download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ta... rzecz... Gardiner... on się poruszył.
- Może tak, może nie - uśmiechnął się Mistrz de Carrefour. - W tych kościach mieszka zło, lecz nie są one w stanie się w tej
chwili poruszać. Twoim zadaniem jest sprawić, by nie poruszyły się nigdy.
- Czy zostałeś przysłany, aby mi pomóc?
- Nie, mam tylko uwolnić cię od paraliżu. Damballach dotrzymał słowa, lecz nawet bogowie Rada nie mogą
164
zrobić nic więcej, gdyż to miejsce jest terenem działania bogów Rozkładu. Moc zarządzającego tym miejscem jest tym
większa, że znajdują się tu kości Williama Gardinera. Miejsce to spłynęło już krwią i zostało naznaczone śmiercią. Nie możemy
ingerować w to, co się tu dzieje, tak jak niewiele możemy ci pomóc w twej walce. Ty, Sabat, jesteś najemnikiem bogów i kiedy
będziesz w potrzebie, staną oni po twojej strome. Widzieliśmy, że jesteś zdolny do zdrady, zatem jedyną rzeczą, jaką możemy
dla ciebie zrobić, jest uwolnienie cię z rąk tego, który cię pojmał i przypomnieć ci o twym ślubowaniu. Lecz dopóki człowiek
zwany Spode nie zostanie zgładzony, dopóki nie zniszczysz w nim zła, nie wolno ci opuścić tego miejsca. Damballach
ofiarował ci życie do czasu, gdy dopełnisz przysięgi. Jedynie wtedy będziesz mógł wydostać się z tego podziemia śmierci!
Sabat wiedział, że Władca Skrzyżowanych Dróg mówił prawdę, Damballach wysłał go tu, by przypomniał najemnikowi jego
obowiązki. Bogowie Rada obawiali się, że Sabat, otrzymawszy od nich moc i upewniwszy się, że skierowali niszczące siły
przeciw swym odwiecznym wrogom, skorzysta z zawartego układu tylko po to, by się uratować.
- Nie mogę tu dłużej pozostać - tamten znów cofnął się w cień. - Teraz nadszedł twój czas. Sabat. Bogowie Rada życzą ci
szczęścia.
Sabat pozostał sam, rozglądając się po złowrogiej krypcie. Jedynymi jego towarzyszami byli dwaj martwi ludzie: zakrwawione
ciało i stary szkielet. Było mu tak zimno! Słyszał jakieś szepty, lecz być może powstały one tylko w jego wyobrazni. Zadrżał i
spojrzał w to miejsce, gdzie kamienne ściany pozostawiały przejście, prowadzące
165
na świat. Wiedział już, że odebrano mu możliwość ucieczki. Jakakolwiek próba wydostania się stąd teraz byłaby tylko stratą
czasu. Musiał pozostać nie tylko po to, by stoczyć walkę, lecz by załatwić porachunki ze złem. Znowu rozgorzała w nim zimna
wściekłość, pragnienie zabijania, które poznał pracując w SAS, niezaspokojona żądza krwi i śmierci.
- Nie wygrasz tym razem, Mark. Zbliża się twój koniec! - Z ciemności dotarł do niego szyderczy głos Ouen-tina.
Lecz Sabat tylko zaśmiał się ze smutkiem. Odrzucił rozpacz i począł przygotowywać się do walki. Nie miał czasu do stracenia.
Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Wiedział dobrze, co musi zrobić, działał szybko i pewnie. Otaczające go szepty
stały się ledwie słyszalne. Nie zwracał na nie uwagi wiedząc, że dopóki Royston nie dopełni swej bluz-nierczej ofiary, nie mają
dość siły, by go zaatakować. Sabat ukląkł i zaczął ściągać z ciała Andy'ego podarte, przesiąknięte krwią ubranie. Odsłonił
zmasakrowane ciało. Boże, bestialstwo Spode'a nie znało granic!
