download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakby pomniejszać to, co uczyniłeś. Poproś jednak o cokolwiek, czego pragniesz&
- Powrotu do mojego własnego czasu i miejsca - poprosił Ray.
Re Mu wstał w ciszy. Po czym powiedział powoli - cała nasza wiedza, wszystko,
czym dysponujemy, będzie do twojej dyspozycji. Czy można tego dokonać, tego nie wiem.
Lecz jeśli nie& ?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko& tym razem to Ray się wahał, miał trudności z
przełożeniem swych myśli, odczuć na słowa - że nie jestem z tego czasu. Być może nie będę
mógł wrócić, ale muszę spróbować&
- Niech tak będzie!
Gdy Ray wyszedł, Cho dostosował swój krok do jego tempa. Murianin miał
śmiertelnie poważną twarz.
- Czy& czy nienawidzisz nas, bracie? - zapytał. - Za to, do czego cię zmusili? Nie
wiedziałem, że sprawy tak się mają. Lecz potrafię sobie wyobrazić, jaki mogło to wzbudzić
gniew w człowieku&
- Nienawidzieć& - powtórzył Ray. Nie czuł żadnych emocji, tylko męczącą pustkę,
dziwny nieład, jakby nie był już częścią życia, lecz egzystował w miejscu nie przeznaczonym
dla niego. Pływak w oceanie, przyglądający się wszystkim cudom i kolorom świata, który nie
był jego własnym i nie mógł być, w którym był tylko obcym przybyszem. Tak właśnie czuł
się Ray. Skoro pozbawiono go woli i widział, jak Miłujący umiera, był tylko widzem. A
chciał stać się ponownie rzeczywistym&
- Nie, nie czuję nienawiści - powiedział bardziej do siebie niż do Cho. - Tylko
zmęczenie& Jestem zmęczony.
- A jeśli nie będziesz mógł wrócić? - Murianin wyciągnął rękę, lecz nie dotknął Ray a,
jakby on również czuł, że coś ich dzieli i wiedział, że nawet jeśli ich palce spotkałyby się, nie
mogło ich to w żaden sposób zjednoczyć.
- Nie wiem&
Ręka Cho opadła do boku, lecz ciągle szedł obok Ray a, od czasu do czasu
spoglądając na niego. Jestem naprawdę zmęczony, pomyślał Ray i zawrócił w kierunku
miejsca w świątyni, gdzie przyniesiono go, by się nim zaopiekować. Rozciągnął się na łożu.
Cho rzucił się na sąsiednią stertę płaszczy i szybko zasnął. Mimo że Amerykanin był tak
zmęczony, nie mógł zasnąć. Zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie obraz - tak, tym razem
próbował ujrzeć te drzewa, ten cichy las.
Re Mu zaoferował mu wszystko, czego tylko pragnął. Statek mógłby być
odpowiedzią, statek na północ, a pózniej przez równiny, do ciemnego lasu - do miejsca, gdzie
wkroczył do tego czasu. A co będzie, jeśli dotrze dokładnie do miejsca, stanie& i nic się nie
wydarzy?
Usłyszał, że coś obok się poruszyło i otworzył oczy. U Cha, wyglądający bardzo staro
i zwiotczałe w swojej białej tunice, jakby to ona posiadała więcej życia niż ciało, które
okrywała - stał przyglądając się Ray owi z góry.
- Ty byłeś tą Wolą - rzekł Ray.
- Byłem nią& po części - zgodził się Naacal.
- Lecz - dodał - znaczyła mniej niż sądzisz, chociaż możesz w to nie wierzyć, to ponad
połowa całej siły wspierającej Wolę pochodziła od ciebie.
- Aleja nie chciałem&
- & wypełniać naszych rozkazów? Tak, to prawda. Tylko zastanów się nad tym - gdy
Wola miała taką potrzebę, czerpała z takich głębin, jakich próżno szukać u nas. Jesteś inny,
bardzo złożony według naszych kryteriów, jako że zostałeś ukształtowany w innym czasie
przez życie, o którym nic nie wiemy. Sądzę jednak, że to, czym teraz jesteś, różne jest od
tego, kim byłeś, gdy wkroczyłeś w nasz czas ze swojego. Kowal wyciąga płynny metal z żaru,
uderza weń, ochładza, ponownie nagrzewa, obrabia. A to, co ma w rękach pod koniec swej
pracy, nie jest tym, co trzymał na początku.
Ray usiadł. Pod bandażami czuł lekki ból. W pewien sposób ten ból przywracał mu
spokój, czyniąc go bardziej żywą istotą, nizli odległym obserwatorem.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że ta zmiana może mnie tutaj zatrzymać?
- Jest to myśl, którą być może powinieneś dobrze zapamiętać, mój synu, gdyż tego
akurat jestem pewien - nie jesteś tym samym człowiekiem, który do nas przybył. Może ta
przemiana rozpoczęła się właśnie w chwili, gdy wszedłeś tutaj ze swojego świata i jest to
rodzaj procesu podobny do wzrostu. Więc&
- Więc powinienem być przygotowany na porażkę. Dobrze, ostrzegłeś mnie, lecz czy
udzielisz mi również pomocy?
- Ze wszystkim co posiadamy i wiemy - tak.
- Jednak nie tutaj - rzekł Ray - nie w Mu, lecz na północy&
U Cha spojrzał na niego zaskoczony. - Na północy& w Jałowych Ziemiach? Nie
mamy tam żadnej świątyni, żadnych środków kształcenia&
- Wiem tylko, że muszę wrócić. A także, że to musi nastąpić wkrótce, bądz wcale.
U Cha skinął głową. - Niech tak będzie.
Po czym uniósł swą chudą rękę, na której grzbiecie stare żyły tworzyły grube,
niebieskie pręgi. W powietrzu między nimi nakreślił znak, który dla Ray a nie był widoczny.
- Niech twój duch odpoczywa, a umysł przyniesie ulgę twemu ciału, gdyż to nie
dzisiaj, nie jutro i pewnie minie jeszcze wiele dni, nim będziemy mogli tobie pomóc w tej
drodze. Do tego czasu pozostań w spokoju.
Ray położył się ponownie na łożu i odnalazł czekający nań sen, niezmącony niczym
odpoczynek, w którym żadne cienie czy wspomnienia nie śmiały go niepokoić.
O zachodzie słońca stał poza miastem w towarzystwie Cho oraz nieustępliwych
korsarzy, którzy wprowadzali wojska muriańskie do tej twierdzy. Ostatni z pozostałych przy
życiu mieszkańców miasta wychodzili przez wewnętrzne bramy, formując najpierw małe -
rodzinne, potem coraz większe grupy, idące z mozołem. Rebelianci z równin na koniach
utworzyli straż, która pilnowała, by ludzie poruszali się płynnie, podczas gdy w mieście
przeszukiwano wszystkie domy, by mieć pewność, że nikt nie pozostał, ukrywając się gdzieś.
Był już zmierzch, gdy ostatni z przeszukujących opuścili miasto. Gdy oni również dotarli do
pobliskich wzgórz, wiązki światła wystrzeliły z muriańskich statków oraz paru miejsc na
lądzie. Kiedy te promienie się spotkały nastąpił huk, głośniejszy od każdego grzmotu
piorunów i wstrząsów, który zwalił z nóg wielu obserwujących. Wir powietrza u-niósł w górę
chmurę piasku sprawiając, że niebo stało się jeszcze ciemniejsze.
- Zwiątynia Ba Al a& - Cho chwycił Amerykanina za ramię. - Spójrz na świątynię!
Pośród gruzów ciągle stała posępna budowla o czerwonych ścianach, w ogóle nie
naruszona. Wiązki ponownie wystrzeliły, skupiając się dokładnie nad tym budynkiem, lecz
kiedy zniknęły, ciągle tam stał.
Wówczas z samego nieba wystrzelił słup oślepiającego światła, jak gdyby te maszyny
destrukcji ściągnęły siły natury. Rozległ się dzwięk, który ich ogłuszył - i gdy ponownie
mogli widzieć, świątynia zniknęła.
W tym momencie Ray doznał dziwnego wrażenia, że nie może ani w to uwierzyć, ani
wytłumaczyć. Zresztą nigdy potem o tym nie rozmawiał. Pomyślał, że ujrzał czarny cień, nie
podobny jednak do tego skulonego ciała ludzkiego, zwieńczonego głową byka. Cień
pierzchnął w noc, okrywając się niby płaszczem, właściwą substancją normalnej ciemności.
Gdy odwrócili się, by podążyć w kierunku swych statków, podjechał do nich
mężczyzna na koniu, który wyłonił się z wolno poruszającego się węża alianckich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •