download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

promiennym wzrokiem przeszywała moją duszę, a od jej słodkiego głosu drżało moje serce. Jej
pąsowe usta miały smak owoców granatu, a ciało pachniało aloesem i cynamonem. Biegłem jak w
transie, kręciło mi się w głowie. Oddychałem coraz głośniej, coraz intensywniej czułem wszystkie
aromaty - zapach nagrzanych słońcem murów i ostrą woń przypraw;
widziałem wszystkie kolory - żółć, brąz, bursztyn, czerwień i fiolet... Byłem na granicy
omdlenia, między jasnością i ciemnością, w półmroku, gdzie migotały tysiące gwiazd, a zza
wysokich szczytów docierało słabe światło. Bałem się o swoje życie i chrapliwie oddychając,
biegłem dalej. Blask zachodzącego słońca i jego ciepły powiew na mej twarzy pogłębiały
atmosferę niepewności.
Powinienem się zatrzymać, odetchnąć... Dotarłem do Bazyliki Grobu Zwiętego, gdzie z
nadzieją, że zgubię prześladowców, wmieszałem się w tłum pielgrzymów krążących wśród jej
rozlicznych części, należących do chrześcijan Kościołów rzymskiego, greckiego, armeńskiego,
koptyjskiego i etiopskiego. Lecz oni wciąż byli za mną. Ukrywszy się za załomem muru,
zobaczyłem dwóch mężczyzn z zasłoniętymi twarzami, biegnących uliczkami, przepychających
się przez tłum. Zziajany przemknąłem pod rotundą Anastasis, pobiegłem wzdłuż ściany bazyliki,
w której znajdował się kamień z Golgoty i skierowałem się do kaplicy Golgoty.
Kamień z umocowanym weń krzyżem leżał blisko ołtarza.
Nie odwracałem się, ale wiedziałem, że ci dwaj mężczyzni, ubrani na czarno, z twarzami
osłoniętymi czerwonymi kufiami10, są tuż za mną. Kiedy znalazłem się przed marmurową tablicą,
przypominającą, że w tym miejscu zostało złożone ciało Jezusa, stanąłem za jedną z kolumn, ze
wzrokiem utkwionym w wejściu, czekając ze strachem, że zaraz ujrzę wroga... Na jasnym tle drzwi
pojawiły się dwie sylwetki. Nie zastanawiając się dłużej, pobiegłem znowu w kierunku Placu
Zwiątyni, na który wchodzi się po schodach podzielonych na osiem części, a każda zwieńczona jest
portykiem z czterema łukami. W południowej części placu znajdował się meczet Al-Aksa,
poprzedzony przedsionkiem z siedmioma arkadami. Nie miałem prawa tam wchodzić, nie mogłem
się w nim schronić, żeby nie sprofanować Zwiętego Zwiętych, które znajdowało się bezpośrednio
pod meczetem.
Opuściłem więc dzielnicę arabską i wbiegłem do dzielnicy żydowskiej. Z trudem łapiąc
oddech, dotarłem do Zciany Płaczu, ostatniego miejsca, gdzie mogłem ocalić życie. Skręciłem w
lewo i znalazłem się w małym sklepionym pomieszczeniu, pełniącym funkcję synagogi. Modliło
się tam kilkunastu mężczyzn. Moi prześladowcy zostali na zewnątrz. Skorzystałem z ich wahania i
wybiegłem przez drzwi z tyłu.
Milczałem, a oni wyrwali mi członki, a moje stopy zanurzyli w błocie. Moje oczy okryły się
mgłą w obliczu Zła, moje uszy zamknęły się, moje serce omdlało; przez ich złe skłonności objawił
się Belial.
W końcu udało mi się uciec. Skorzystałem z obecności patrolu policji strzegącego Zciany
Płaczu. Szedłem za policjantami aż do Bramy Syjonu, po czym wsiadłem do taksówki, którą
dojechałem do centrum Nowego Miasta, do białego jak Zwiątynia hotelu, w którym mieszkała
Jane.
Gdy tylko wszedłem do holu, zadzwoniłem do niej. W obszernym salonie z charakterystyczną
atmosferą angielskiego luksusu lat trzydziestych ubiegłego wieku amerykańscy turyści rozmawiali
przyciszonymi głosami. Tu, wśród mebli obitych aksamitem, spoglądając na bogato rzezbioną
boazerię, mogłem nareszcie odpocząć.
- Ary, co ci się stało? - zapytała Jane, widząc, jak z trudem usiłuję znalezć wygodną pozycję,
obolały po długim biegu.
- Nic takiego - odrzekłem, patrząc na kartę, którą przyniósł nam kelner. - Zcigało mnie kilku
zamaskowanych mężczyzn.
Uświadomiłem sobie, że od dwudziestu czterech godzin nie miałem nic w ustach. Choć byłem
przyzwyczajony do poszczenia, teraz chciało mi się jeść i pić. Zamówiłem dla Jane i dla siebie
humus z falafelami, gdyż było to jedyne danie izraelskie, jakie oferowała aż nazbyt zachodnia
hotelowa kuchnia. Nie jadłem tego od czasu, gdy zamieszkałem w Qumran.
- Czy jesteś pewien, że chcesz kontynuować śledztwo? - zapytała Jane z niepokojem.
Wskazałem jej gazetę, leżącą na niskim stoliku naprzeciwko nas.
- Piszą, że poszukiwania policji kierują się do Qumran.
Mogą nas odkryć, Jane. I zaczną coś podejrzewać. To oczywiste, że muszę kontynuować
śledztwo.
- Mówią też, że policja prowadzi dochodzenie wśród Samarytan z powodu ich obrzędów
ofiarnych. Sądzisz, że morderca nie działa sam?
- To nie ulega wątpliwości. Dopiero co goniło mnie dwóch ludzi, a trzeci siedział w
samochodzie. Tu nie chodzi o jednego człowieka, ale o zorganizowaną grupę.
- Ale kim oni są?
- Nie mam pojęcia.
- W każdym razie teraz zagrażają tobie.
- Sądzisz, że mógłbym się ukryć i nie podjąć tego wyzwania?
- No tak, przecież zostałeś wybrany, jesteś Mesjaszem!
Dlatego musisz cierpieć, prawda? Cierpieć i umrzeć! Co ty chcesz osiągnąć, Ary?
Jane przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Rozpoznałem w jej oczach ten sam
strach, co poprzedniego dnia, kiedy to powiedziałem jej o swojej misji.
- Widzę, że podobnie jak moja matka nie pochwalasz moich zamiarów. Ale to, że jesteś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •