[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odwracam się w jej kierunku, zawsze się odwracam w jej kierunku, gdy
zasypia, wygląda jak niedożywiony anioł, jak silikonowa ikona. Zaciska pięści, gdy śpi.
Przed czym trzyma gardę? Przed arsenałem mam z różowymi smyczami? Słyszę jak
szepcze, jak wiedzma gotująca pitny kwas na noworodkach: jesteś ratlerem naszej
rodziny. Zabiję ich wszystkich, kochanie. Będę jak Bruce Willis w Ostatnim skaucie,
zmęczony, łysiejący, męski w ten sposób, w jaki męskie są plamy szczochów na desce
od klopa, ale uratuję cię przed nimi. Zaciska pięści bardziej. Jedyna rzecz, jedyna
rzecz, która powstrzymuje realkę przed rozklejeniem się jak kartki szczepione
schnącym klejem, to obserwowanie jej kiedy śpi. Zrobię im Guantanamo, wystawię
przed nich pluton egzekucyjny. A potem zaśniemy spokojnie. Gdzieś w lesie. Na
gumowym materacu nad jeziorem. Nad morzem. W hotelu. W twoim domu. W moim
domu. W moim domu są tylko twoje zdjęcia, które i tak nie zauważą, gdy nie wrócę
przez cztery kolejne noce pod rząd.
W szufladach są tylko kolejne ceraty. W jabłka, w gruszki, w poziomki, w
krasnoludki, w sierotki Marysie, w tańczące owoce i warzywa, jest nawet obrus w
stylu pokój temu domowi", i grafika, która ma pokazać jakieś kubły ze smalcem,
pieczone domowym sposobem chleby.
- To są relikty katolickich wypaczeń. - mówię głośno.
W końcu dowodzę całą sytuacją, kommander, a brylantyna przylepia mi włosy
do powiększających się zakoli - chyba muszę częściej stosować ten patent. Idealnie
kamufluje wszystko, chociaż wyglądam najgorzej, jak tylko można, zmumifikowana
skorupa, tupecik z sierści kundli.
- Nie możesz trzymać tego w domu, siostro - zwracam się w kierunku kobiety,
pani Alicji, pani Alicja wygląda jakby wlano w nią sto litrów rzadkiego budyniu, trzęsie
się trzymając w ręku ulotkę Strażnicy".
- Nie możesz tego trzymać w domu, ale przede wszystkim musimy
zarekwirować te nośniki. To muzyka szatana.
Pokazuję palcem na plastikowy stojak upchany winylowymi płytami. To
kolekcja skarbów, za które Wiktor dałby przeprowadzić na sobie akupunkturę
zardzewiałymi gwozdzmi. Kylie Minogue, pierwsza płyta, rosyjska. Kriss Kross,
pierwszy, oryginalny, Totally Krossed Out. Martika i Martika's Kitchen. Milli Vanilli.
Oryginalne, amerykańskie longi, jeszcze z folią. MC Hammer - Let's get it started -
PIERWSZA płyta MC Hammera, jak wyszeptał mi do ucha Wiktor, to nie jest Please
Hammer Don't Hurt Em, na której było Can't Touch This.
- Skąd masz te pełne zła nośniki, siostro? - mówię w jej kierunku. Mieszkanie
jest pełne rzeczy starszych niż właścicielka. Wszystko pachnie rozrastającą się plechą.
Zżółkłe obrusiki, kwiaty kryształ za pękniętą szybą, krzyżówki, mały, czarno-biały
telewizor. Numery pisma Mój Działkowiec" z lat 80. To jakiś kompletny folklor. A
raczej matryca dla mieszkań, które są przecież bliskie nam wszystkim - pomieszczenia
hodowlane dla babcio-cioć, ukryte w mieście manufaktury rosołu i sernika.
Kaśka idealnie spełnia swoją rolę. Wciśnięta w ohydną, czarną, pokutniczą
sukienkę stoi przy drzwiach, ściskając w rękach segregator z numerami Przebudzcie
się", i patrzy, próbując wygenerować najbardziej szalony wzrok, jak to tylko możliwe.
A rezultat jest jeszcze okropniejszy niż bym chciał - to mała, polska Carrie; początek
jej miesiączki zabija całą rodzinę w domu obok.
- Siostro - patrzę na nią, a w oczach mam wybaczanie, bo przecież oni
wybaczają, u świadków, w tych wszystkich sektach - muszę to skonfiskować. To
narzędzie zła. To niegodne. Oni zastawiają na ludzi zgubną pułapkę - tak, jak to było
w księdze Izajasza.
- Księdze Jeremiasza - mówi kobieta. Kurwa. Mimo wszystko te wbite w
rajstopy, salcesonowate nogi nadal się trzęsą.
- Tak, właśnie tak.
Nie gubię się. Otwieram tę ich Biblię. Mogę przecież trafić na cokolwiek -
wystarczy odrobina fristajlu. To lepszy sport niż być kaznodzieją telewizyjnym albo
sprzedawcą plastikowych różańców.
- Bojazń przed Jehową, to jest mądrość - mówię, pokazując pierwsze
przeczytane zdanie. - Posłuchaj siostro, tych słów. Niech kłamstwa Diabła nie mamią
cię gibkością języka swojego.
Kaśka nie wytrzymuje, parska śmiechem, odwraca się do framugi. Wiktor
tymczasem idealnie wczuwa się w religijny trans, stoi w rogu pokoju i poci się od
spojówek po skarpety, przyciska do ciała swój skórzany skoroszyt, pusty w środku,
ale przecież nie wszyscy musimy go otwierać.
- Ja to spalę! - mówi pani Alina, ten strach sprawia, że trzęsą się szklanki z
herbatą.
- Nie, nie, my to zarekwirujemy i spalimy - mówię. - Nasz dom Betel organizuje
co miesiąc takie całopalenia przedmiotów grzechu.
Wiem, że strasznie pierdolę. Ale ta kobieta kupi wszystko. Tu idzie o
ostateczną stawkę. O znalezienie się w ekskluzywnym klubie VIP-ów, które trafią do
miejsca, gdzie nie ma śmierci, zmarszczek, miesiączek, upławów, internetu, małych
zabawek, które mogą połknąć dzieci, wypadków samochodowych, starych-kurew-
konfidentek-sąsiadek i nadpsutych jabłek w warzywniaku. O wejście do loży
wybrańców, która przetrwa pierdolnięcie kosmodromu diabła i ostateczny fajt ze
Zbawicielem. Tu nie ma żartów. Mogę jej powiedzieć teraz, żeby obłożyła się
surowymi ziemniakami. To odrobinę przerażające, ale to dla sztuki, myślę, patrząc na
trzęsącego się z podniecenia Wiktora.
- Jestem też prawie pewien, że ma pani kolekcję równie grzesznych
magnetofonowych kaset - mówię, celując w nią Karzącym Palcem Prawdy
Wiktor klasnąłby dłońmi w przypływie podziwu dla mojego geniuszu, ale
zostają mu tylko powieki.
- To po synu - zaczyna się rozklejać Alina. A było tak domowo, ciepło,
przytulnie, ciasto z rodzynkami, przesłodzona herbata, rozmowy o końcu świata - w
godzinę możesz się nauczyć, jak być dobrym Zwiadkiem Jehowy.
- Jeśli pani syn chce panią utrzymywać w grzechu, to niech pani to zródło
grzechu odetnie, zarażając go wielką miłością do jedynego Stwórcy! - to drugie
zdanie, jakie powiedział dzisiaj Wiktor, drugie po gdzie jest łazienka", ale brzmi teraz
z siłą wystrzału z obrzyna w kilkutonowy dzwon. Kobieta jest złamana jak patyk.
Otwiera szufladę, aby zaprosić nas do raju pirackich taśm. Wiktor już nie może
opanować podniecenia. Zasłaniam go, gdy drżącymi rękami buszuje po tych dobrach,
mi już nic nie mówią nazwy zespołów, kręci mi się w głowie, biorę gryz sernika,
odwracam się do tej pani, z czarną trwałą, z grubymi okularami; wygląda jak
rozciągnięty fartuch, do którego ktoś nalał jednak nie budyniu, ale mielonego mięsa,
przyprawionego, gotowego na kotlety
- Każdy dom jest przez kogoś zbudowany, ale tym, który zbudował wszystko,
jest Bóg, siostro. Jehowa wszystko zbudował, i wszystko widzi - mówię, patrząc w jej
oczy.
Po prostu poszliśmy na jedno spotkanie w zborze, z zewnątrz, i spojrzeliśmy na
listę adresową ludzi, którzy w dane dni mają czyścić salę spotkań. Nic prostszego.
Wyszliśmy po 10 minutach. Nikt nas nie zauważył. Potem, w domu Wiktora, wbiliśmy
się z nim w ohydne, dwurzędowe garnitury, a Wiktor schował obkręconego dreda pod [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Odwracam się w jej kierunku, zawsze się odwracam w jej kierunku, gdy
zasypia, wygląda jak niedożywiony anioł, jak silikonowa ikona. Zaciska pięści, gdy śpi.
Przed czym trzyma gardę? Przed arsenałem mam z różowymi smyczami? Słyszę jak
szepcze, jak wiedzma gotująca pitny kwas na noworodkach: jesteś ratlerem naszej
rodziny. Zabiję ich wszystkich, kochanie. Będę jak Bruce Willis w Ostatnim skaucie,
zmęczony, łysiejący, męski w ten sposób, w jaki męskie są plamy szczochów na desce
od klopa, ale uratuję cię przed nimi. Zaciska pięści bardziej. Jedyna rzecz, jedyna
rzecz, która powstrzymuje realkę przed rozklejeniem się jak kartki szczepione
schnącym klejem, to obserwowanie jej kiedy śpi. Zrobię im Guantanamo, wystawię
przed nich pluton egzekucyjny. A potem zaśniemy spokojnie. Gdzieś w lesie. Na
gumowym materacu nad jeziorem. Nad morzem. W hotelu. W twoim domu. W moim
domu. W moim domu są tylko twoje zdjęcia, które i tak nie zauważą, gdy nie wrócę
przez cztery kolejne noce pod rząd.
W szufladach są tylko kolejne ceraty. W jabłka, w gruszki, w poziomki, w
krasnoludki, w sierotki Marysie, w tańczące owoce i warzywa, jest nawet obrus w
stylu pokój temu domowi", i grafika, która ma pokazać jakieś kubły ze smalcem,
pieczone domowym sposobem chleby.
- To są relikty katolickich wypaczeń. - mówię głośno.
W końcu dowodzę całą sytuacją, kommander, a brylantyna przylepia mi włosy
do powiększających się zakoli - chyba muszę częściej stosować ten patent. Idealnie
kamufluje wszystko, chociaż wyglądam najgorzej, jak tylko można, zmumifikowana
skorupa, tupecik z sierści kundli.
- Nie możesz trzymać tego w domu, siostro - zwracam się w kierunku kobiety,
pani Alicji, pani Alicja wygląda jakby wlano w nią sto litrów rzadkiego budyniu, trzęsie
się trzymając w ręku ulotkę Strażnicy".
- Nie możesz tego trzymać w domu, ale przede wszystkim musimy
zarekwirować te nośniki. To muzyka szatana.
Pokazuję palcem na plastikowy stojak upchany winylowymi płytami. To
kolekcja skarbów, za które Wiktor dałby przeprowadzić na sobie akupunkturę
zardzewiałymi gwozdzmi. Kylie Minogue, pierwsza płyta, rosyjska. Kriss Kross,
pierwszy, oryginalny, Totally Krossed Out. Martika i Martika's Kitchen. Milli Vanilli.
Oryginalne, amerykańskie longi, jeszcze z folią. MC Hammer - Let's get it started -
PIERWSZA płyta MC Hammera, jak wyszeptał mi do ucha Wiktor, to nie jest Please
Hammer Don't Hurt Em, na której było Can't Touch This.
- Skąd masz te pełne zła nośniki, siostro? - mówię w jej kierunku. Mieszkanie
jest pełne rzeczy starszych niż właścicielka. Wszystko pachnie rozrastającą się plechą.
Zżółkłe obrusiki, kwiaty kryształ za pękniętą szybą, krzyżówki, mały, czarno-biały
telewizor. Numery pisma Mój Działkowiec" z lat 80. To jakiś kompletny folklor. A
raczej matryca dla mieszkań, które są przecież bliskie nam wszystkim - pomieszczenia
hodowlane dla babcio-cioć, ukryte w mieście manufaktury rosołu i sernika.
Kaśka idealnie spełnia swoją rolę. Wciśnięta w ohydną, czarną, pokutniczą
sukienkę stoi przy drzwiach, ściskając w rękach segregator z numerami Przebudzcie
się", i patrzy, próbując wygenerować najbardziej szalony wzrok, jak to tylko możliwe.
A rezultat jest jeszcze okropniejszy niż bym chciał - to mała, polska Carrie; początek
jej miesiączki zabija całą rodzinę w domu obok.
- Siostro - patrzę na nią, a w oczach mam wybaczanie, bo przecież oni
wybaczają, u świadków, w tych wszystkich sektach - muszę to skonfiskować. To
narzędzie zła. To niegodne. Oni zastawiają na ludzi zgubną pułapkę - tak, jak to było
w księdze Izajasza.
