download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ale czy jesteś pewien - przerywam mu - że nie wolałbyś poświęcić
czasu na te warsztaty literackie, o których rozmawialiśmy?
%7łebyś osiągnął swój cel i do Zwięta Dziękczynienia miał już całość?
- Jillian! Naprawdę, proszę cię, przestań mnie męczyć.
- Staram się tylko pomóc - mówię.
Nie dodaję jednak, że kiedy zrywaliśmy ze sobą siedem lat temu, ty z
wyrzutem oświadczyłeś mi, że zaniedbałeś pisanie, by spędzać ze mną
więcej czasu, i gdybyś nie poświęcił tyle energii naszemu związkowi, być
może wreszcie spełniłbyś swoje marzenie. Ja na to wykrzyczałam ci w
twarz, że nigdy nie miałeś najmniejszego zamiaru spełnić swojego
marzenia, ponieważ była to tylko mrzonka, mityczny cel obrany przez
ciebie i Vivian, którego jednak ani przez chwilę nie próbowałeś osiągnąć.
Gdy mówiłam takie okrutne rzeczy, ty załamywałeś się pod wpływem -
nie jestem pewna - gniewu? bólu? poczucia klęski? Do tego stopnia, że
zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie miałeś racji, twierdząc, że
nie byłam wystarczająco wspierająca i troskliwa -choć byłam, i to bardzo
- oraz że gdy w środku nocy wymykałeś się do salonu, by machnąć kilka
stron, ja wołałam cię z powrotem do łóżka, ponieważ nienawidziłam spać
sama. Chyba podświadomie nie pozwalałam, byś zbytnio się oddalał,
może bałam się, że mnie zostawisz. W końcu już to przerabiałam,
- Wiem - mówi Jack łagodnie. - Nie martw się o mnie. Dam sobie radę z
pisaniem. - Unosi kieliszek z chardonnay. - Za Miami.
- Za Miami - powtarzam.
Patrzę na bilet i dopiero wtedy dostrzegam datę wylotu. Trzeci
pazdziernika. Za trzy tygodnie. Tego właśnie dnia, zalewając się łzami,
powlokłam się w stronę baru w East Village, zamówiłam cosmopolitana,
a potem wśliznęłam się na stołek przy barze obok mężczyzny, który miał
mnie uleczyć. Który miał okazać się moją przyszłością. Obok Henryego.
Jeszcze raz sprawdzam datę, po czym chwytam bilet i wsuwam go do
torebki. Przychodzi mi do głowy, że już wiele dat i godzin straciło swoje
znaczenie. Czemu z tą nie miałoby być podobnie?
ROZDZIAA l6
Allie okazała się urodzoną modelką.
- Co wieczór ćwiczę przed lustrem - wyznaje mi, zajadając chipsy, gdy
fotograf robi przerwę na zmianę kliszy. Tłuszcz na jej palcach lśni w
świetle reflektorów.
Leigh z przerażenia robi wielkie oczy.
- Allie! Chyba żartujesz!
- Wcale nie, mamo. Ale co z tego? Chcę być modelką Victorias Secret. -
Mała trzęsie ramionami. Wyobrażam sobie, że podpatrzyła ten ruch u
którejś ze lśniących, półnagich, niemal pozbawionych człowieczeństwa
kobiet w paśmie reklamowym nadawanym w godzinach największej
oglądalności.
- Koniec z tym - wzdycha Leigh. - Wyrzucamy telewizor.
Fotograf wzywa Allie z powrotem na plan. Dziewczynka ustawia się i w
tym momencie w kadr wbiega makijażystka, by poprawić jej błyszczyk i
otrzeć buzię z okruszków chipsów.
- Tylko nie przesadzajcie z tym make-upem! - woła z boku Leigh. - Mój
Boże - zwraca się do mnie. - Gdybym chciała, żeby tak wyglądała,
zapisałabym ją na wybory małej miss Nowego Jorku.
Wzruszam ramionami. Prawda jest taka, że w moim dawnym życiu
zastanawiałam się nawet nad wysłaniem zdjęcia Katie na
konkurs piękności w czasopiśmie  Rodzice", nie do końca więc
rozumiem niezadowolenie Leigh. Czy nie jest tak, że zawsze pragniesz,
by świat zachwycał się twoim dzieckiem, potwierdzając w ten sposób
perfekcyjność twych genów i sprawiając, że inne pary toczą pianę z
zazdrości, ponieważ ich potomstwo nie dorównuje twojemu?
Rozlega się dzwonek telefonu Leigh, która przeprasza mnie i chowa się
gdzieś w kącie studia. W tym momencie w drzwiach staje Josie. Rozgląda
się, po czym macha do mnie.
- Hej, co tu robisz? - pytam, gdy zbliża się w spranych niebieskich
dżinsach i świeżo wyprasowanej różowej koszuli. - Mam wszystko pod
kontrolą.
- Wiem - mówi, rozglądając się. - Chciałam tylko sprawdzić, jak wam
idzie.
- Nie ma go tutaj, Jo.
- Co? O co ci chodzi?
- O Barta - mówię stanowczo. - Nie ma go tu.
- A co to ma do rzeczy? - odpowiada sztucznym głosem, czerwieniąc się.
- Przyszłam zobaczyć, jak idzie sesja.
Chcę coś powiedzieć, ale w tej chwili podbiega Leigh.
- Mamy problem - rzuca. - Dzwonił mój sąsiad, podobno rury w piwnicy
eksplodowały i zalało nam dom. C h o l e r a . - Wpatruje się w telefon,
jakby chciała go zmusić, by zadzwonił. -Nie mogę się dodzwonić do
Liama. Jak długo jeszcze będziecie potrzebować Allie?
- Boże, jeszcze co najmniej godzinę. Może dwie? Chcą zrobić jej zdjęcia
w różnych strojach, żeby mogli je wykorzystać również w kampanii
zimowej.
- Cholera - powtarza Leigh i patrzy na mnie uważnie. - Hm. -Waha się
przez chwilę. - Może zostawiłabym ją z tobą?
- Jasne, żaden problem - mówię. - Musisz tylko podpisać papierek, że
jestem jej opiekunką, i możesz odebrać ją po sesji.
- Nie, nie o to mi chodziło. - Leigh potrząsa głową. - Jest już wpół do
piątej, zanim dojadę do domu, załatwię wszystko z hy-
draulikami i posprzątam, minie dobrych parę godzin... Allie cię uwielbia,
a ja mam do ciebie zaufanie, więc może mogłaby dziś u ciebie
przenocować?
- U mnie?
- Tak. No wiesz, możecie urządzić sobie małe piżama party. Odbiorę ją
rano i zawiozę do szkoły.
- Hm, no dobrze, chyba... - jąkam się. - Jack jest w Filadelfii, a ja
umówiłam się z koleżanką na kolację, ale... - Zastanawiam się. Okazja, by
zaprzyjaznić się z siostrzenicą Jacka. Całkiem niezły pomysł. -
Oczywiście. Zróbmy tak.
- Dzięki Bogu. No dobrze, słuchaj, masz mój numer, w razie czego
dzwoń, a ja odezwę się, jak tylko doprowadzę dom do porządku. - Bierze
głęboki wdech i odgarnia grzywkę z oczu. -Przepraszam cię za to
wszystko.
- No co ty, chyba żartujesz. - Macham ręką lekceważąco. Leigh woła
Allie, wyjaśnia, czemu musi wyjść, i już jej nie ma.
- Powodzenia - mówi Josie, gdy za Leigh zamykają się ciężkie metalowe
drzwi studia.
- To chyba nie takie trudne?
- Trudniejsze, niż ci się zdaje - odpowiada Josie sucho. - Nie jesteś mamą.
Już chcę zaprotestować, ale w ostatniej chwili uświadamiam sobie, że ma
rację. Jak by na to nie spojrzeć, nie jestem niczyją matką. Fakt ten
zasmuca mnie bardziej, niż sądziłam.
- No dobrze, spadam stąd. - Josie wzdycha i spogląda na zegarek. Nie da
się nie wyczuć w jej głosie goryczy.
- Jo - zaczynam, choć właściwie nie mam pojęcia, co jej powiedzieć.
Ponieważ wiem, że w przyszłości, w tej p r a w d z i wej przyszłości,
będzie szczęśliwa z Artem i że niezależnie od tego, jakich dokonała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •