download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówi.
A kiedy do niego dotarło, też się przejął.
- O rany, masz rację. Przepraszam. Tak mnie otumaniłaś, że
straciłem głowę. Czy to ryzykowna pora?
- Nawet nie wiem. Nigdy nie używałam kalendarzyka.
- No tak... Zawahał się, przypominając sobie, jak mówiła, żeby
się zbytnio nie spieszyli. Ale taka sytuacja mogłaby postawić
wszystko w innym świetle.
- Anne... Tylko nic teraz nie mów, dobrze? Posłuchaj. Kocham
cię. Chciałbym się z tobą ożenić. Za tydzień, za miesiąc, za rok, kiedy
uznamy za stosowne. A gdyby cokolwiek z tego wynikło... Według
mnie dziecko byłoby cudowne. To znaczy, gdybyś i ty chciała.
Przez chwilę tylko na niego patrzyła. A potem znów się
uśmiechnęła, a on odetchnął z ulgą.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - wyznała mu. - Ale wolałabym,
żeby było zaplanowane.
Przyciągnął ją mocniej i pocałował żyłę tętniącą u nasady szyi. A
potem zaczął schodzić ustami w dół, muskając jej delikatną skórę.
- Czy dobrze zrozumiałam, że to były oświadczyny? - upewniła
się szeptem.
Uniósł głowę i uśmiechnął się.
- Jak najbardziej.
- To miło. Tylko chciałam się upewnić, czy się nie
przesłyszałam.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
Oboje znieruchomieli.
- Jeżeli nie otworzysz, to ten ktoś odejdzie - powiedział.
- A jeśli to tata? Lepiej sprawdzę. Chwyciła szlafrok z fotela i
narzuciła go na siebie, idąc korytarzem. Modliła się w duchu, by to nie
był ojciec. Od razu zorientowałby się, co tu się dzieje. A nie chciała,
żeby w ten sposób dowiedział się o łączącym ich uczuciu.
Kiedy jednak otworzyła drzwi, niemal pożałowała, że to nie
ojciec - bo stało tam dwóch mężczyzn, z których jeden wyciągał przed
siebie legitymację policyjną.
- Inspektor Westin z komendy w Toronto - przedstawił się. - A to
mój wspólnik, inspektor Providence. Szukamy Chase'a Nicholsona.
Czy zastaliśmy go może u pani?
Przez chwilę zastanowiła się, co by się stało, gdyby im
powiedziała prawdę. Gdyby chcieli z nim dłużej porozmawiać, nie
zdążyłby dotrzeć na dworzec autobusowy.
- Nie - odparła. - Nie ma go tu.
- Tak? - zdziwił się Westin. - Bo jego sąsiadka mówiła, że
widziała go tu niedawno na podwórku. Rozmawiał z panią i z jakimś
starszym panem.
- Owszem, ale już wyszedł. Obaj wyszli.
- Rozumiem. A nie wie pani przypadkiem, kiedy wróci?
Potrząsnęła głową.
- Pewnie też nie ma pani pojęcia, gdzie może być Rachel
Nicholson?
Znów zastanowiła się na ułamek sekundy, po czym znów
skłamała. Chociaż to już było łatwiejsze kłamstwo, bo nie znała
dokładnego adresu jej rodziców w Peterborough.
- Gdyby się odezwała, niech ją pani poprosi z łaski swojej o
telefon do mnie - rzekł Westin, wręczając jej wizytówkę.
- Na pewno przekażę. Ale... przyjaznię się z Rachel. Wiem, że
już z nią rozmawialiście. Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Westin potrząsnął głową.
- Chcielibyśmy jej zadać kilka dodatkowych pytań.
- Rozumiem. Jak ją zobaczę, to przekażę. Patrzyła w ślad za
inspektorami oddalającymi się w stronę furtki, zamknęła drzwi i ciarki
przeszły jej po krzyżu.
Ta chęć zadania Rachel dodatkowych pytań bynajmniej nie wróży
nic dobrego. Może to nawet znaczyć, że sytuacja dojrzała do tego, by
postawić Rachel w stan oskarżenia - mimo że inspektorzy nie mieli
narzędzia zbrodni.
- Kto to był? - zapytał Chase, zapinając koszulę i schodząc na
dół.
Patrzyła na niego w osłupieniu, kłębowisko straszliwych myśli
huczało jej w głowie.
Czy ci dwaj policjanci dlatego poszukiwali Rachel, że jednak była
winna? A jeśli tak, co by to mogło znaczyć dla Chase'a i Julie? A dla
Chase'a i dla niej?
Kiedy Julie wróciła z dziadkiem, babcia siedziała z Rachel przy
kuchennym stole. Stało na nim kruche ciasto, a ciocia z babcią
obierały jabłka.
- No i pobiła mnie ta smarkula - pożalił się dziadek. - Gram w
golfa trzy razy w tygodniu, a tu przyjeżdża wnuczka i w godzinę
potrafi mnie rozgromić w minigolfie.
Julie uśmiechnęła się.
- Wcale cię nie rozgromiłam, tylko wygrałam dwoma
uderzeniami.
- Dobrze, że nie widział tego żaden z moich golfowych
partnerów. Bo nie miałbym z nimi życia.
- Czyli dobrze się bawiliście? - spytała babcia Julie.
- Aha. Potem poszliśmy na podwójne lody w rożkach.
- Roger! - powiedziała babcia z wyrzutem. - Przecież już prawie
kolacja.
- Nie szkodzi - załagodziła sytuację Rachel. - To tylko znaczy, że
Julie nie ma już miejsca na deser. Ale ty przecież i tak nie lubisz
szarlotki babci - droczyła się z bratanicą.
Julie znowu się uśmiechnęła. Chociaż były tu dopiero od
niedawna, Rachel wydawała się o wiele weselsza.
- Zdążę się jeszcze zdrzemnąć przed kolacją? - zapytał dziadek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •