. Był od niego
silniejszy. Musiał wyjechać. Musiał wsiąść do samolotu i
potulnie opuścić kontynent.
Patrick stał na lotnisku i patrzył na tablice informujące o
odlotach. Nie miał czasu nawet się spakować. Zostawił
mieszkanie w Nowym Jorku, myśląc, że wkrótce wróci. W ręku
trzymał podręczny bagaż. Tam, dokąd wyjedzie może nikt go nie
rozpozna. Chciał wybrać państwo, w którym filmy z jego
udziałem nie były wyświetlane. Tak postanowił. Swojemu
menadżerowi oznajmił, że przez jakiś czas nie będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]