%7łołądek chłopca wysuwał się z rozciętego brzucha i Sabat musiał palcami wpychać go z powrotem w bezkształtną miazgę
wciąż jeszcze ciepłych ludzkich wnętrzności. Odrzucało go, lecz to ciało miało odegrać ważną rolę w jego planach. Musiał się
przemóc i dokończyć.
Następnie zdjął własne ubranie, starannie wyjął rewolwer z kieszeni marynarki i począł ubierać nagie ciało chłopca. Rzeczy
Sabata były zbyt obszerne na szczupłego młodzieńca, lecz ukrył to, wpychając zwisające fałdy materiału pod jego plecy.
Potem podniósł go delikatnie, przeniósł kawałek i ostrożnie ułożył na tym samym miej-
166
scu, gdzie jeszcze niedawno spoczywało jego własne ciało. W ten sposób martwy Andy Drew przejął jego rolę w za-
inscenizowanym przez Roystona widowisku.
Cofnął się i spojrzał krytycznie na rezultaty swoich wysiłków. Zastygła krew skrywała rysy twarzy tak, że były nie do poznania,
chyba że ktoś chciałby się bardzo dokładnie przyjrzeć. Lecz Spode i członkowie jego Zgromadzenia z pewnością tego nie
uczynią, tak będą się spieszyć, by rozpocząć ofiarę.
Sabat, nagi, drżał z zimna. Wziął rewolwer i niemal z czułością patrzył, jak połyskuje w blasku świec. Był jakby częścią jego
ciała, przypominając mu o czekającym go zadaniu.
Sabat czuł się jak przyczajony za rogiem opuszczonej farmy terrorysta, czekający, by zabić mającego się pojawić wroga. Mógł
go ująć żywego czy martwego, lecz postanowił nie stosować taryfy ulgowej. Pierwszym strzałem chciał obezwładnić rękę
nieprzyjaciela i pozbawić go możliwości rewanżu. Chciał, by Royston krzyczał o litość, by błagał na kolanach o darowanie mu
życia, by poczuł lufę pistoletu na swoim brzuchu i by w końcu, poniżony, widział, jak palec Sabata powoli naciska spust.
Royston umierałby powoli, krzyki jego agonii brzmiałyby w uszach mordercy jak najsłodsza muzyka, jak symfonia dokonanej
sprawiedliwości. Sabat wyobrażał sobie, że wikary do ostatniego jęku błagałby o zmiłowanie!
Rozejrzał się wokół, szukając miejsca, gdzie mógłby się ukryć. Odnalazł w ścianie niszę, z której mógł dokładnie widzieć ołtarz,
i wsunął się w nią. Oparł się plecami o zimne, ostre kamienie. Jego ciało, całe w zastygniętej krwi, było niemal niewidoczne w
cieniu.
Pozostało mu tylko czekać, lecz dla człowieka czynu
167
była to najgorsza część zadania. Zciskał w dłoni pistolet, czując przyjemny chłód stali. Zastanawiał się, czy wszystko to
wydarzyło się naprawdę, czy też znowu jest w swej astralnej postaci i z góry patrzy na swe okrwawione, nagie ciało, ukryte w
cieniach wypełniających tę świątynię Szatana.
Otaczające go głosy znów się nasiliły, Ouentin wył jak dzika bestia, uwięziona w klatce czarna dusza, która rozpaczała, gdyż
nie mogła się wydostać. Słyszał też inne dzwięki: gdzieś w oddali kapała woda, coś szurało i chrobotało obok niego. Patrzyły
na niego pary małych, czerwonych oczu, nawet szczury w tym miejscu spotkawszy intruza, nie kryły swej niechęci i złej woli.
Szatańskie stworzenia czekały najwyrazniej na świeże ludzkie mięso. Sabat usłyszał, że niektóre coś gryzą - przypomniał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •