[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Prószę pani, ten pan jeszcze tam jest. Nie porozmawia pani z
nim? - wtrąciła się Dolores. - Niezły, jak na takiego starego faceta.
Rebeka nie chciała rozmawiać z Benedyktem, nie chciała
nawet wiedzieć o jego istnieniu, ale uśmiechnęła się. Stary
facet'*. Byłby zachwycony...
- Stary facet sam potrafi mówić. Dlaczego nie słuchacie pani
nauczycielki. No! Ruszcie się!
Nie zdawała sobie sprawy, że Benedykt jest tak blisko. Duża
dłoń spoczęła na jej ramieniu i Rebeka zadrżała, czując ten dotyk
na swojej skórze. Odsunęła się o parę kroków.
- Radzę sobie znakomicie z moimi uczniami. Nie potrzebuję
pomocy.
-Wybacz. - Uśmiech rozbawienia gościł jeszcze na wargach
Benedykta, ale jego spojrzenie było poważne. Przez chwilę myślała,
że prosi, by wybaczyła mu więcej niż ten incydent. Szybko jednak
zmieniła zdanie.
- Wybacz, ale wyglądasz, jakbyś bardzo potrzebowała pomocy.
- Z pewnością nie od ciebie - odgryzła się. Co za zbieg
okoliczności przywiódł go tutaj, na południe Francji, akurat w
dniu, kiedy przyjechała? Miała nadzieję, że nigdy więcej nie
zobaczy Benedykta. Udawało jej się to przez pięć lat.
76 GRZESZNA NAMITNOZ
- No, już lepiej. Cieszę się, że wciąż drzemie w tobie tyle energii,
jak wówczas gdy cię poznałem. - Błysnął zębami w wilczym
uśmiechu. - I kochałem - dodał uwodzicielsko.
Kłamca. Nigdy jej nie kochał i nie miała zamiaru wdawać się
z nim w rozmowę. Krzyk Dolores był dobrym pretekstem, by
wyplątać się z tej sytuacji.
- Byłaś na spalonym, Dolores! - zawołała rozstrzygając w ten
sposób spór. - Panie Humphrey, ja się nimi zajmę. Pan miał już dość
wrażeń jak na jeden dzień.
Gdyby jeszcze nie trzęsły jej się kolana...
- Nie śpiesz się tak. - Silna dłoń chwyciła ją za ramię.
Spojrzała na Benedykta. Stał o wiele za blisko, czuła ciepło i siłę
promieniujące z jego ciała, błyszczące oczy patrzyły na nią z uwagą.
- Chcę z tobą porozmawiać, wyjaśnić. Chcę, żebyś dała mi
szansę - mówił z naciskiem.
Czuła się tak, jak gdyby minione pięć lat nie istniało, a ona nadal
była oszukaną idiotką. Zadrżała. Pomyliła się. Ten człowiek nadal
mógł ją zranić. Gdyby jeszcze poznał jej tajemnicę...
- Nic się nie zmieniłeś. Umiesz tylko powtarzać: chcę. -
Drżący mięsień na twarzy Benedykta zdradzał rosnące napięcie. -
Będziesz jednak musiał na chęciach poprzestać. To będzie dla ciebie
coś nowego - powiedziała chłodno. - A teraz zabierz tę rękę.
- Wygrałaś - powiedział cicho i zdjął rękę z jej ramienia. Pan
Humphrey zbliżał się do nich. - Ale musimy porozmawiać. Zjesz
ze mną jutro kolację?
- Nie - odparła krótko, spostrzegając drapieżny błysk w jego
oczach. -Jestem uratowana, pomyślała zwracając się do
Humphreya.
77
GRZESZNA NAMITNOZ
-Dzięki! Mam chyba udar słoneczny - zawołał młody
człowiek. - Na razie! - dodał wbiegając na wydmę.
Rebeka spostrzegła, że uczniowie znowu zaczynają się
kłócić. Chciała zignorować obecność Benedykta, ale dobre
wychowanie kazało jej wyrzec choć słowo na pożegnanie.
- Do widzenia, panie Ma...
- Chwileczkę. - Zbliżył się. Jego wielkie, niemal nagie
ciało wprawiło ją w zakłopotanie. - Dlaczego, Rebeko? Czego
się boisz?
Gdyby wiedział... Jakiś wewnętrzny głos kazał jej być
ostrożną. Spojrzała mu w oczy.
-Być może węży - zażartowała - ale z pewnością nie ciebie.
Musisz mi wybaczyć. Uczniowie mnie potrzebują.
Odwróciła się i pobiegła w stronę zaimprowizowanego
boiska. Czuła na plecach jego palące spojrzenie, ale starała się o
tym nie pamiętać. Całą uwagę skupiła na grze.
Wreszcie zobaczyła kątem oka, jak Benedykt odwraca się i
odchodzi z plaży. Na szczęście, poszedł sobie...
Rebeka leżała w łóżku. Była północ i wreszcie zapadła
cisza w wynajętym na wakacje domku. Chociaż była taka
zmęczona, nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to z powodu
upału, podświadomie czuła jednak, iż przyczyną bezsenności
jest Benedykt Maxwell. Rozpamiętywała minione pięć lat życia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Prószę pani, ten pan jeszcze tam jest. Nie porozmawia pani z
nim? - wtrąciła się Dolores. - Niezły, jak na takiego starego faceta.
Rebeka nie chciała rozmawiać z Benedyktem, nie chciała
nawet wiedzieć o jego istnieniu, ale uśmiechnęła się. Stary
facet'*. Byłby zachwycony...
- Stary facet sam potrafi mówić. Dlaczego nie słuchacie pani
nauczycielki. No! Ruszcie się!
Nie zdawała sobie sprawy, że Benedykt jest tak blisko. Duża
dłoń spoczęła na jej ramieniu i Rebeka zadrżała, czując ten dotyk
na swojej skórze. Odsunęła się o parę kroków.
- Radzę sobie znakomicie z moimi uczniami. Nie potrzebuję
pomocy.
-Wybacz. - Uśmiech rozbawienia gościł jeszcze na wargach
Benedykta, ale jego spojrzenie było poważne. Przez chwilę myślała,
że prosi, by wybaczyła mu więcej niż ten incydent. Szybko jednak
zmieniła zdanie.
- Wybacz, ale wyglądasz, jakbyś bardzo potrzebowała pomocy.
- Z pewnością nie od ciebie - odgryzła się. Co za zbieg
okoliczności przywiódł go tutaj, na południe Francji, akurat w
dniu, kiedy przyjechała? Miała nadzieję, że nigdy więcej nie
zobaczy Benedykta. Udawało jej się to przez pięć lat.
76 GRZESZNA NAMITNOZ
- No, już lepiej. Cieszę się, że wciąż drzemie w tobie tyle energii,
jak wówczas gdy cię poznałem. - Błysnął zębami w wilczym
uśmiechu. - I kochałem - dodał uwodzicielsko.
Kłamca. Nigdy jej nie kochał i nie miała zamiaru wdawać się
z nim w rozmowę. Krzyk Dolores był dobrym pretekstem, by
wyplątać się z tej sytuacji.
- Byłaś na spalonym, Dolores! - zawołała rozstrzygając w ten
sposób spór. - Panie Humphrey, ja się nimi zajmę. Pan miał już dość
wrażeń jak na jeden dzień.
Gdyby jeszcze nie trzęsły jej się kolana...
- Nie śpiesz się tak. - Silna dłoń chwyciła ją za ramię.
Spojrzała na Benedykta. Stał o wiele za blisko, czuła ciepło i siłę
promieniujące z jego ciała, błyszczące oczy patrzyły na nią z uwagą.
- Chcę z tobą porozmawiać, wyjaśnić. Chcę, żebyś dała mi
szansę - mówił z naciskiem.
Czuła się tak, jak gdyby minione pięć lat nie istniało, a ona nadal
była oszukaną idiotką. Zadrżała. Pomyliła się. Ten człowiek nadal
mógł ją zranić. Gdyby jeszcze poznał jej tajemnicę...
- Nic się nie zmieniłeś. Umiesz tylko powtarzać: chcę. -
Drżący mięsień na twarzy Benedykta zdradzał rosnące napięcie. -
Będziesz jednak musiał na chęciach poprzestać. To będzie dla ciebie
coś nowego - powiedziała chłodno. - A teraz zabierz tę rękę.
- Wygrałaś - powiedział cicho i zdjął rękę z jej ramienia. Pan
Humphrey zbliżał się do nich. - Ale musimy porozmawiać. Zjesz
ze mną jutro kolację?
- Nie - odparła krótko, spostrzegając drapieżny błysk w jego
oczach. -Jestem uratowana, pomyślała zwracając się do
Humphreya.
77
GRZESZNA NAMITNOZ
-Dzięki! Mam chyba udar słoneczny - zawołał młody
człowiek. - Na razie! - dodał wbiegając na wydmę.
Rebeka spostrzegła, że uczniowie znowu zaczynają się
kłócić. Chciała zignorować obecność Benedykta, ale dobre
wychowanie kazało jej wyrzec choć słowo na pożegnanie.
- Do widzenia, panie Ma...
- Chwileczkę. - Zbliżył się. Jego wielkie, niemal nagie
ciało wprawiło ją w zakłopotanie. - Dlaczego, Rebeko? Czego
się boisz?
Gdyby wiedział... Jakiś wewnętrzny głos kazał jej być
ostrożną. Spojrzała mu w oczy.
-Być może węży - zażartowała - ale z pewnością nie ciebie.
Musisz mi wybaczyć. Uczniowie mnie potrzebują.
Odwróciła się i pobiegła w stronę zaimprowizowanego
boiska. Czuła na plecach jego palące spojrzenie, ale starała się o
tym nie pamiętać. Całą uwagę skupiła na grze.
Wreszcie zobaczyła kątem oka, jak Benedykt odwraca się i
odchodzi z plaży. Na szczęście, poszedł sobie...
Rebeka leżała w łóżku. Była północ i wreszcie zapadła
cisza w wynajętym na wakacje domku. Chociaż była taka
zmęczona, nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to z powodu
upału, podświadomie czuła jednak, iż przyczyną bezsenności
jest Benedykt Maxwell. Rozpamiętywała minione pięć lat życia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]