[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zjawisko jest aniołem. Na pewno, bo kiedy tulił ją w pożeg-
nalnym uścisku, wymruczała mu jeszcze do ucha:
- Deser zjemy, kiedy wrócisz. Będę czekać, Cody.
Wpadł do izby przyjęć w chwili, kiedy przywożono już
pierwszych rannych. Potem błyskawiczna narada z Elim
i walka. Walka o ludzkie życie. Prawie stracili młodą dziew-
czynę, która pędząc sportowym samochodem, spowodowała
katastrofę. Na szczęście, dzięki błyskawicznej interwencji,
serce zaczęło znów pracować i ranną można było przekazać
w ręce chirurgów. Trzy osoby były w ciężkim stanie, na
szczęście obyło się bez wypadków śmiertelnych.
Do domu wyruszył przed północą. Jadąc cichymi,
pustymi ulicami miasta, myślał o Lauren, która powiedziała,
że będzie czekać. Nie, nie wierzył. Zbyt dobrze pamiętał
reakcje Gretchen, jej narzekania i spojrzenia pełne wyrzutu.
Tak, te oskarżycielskie spojrzenia doprowadzały go do szału,
bo w rezultacie zaczynał czuć się winny. O wpół do pierwszej
108
RS
wprowadził wóz do garażu. W całym domu panowała cisza.
Przeszedł przez kuchnię, gasząc po drodze lampkę nad zle-
wem i na palcach, żeby nie obudzić Lauren, wszedł po scho-
dach. Otworzył drzwi do sypialni i serce zabiło mu szybciej.
W ciepłym kręgu światła nocnej lampki zobaczył roze-
śmianą twarz żony. Czekała. Nie zdjęła nawet bladoróżowej
sukienki. Siedziała na łóżku, oparta o rzezbione wezgłowie,
a obok na stoliczku były dwa talerzyki z kawałkami ciasta.
- Czekałaś na mnie.
- Tak, czekałam. O dwunastej zadzwoniłam do szpitala,
powiedzieli, że jedziesz już do domu. Czy masz jeszcze
trochę siły, żeby zjeść ze mną ciasteczko?
- Mam apetyt na coś innego - rzucił, już w drzwiach
łazienki. Jeszcze nigdy nie brał prysznica w tak błyskawicz-
nym tempie. A kiedy stanął w drzwiach, zobaczył w brązo-
wych oczach tysiąc tęsknot i tysiąc obietnic. I kiedy obejmo-
wał ją wilgotnymi jeszcze ramionami, wiedzieli, że czeka ich
długa noc, pełna uniesień, szeptów i zaklęć.
ROZDZIAA DZIEWITY
We wtorkowe popołudnie Lauren krzątała się po kuchni,
rozmyślając o tych sześciu tygodniach, które upłynęły od
pamiętnego balu. Myślała o tamtej nocy, o tym, że jej okres
się spóznia i że jutro, podczas spaceru z Sarą, będzie musiała
odebrać wyniki testu ciążowego.
Minione sześć tygodni to był dobry czas. Wydawało się,
że wszystko się ułożyło. Lauren, coraz bardziej czując się
u siebie, starała się zmienić surowy dom Cody'ego. Przede
wszystkim kupiła wesołe, kolorowe zasłony na okno do po-
109
RS
koju Sary, również na parterze zaczęły pojawiać się miłe,
kolorowe drobiazgi. W ogrodzie za domem, ku wielkiej ra-
dości Sary, gotowe już było oczko wodne. Powiodło się także
w życiu zawodowym. Projekt ogrodu wokół biurowca
w Denver został przyjęty do realizacji. W dniu, w którym
otrzymała radosną wiadomość, Cody wrócił do domu z bu-
telką szampana i uroczysty wieczór trwał niemalże do białe-
go rana. Zdawałoby się, że Lauren jest kobietą szczęśliwą
i spełnioną. A jednak odczuwała niedosyt. Mimo przykład-
nego życia rodzinnego i namiętnych nocy, nie mogła pozbyć
się wrażenia, że Cody nie otworzył się przed nią do końca.
Martwiło ją to, szczególnie teraz, kiedy, być może, wkrótce
będzie mogła oznajmić mu dobrą nowinę.
Zatopiona w myślach nie zauważyła skradającego się
mężczyzny, który znienacka złapał ją za kibić. Pisnęła ze
strachu jak mała dziewczynka. Na szczęście, straszny napa-
stnik pachniał dobrze znaną wodą po goleniu.
- Cody! Jak mogłeś mnie tak przestraszyć!
- Trudno! Jeśli ktoś zapomina o bożym świecie! - mruk-
nął, zajęty całowaniem aksamitnego karczka żony. - Czyżbyś
znowu obmyślała jakiś tajemniczy ogród?
Natychmiast straciła zainteresowanie sosem do sałatki.
Wywinęła się z objęć męża i spojrzała na niego z powagą.
- Nie, Cody, to nie ogród. Myślałam o nas.
- A wiesz, że ja też. Kiedy okazało się, że mam wolną
godzinę, natychmiast przyfrunąłem do ciebie. Z cichą na-
dzieją, że Sara ucina sobie właśnie drzemkę.
Wyraz oczu doktora Grangera zdradzał jednoznacznie,
w jaki sposób zamierza wypełnić sobie przerwę w pracy.
- Tak, mała śpi, a ja postanowiłam wcześniej przygoto-
wać kolację. Chcesz mi pomóc? - spytała Lauren niewinnym
głosem.
110
RS
- Myślę o czymś bardziej ekscytującym niż sałatka -
szepnął uwodzicielsko, rozpinając pierwszy guziczek jej
bluzki.
Na dzwięk telefonu bez komentarza podszedł do kreden-
su, na którym stał aparat. Przyzwyczaili się, że telefon odzy-
wa się nader często w momentach najmniej stosownych. Re-
agowali na to ze stoickim spokojem, tym bardziej że przecież [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
zjawisko jest aniołem. Na pewno, bo kiedy tulił ją w pożeg-
nalnym uścisku, wymruczała mu jeszcze do ucha:
- Deser zjemy, kiedy wrócisz. Będę czekać, Cody.
Wpadł do izby przyjęć w chwili, kiedy przywożono już
pierwszych rannych. Potem błyskawiczna narada z Elim
i walka. Walka o ludzkie życie. Prawie stracili młodą dziew-
czynę, która pędząc sportowym samochodem, spowodowała
katastrofę. Na szczęście, dzięki błyskawicznej interwencji,
serce zaczęło znów pracować i ranną można było przekazać
w ręce chirurgów. Trzy osoby były w ciężkim stanie, na
szczęście obyło się bez wypadków śmiertelnych.
Do domu wyruszył przed północą. Jadąc cichymi,
pustymi ulicami miasta, myślał o Lauren, która powiedziała,
że będzie czekać. Nie, nie wierzył. Zbyt dobrze pamiętał
reakcje Gretchen, jej narzekania i spojrzenia pełne wyrzutu.
Tak, te oskarżycielskie spojrzenia doprowadzały go do szału,
bo w rezultacie zaczynał czuć się winny. O wpół do pierwszej
108
RS
wprowadził wóz do garażu. W całym domu panowała cisza.
Przeszedł przez kuchnię, gasząc po drodze lampkę nad zle-
wem i na palcach, żeby nie obudzić Lauren, wszedł po scho-
dach. Otworzył drzwi do sypialni i serce zabiło mu szybciej.
W ciepłym kręgu światła nocnej lampki zobaczył roze-
śmianą twarz żony. Czekała. Nie zdjęła nawet bladoróżowej
sukienki. Siedziała na łóżku, oparta o rzezbione wezgłowie,
a obok na stoliczku były dwa talerzyki z kawałkami ciasta.
- Czekałaś na mnie.
- Tak, czekałam. O dwunastej zadzwoniłam do szpitala,
powiedzieli, że jedziesz już do domu. Czy masz jeszcze
trochę siły, żeby zjeść ze mną ciasteczko?
- Mam apetyt na coś innego - rzucił, już w drzwiach
łazienki. Jeszcze nigdy nie brał prysznica w tak błyskawicz-
nym tempie. A kiedy stanął w drzwiach, zobaczył w brązo-
wych oczach tysiąc tęsknot i tysiąc obietnic. I kiedy obejmo-
wał ją wilgotnymi jeszcze ramionami, wiedzieli, że czeka ich
długa noc, pełna uniesień, szeptów i zaklęć.
ROZDZIAA DZIEWITY
We wtorkowe popołudnie Lauren krzątała się po kuchni,
rozmyślając o tych sześciu tygodniach, które upłynęły od
pamiętnego balu. Myślała o tamtej nocy, o tym, że jej okres
się spóznia i że jutro, podczas spaceru z Sarą, będzie musiała
odebrać wyniki testu ciążowego.
Minione sześć tygodni to był dobry czas. Wydawało się,
że wszystko się ułożyło. Lauren, coraz bardziej czując się
u siebie, starała się zmienić surowy dom Cody'ego. Przede
wszystkim kupiła wesołe, kolorowe zasłony na okno do po-
109
RS
koju Sary, również na parterze zaczęły pojawiać się miłe,
kolorowe drobiazgi. W ogrodzie za domem, ku wielkiej ra-
dości Sary, gotowe już było oczko wodne. Powiodło się także
w życiu zawodowym. Projekt ogrodu wokół biurowca
w Denver został przyjęty do realizacji. W dniu, w którym
otrzymała radosną wiadomość, Cody wrócił do domu z bu-
telką szampana i uroczysty wieczór trwał niemalże do białe-
go rana. Zdawałoby się, że Lauren jest kobietą szczęśliwą
i spełnioną. A jednak odczuwała niedosyt. Mimo przykład-
nego życia rodzinnego i namiętnych nocy, nie mogła pozbyć
się wrażenia, że Cody nie otworzył się przed nią do końca.
Martwiło ją to, szczególnie teraz, kiedy, być może, wkrótce
będzie mogła oznajmić mu dobrą nowinę.
Zatopiona w myślach nie zauważyła skradającego się
mężczyzny, który znienacka złapał ją za kibić. Pisnęła ze
strachu jak mała dziewczynka. Na szczęście, straszny napa-
stnik pachniał dobrze znaną wodą po goleniu.
- Cody! Jak mogłeś mnie tak przestraszyć!
- Trudno! Jeśli ktoś zapomina o bożym świecie! - mruk-
nął, zajęty całowaniem aksamitnego karczka żony. - Czyżbyś
znowu obmyślała jakiś tajemniczy ogród?
Natychmiast straciła zainteresowanie sosem do sałatki.
Wywinęła się z objęć męża i spojrzała na niego z powagą.
- Nie, Cody, to nie ogród. Myślałam o nas.
- A wiesz, że ja też. Kiedy okazało się, że mam wolną
godzinę, natychmiast przyfrunąłem do ciebie. Z cichą na-
dzieją, że Sara ucina sobie właśnie drzemkę.
Wyraz oczu doktora Grangera zdradzał jednoznacznie,
w jaki sposób zamierza wypełnić sobie przerwę w pracy.
- Tak, mała śpi, a ja postanowiłam wcześniej przygoto-
wać kolację. Chcesz mi pomóc? - spytała Lauren niewinnym
głosem.
110
RS
- Myślę o czymś bardziej ekscytującym niż sałatka -
szepnął uwodzicielsko, rozpinając pierwszy guziczek jej
bluzki.
Na dzwięk telefonu bez komentarza podszedł do kreden-
su, na którym stał aparat. Przyzwyczaili się, że telefon odzy-
wa się nader często w momentach najmniej stosownych. Re-
agowali na to ze stoickim spokojem, tym bardziej że przecież [ Pobierz całość w formacie PDF ]