- Księdze Jeremiasza - mówi kobieta. Kurwa. Mimo wszystko te wbite w
rajstopy, salcesonowate nogi nadal się trzęsą.
- Tak, właśnie tak.
Nie gubię się. Otwieram tę ich Biblię. Mogę przecież trafić na cokolwiek -
wystarczy odrobina fristajlu. To lepszy sport niż być kaznodzieją telewizyjnym albo
sprzedawcą plastikowych różańców.
- Bojazń przed Jehową, to jest mądrość - mówię, pokazując pierwsze
przeczytane zdanie. - Posłuchaj siostro, tych słów. Niech kłamstwa Diabła nie mamią
cię gibkością języka swojego.
Kaśka nie wytrzymuje, parska śmiechem, odwraca się do framugi. Wiktor
tymczasem idealnie wczuwa się w religijny trans, stoi w rogu pokoju i poci się od
spojówek po skarpety, przyciska do ciała swój skórzany skoroszyt, pusty w środku,
ale przecież nie wszyscy musimy go otwierać.
- Ja to spalę! - mówi pani Alina, ten strach sprawia, że trzęsą się szklanki z
herbatą.
- Nie, nie, my to zarekwirujemy i spalimy - mówię. - Nasz dom Betel organizuje
co miesiąc takie całopalenia przedmiotów grzechu.
Wiem, że strasznie pierdolę. Ale ta kobieta kupi wszystko. Tu idzie o
ostateczną stawkę. O znalezienie się w ekskluzywnym klubie VIP-ów, które trafią do
miejsca, gdzie nie ma śmierci, zmarszczek, miesiączek, upławów, internetu, małych
zabawek, które mogą połknąć dzieci, wypadków samochodowych, starych-kurew-
konfidentek-sąsiadek i nadpsutych jabłek w warzywniaku. O wejście do loży
wybrańców, która przetrwa pierdolnięcie kosmodromu diabła i ostateczny fajt ze
Zbawicielem. Tu nie ma żartów. Mogę jej powiedzieć teraz, żeby obłożyła się
surowymi ziemniakami. To odrobinę przerażające, ale to dla sztuki, myślę, patrząc na
trzęsącego się z podniecenia Wiktora.
- Jestem też prawie pewien, że ma pani kolekcję równie grzesznych
magnetofonowych kaset - mówię, celując w nią Karzącym Palcem Prawdy
Wiktor klasnąłby dłońmi w przypływie podziwu dla mojego geniuszu, ale
zostają mu tylko powieki.
- To po synu - zaczyna się rozklejać Alina. A było tak domowo, ciepło,
przytulnie, ciasto z rodzynkami, przesłodzona herbata, rozmowy o końcu świata - w
godzinę możesz się nauczyć, jak być dobrym Zwiadkiem Jehowy.
- Jeśli pani syn chce panią utrzymywać w grzechu, to niech pani to zródło
grzechu odetnie, zarażając go wielką miłością do jedynego Stwórcy! - to drugie
zdanie, jakie powiedział dzisiaj Wiktor, drugie po gdzie jest łazienka", ale brzmi teraz
z siłą wystrzału z obrzyna w kilkutonowy dzwon. Kobieta jest złamana jak patyk.
Otwiera szufladę, aby zaprosić nas do raju pirackich taśm. Wiktor już nie może
opanować podniecenia. Zasłaniam go, gdy drżącymi rękami buszuje po tych dobrach,
mi już nic nie mówią nazwy zespołów, kręci mi się w głowie, biorę gryz sernika,
odwracam się do tej pani, z czarną trwałą, z grubymi okularami; wygląda jak
rozciągnięty fartuch, do którego ktoś nalał jednak nie budyniu, ale mielonego mięsa,
przyprawionego, gotowego na kotlety
- Każdy dom jest przez kogoś zbudowany, ale tym, który zbudował wszystko,
jest Bóg, siostro. Jehowa wszystko zbudował, i wszystko widzi - mówię, patrząc w jej
oczy.
Po prostu poszliśmy na jedno spotkanie w zborze, z zewnątrz, i spojrzeliśmy na
listę adresową ludzi, którzy w dane dni mają czyścić salę spotkań. Nic prostszego.
Wyszliśmy po 10 minutach. Nikt nas nie zauważył. Potem, w domu Wiktora, wbiliśmy
się z nim w ohydne, dwurzędowe garnitury, a Wiktor schował obkręconego dreda pod [ Pobierz całość w formacie PDF ]