[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ucząc się nawet słów od ludzi innej rasy, także zamieszkujących tę przystań bezpieczeństwa,
jaką była - według zapewnień Tregartha - Dolina. A wszystko przez to, że zdołała, kiedy ją
tutaj przywieziono, przejść obok pewnych symboli. Uznano więc, że zasługuje na
schronienie. Mimo to wypytano ją dokładnie kilkanaście razy zarówno o czarnego jezdzca,
jak i o umierającą czarownicę.
Ta druga zaś czarownica... ten zimny, szary słup, wystraszyła ją bardziej niż
ktokolwiek inny, kogo przedtem spotkała - bardziej nawet niż jezdziec i jego ogar. Głównie
dlatego, myślała Kelsie, iż kobieta ta, obcując tu na co dzień z innymi, mogła wykorzystać
przeciw niej ich umysły, gdyby tylko tak postanowiła. Prawdopodobnie zdecydowałaby się
na takie ryzyko przy pierwszej oznace słabości Dahaun i jej ludzi. Kelsie unikała Wittie
zdecydowanie, choć sądziła, iż czarownica co najmniej dwukrotnie podejmowała wysiłki, by
się do niej zbliżyć.
Myśli - a może były to grozby pod postacią myśli? - roiły się jej w głowie i Kelsie
walczyła z nimi zawzięcie.
Najpierw odkryła, iż poprzez skupienie całej uwagi na jakimś temacie wydaje się
niweczyć owo rojenie, to podstępne najście na swój umysł. Dwukrotnie już zmuszono ją do
wewnętrznej bitwy we własnej obronie. Za każdym razem działo się to wtedy, kiedy nie było
ani Dahaun, ani Tregartha, ani nawet kobiety w szarej sukni, o ile oczywiście Kelsie mogła
być tego pewna. Zarówno za pierwszym razem, jak i za drugim zdołała zapobiec owemu
gwałtowi na sobie, myśląc o umierającej czarownicy i wypowiadając jej imię w charakterze
opiekuńczego talizmanu.
Za każdym razem, gdy odkrywała w swym umyśle owo napięcie, czuła, że bezsilny
gniew czarownicy stawał się - coraz zimniejszy i bardziej grozny. W końcu nie odzyskała
ona klejnotu, który zdawał się jej wielkim pragnieniem. Dzika kotka zabrała go bowiem do
swego niewielkiego legowiska, które Dahaun kazała zrobić dla niej i dla jej kociąt, i nie
wyniosła już nigdy na dzienne światło.
Kelsie zaczęła znów śmiało rozważać i badać fakty, które poznała. Nie wszystko w
tym bezpiecznym miejscu miało ludzki wymiar - a jednak ci wszyscy ludzie zdawali się
złączeni myślą i wspólnym celem.
Byli tacy, którzy chodzili uzbrojeni, jak Tregarth i jemu podobni, i to zarówno
mężczyzni, jak i kobiety. Byli również ludzie podobni do Dahaun, których zmienne barwy
zdawały się pochodzić od noszonych przez nich pasów i opasek. A te wykonano z
niebieskozielonych kamieni szlachetnych, żyjących własnym życiem... jedynym w swoim
rodzaju.
Był lud jaszczurczy, którego członkowie, wyróżniający się złocistozieloną barwą,
grzebieniastymi głowami i oczami tak twardymi jak drogocenne kamienie, przemykali się to
tu, to tam pośród reszty albo siedzieli nieskrępowani, grając w jakieś gry małymi
połyskującymi kolorowo kamykami.
Przestawały z nimi Renthany - te niestrudzone zwierzęta, z których jednego Kelsie
już dosiadała. I były jeszcze dziwniejsze stworzenia unoszące się w powietrzu.
Te, jak dowiedziała się Kelsie, zwały się Flannanami - drobne człekokształtne ciałka
podtrzymywane przez opalizujące oślepiającym blaskiem skrzydła. Ich powietrzne tańce
zadziwiały bardziej niż wiele innych cudów. Były jeszcze olbrzymie ptaki czy też
ptakopodobne stworzenia, które cięły powietrze w regularnych lotach, jak gdyby odstraszając
niebezpieczeństwo zagrażające ze szczytów. Bo mimo całego bezpieczeństwa Dolina i ci,
którzy nią władali, znajdowali się w oblężeniu.
Raz i drugi Kelsie widziała oddziały wartowników odjeżdżające w góry; pewnego
razu wśród powracających znalazł się ranny mężczyzna. Każdej nocy rozpalano wielki ogień
na otwartej przestrzeni nad rzeką, która wiła się niczym srebrna wstęga. Do ognia ludzie
Dahaun wrzucali w uroczystym obrzędzie pęki liści i wiązki gałązek, tak iż unoszący się do
góry dym roztaczał ostre wonie.
Kel-Say..."
Dziewczyna wzdrygnęła się. Pod jednym z miękkich butów, które nosiła, obruszył się
i potoczył w dół niewielki kamień.
Nie była to Dahaun ani Tregarth, ale ta, od której Kelsie usiłowała stronić - kobieta w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
ucząc się nawet słów od ludzi innej rasy, także zamieszkujących tę przystań bezpieczeństwa,
jaką była - według zapewnień Tregartha - Dolina. A wszystko przez to, że zdołała, kiedy ją
tutaj przywieziono, przejść obok pewnych symboli. Uznano więc, że zasługuje na
schronienie. Mimo to wypytano ją dokładnie kilkanaście razy zarówno o czarnego jezdzca,
jak i o umierającą czarownicę.
Ta druga zaś czarownica... ten zimny, szary słup, wystraszyła ją bardziej niż
ktokolwiek inny, kogo przedtem spotkała - bardziej nawet niż jezdziec i jego ogar. Głównie
dlatego, myślała Kelsie, iż kobieta ta, obcując tu na co dzień z innymi, mogła wykorzystać
przeciw niej ich umysły, gdyby tylko tak postanowiła. Prawdopodobnie zdecydowałaby się
na takie ryzyko przy pierwszej oznace słabości Dahaun i jej ludzi. Kelsie unikała Wittie
zdecydowanie, choć sądziła, iż czarownica co najmniej dwukrotnie podejmowała wysiłki, by
się do niej zbliżyć.
Myśli - a może były to grozby pod postacią myśli? - roiły się jej w głowie i Kelsie
walczyła z nimi zawzięcie.
Najpierw odkryła, iż poprzez skupienie całej uwagi na jakimś temacie wydaje się
niweczyć owo rojenie, to podstępne najście na swój umysł. Dwukrotnie już zmuszono ją do
wewnętrznej bitwy we własnej obronie. Za każdym razem działo się to wtedy, kiedy nie było
ani Dahaun, ani Tregartha, ani nawet kobiety w szarej sukni, o ile oczywiście Kelsie mogła
być tego pewna. Zarówno za pierwszym razem, jak i za drugim zdołała zapobiec owemu
gwałtowi na sobie, myśląc o umierającej czarownicy i wypowiadając jej imię w charakterze
opiekuńczego talizmanu.
Za każdym razem, gdy odkrywała w swym umyśle owo napięcie, czuła, że bezsilny
gniew czarownicy stawał się - coraz zimniejszy i bardziej grozny. W końcu nie odzyskała
ona klejnotu, który zdawał się jej wielkim pragnieniem. Dzika kotka zabrała go bowiem do
swego niewielkiego legowiska, które Dahaun kazała zrobić dla niej i dla jej kociąt, i nie
wyniosła już nigdy na dzienne światło.
Kelsie zaczęła znów śmiało rozważać i badać fakty, które poznała. Nie wszystko w
tym bezpiecznym miejscu miało ludzki wymiar - a jednak ci wszyscy ludzie zdawali się
złączeni myślą i wspólnym celem.
Byli tacy, którzy chodzili uzbrojeni, jak Tregarth i jemu podobni, i to zarówno
mężczyzni, jak i kobiety. Byli również ludzie podobni do Dahaun, których zmienne barwy
zdawały się pochodzić od noszonych przez nich pasów i opasek. A te wykonano z
niebieskozielonych kamieni szlachetnych, żyjących własnym życiem... jedynym w swoim
rodzaju.
Był lud jaszczurczy, którego członkowie, wyróżniający się złocistozieloną barwą,
grzebieniastymi głowami i oczami tak twardymi jak drogocenne kamienie, przemykali się to
tu, to tam pośród reszty albo siedzieli nieskrępowani, grając w jakieś gry małymi
połyskującymi kolorowo kamykami.
Przestawały z nimi Renthany - te niestrudzone zwierzęta, z których jednego Kelsie
już dosiadała. I były jeszcze dziwniejsze stworzenia unoszące się w powietrzu.
Te, jak dowiedziała się Kelsie, zwały się Flannanami - drobne człekokształtne ciałka
podtrzymywane przez opalizujące oślepiającym blaskiem skrzydła. Ich powietrzne tańce
zadziwiały bardziej niż wiele innych cudów. Były jeszcze olbrzymie ptaki czy też
ptakopodobne stworzenia, które cięły powietrze w regularnych lotach, jak gdyby odstraszając
niebezpieczeństwo zagrażające ze szczytów. Bo mimo całego bezpieczeństwa Dolina i ci,
którzy nią władali, znajdowali się w oblężeniu.
Raz i drugi Kelsie widziała oddziały wartowników odjeżdżające w góry; pewnego
razu wśród powracających znalazł się ranny mężczyzna. Każdej nocy rozpalano wielki ogień
na otwartej przestrzeni nad rzeką, która wiła się niczym srebrna wstęga. Do ognia ludzie
Dahaun wrzucali w uroczystym obrzędzie pęki liści i wiązki gałązek, tak iż unoszący się do
góry dym roztaczał ostre wonie.
Kel-Say..."
Dziewczyna wzdrygnęła się. Pod jednym z miękkich butów, które nosiła, obruszył się
i potoczył w dół niewielki kamień.
Nie była to Dahaun ani Tregarth, ale ta, od której Kelsie usiłowała stronić - kobieta w [ Pobierz całość w formacie PDF ]