download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkim zadba o drogi.
Gdy dotarła na skraj osady i mijała pierwsze domy, mężczyzni niosący trumny
wchodzili do kościoła. Właściwy adres, pomyślała Beth. Może naprawdę zamierzali
pochować zmarłych?
Było jej zimno, a ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Czuła się głupio, bo po
raz kolejny niepotrzebnie dała się ponieść wyobrazni. Już miała zawrócić i odejść, gdy
nagłe usłyszała głośny trzask i głos Markusa:
- Uważać tam! Marchant nie będzie zadowolony, jeśli uszkodzimy mu towar.
Zaciekawiona na nowo Beth minęła cmentarz, podbiegła do drzwi kościoła i
ostrożnie zajrzała do środka. Wiedziała, że ryzykuje, lecz w przedsionku było ciemno,
a wszyscy mężczyzni weszli już do kościoła, więc uznała, że może rzucić okiem na ich
smutne brzemię.
W słabym blasku latarń oświetlających niewielką kaplicę zobaczyła ustawione
przed ołtarzem trumny. Masywna kolumna zasłaniała widok. W kaplicy czuło się
zapach kurzu i zetlałego aksamitu. Beth przemknęła pod ścianą, ukryła się za
kamiennym nagrobkiem jakiegoś Mostyna i wyciągnęła szyję, rozglądając się uważnie.
Dwie latarnie ustawione po obu stronach ołtarza rzucały światło na trumny.
131
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Marynarze bezceremonialnie odrywali ich wieka, nie okazując zmarłym ani krzty
szacunku. Skrzypiały podważane łomem deski, kawałki drewna sypały się na wszystkie
strony. Wieka odpadły. Beth wstrzymała oddech.
- Piękna robota - usłyszała głos pochylonego nad trumną marynarza.
- Lepszej być nie może - przytaknął drugi, wyjmując ze środka jakiś przedmiot.
Stal błysnęła w świetle latarni. Beth westchnęła cicho. Marynarz trzymał w ręku
strzelbę z wypolerowaną metalową lufą, a z trumny sypały się pistolety.
Beth poczuła nagle dziwne mrowienie na karku i ramionach. Doskonale znała
to niewytłumaczalne doznanie. Znieruchomiała, wpatrzona się w osobliwą scenę
rozgrywającą się na jej oczach. Kilku marynarzy trzymało w rękach pistolety. Oglądali
je z widocznym uznaniem. Colin McCrae zagadnął jednego z mężczyzn, którzy
mocowali na nowo wieka trumien. Markus zniknął.
Beth odwróciła się wolno i popatrzyła na rząd pustych ławek. Ze ścian
spoglądały na nią osnute pajęczynami marmurowe popiersia dawnych właścicieli
Fairhaven. Nikt się nie czaił za jej plecami. Ruszyła ku drzwiom. Ukryta w cieniu,
skradała się na palcach. Co kilka kroków przystawała, rozglądając się na wszystkie
strony. Nie widziała nikogo, ale miała wrażenie, że jest obserwowana. Kątem oka
dostrzegła ciemną sylwetkę.
Westchnęła przerażona. Miała wrażenie, że ten dzwięk odbił się echem w
ciemnej kaplicy. Marynarze odłożyli broń i popatrzyli na nią, a spod niskiego łuku
wyszedł Markus i zastąpił jej drogę.
- Dobry wieczór, lady Allerton - powitał ją uprzejmie. - Kto by pomyślał, że tu
panią zastanę? Jakże się cieszę z naszego spotkania!
Przez chwilę była zdecydowana odepchnąć go i uciec, ale chwycił ją mocno za
ramię. Gdyby chciała się wyrwać, musiałby wdać się w szarpaninę.
- Zauważyłem pewną prawidłowość - ciągnął tonem salonowej pogawędki. -
Ilekroć się spotykamy, pani przede mną umyka. Mam prośbę, lady Allerton. Proszę
dzisiaj tego nie robić. Musiałbym panią gonić, a w ciemności łatwo można stracić
równowagę i spaść ze skał do morza. Wolałbym nie narażać pani na takie
niebezpieczeństwo.
Przez moment mierzyli się wzrokiem. Po chwili Beth odetchnęła głęboko.
- Powinnam wiedzieć, że nie zdołam się przed panem ukryć. Ciekawe, dlaczego
nie wypłoszył mnie pan stąd, nim zobaczyłam strzelby i pistolety. - Dostrzegła uśmiech
132
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
na jego twarzy.
- Z jakiego powodu miałbym panią stąd wyganiać? Prawo nie zabrania nocnych
spacerów po wyspie i zabawy w chowanego. Może pani chodzić i podglądać do woli.
- Jak pan śmie mówić o prawie! - zawołała oburzona. - Nie ulega wątpliwości,
że szmugluje pan broń i zamierza nią handlować dla marnego... - Umilkła, bo Markus
wybuchnął śmiechem.
- Tak pani to widzi? Droga lady Allerton, ustawicznie poraża mnie bogactwo
pani wyobrazni. Pozwolę sobie zauważyć, że nie jesteśmy bohaterami awanturniczej
powieści gotyckiej. - Głos mu się zmienił, a twarz przybrała wyraz powagi. - Przykro
mi, bo znów podejrzewa mnie pani o najgorsze.
Ogarnięta wyrzutami sumienia, wyrwała ramię z jego uścisku i cofnęła się,
nerwowo wygładzając płaszcz.
- Owszem, ale sam pan jest sobie winien. Pańskie postępowanie było mocno
podejrzane. Nie ufałam panu, bo okazało się, że jestem uwięziona w swoim pokoju.
- Porozmawiamy o tym po powrocie do zamku - odparł Markus. Pociągnął ją
za sobą ku drzwiom kaplicy. Mijając swoich ludzi, sięgnął po latarnię. Gdy ramię przy
ramieniu wyszli z przedsionka, blask płomienia pełzał po nagrobnych płytach i bramie
przykościelnego cmentarza, do której prowadziła kamienna ścieżka. Markus
łagodnym, lecz stanowczym ruchem wziął Beth pod rękę. Poszli razem drogą wiodącą
do zamku.
- Proszę trzymać się blisko mnie - odezwał się nagle. - Nietrudno tutaj o
wypadek. Mogła pani w ciemnościach skręcić nogę.
W drodze powrotnej oboje milczeli. W świetle księżyca i przy blasku latarni
droga była doskonale widoczna, ale zmarznięta i zdenerwowana Beth opadła z sił i
ledwie powłóczyła nogami. Ucieszyła się, gdy Markus otworzył przed nią dębowe
wrota zamku i gestem zaprosił ją do sieni.
- Lady Allerton, proszę do salonu.
Beth najchętniej pobiegłaby do swego pokoju, ale zorientowała się natychmiast,
że to nie jest zaproszenie, tylko rozkaz. Nie protestowała, gdy Markus zdjął jej płaszcz
z czarnego aksamitu, jeszcze niedawno wytworny i nieskazitelnie czysty, a po kilku
podróżach mocno poplamiony i wygnieciony. Obawiała się, że praczka nie zdoła go
doczyścić. Nowa rzecz, a będzie do wyrzucenia.
Markus otworzył przed Beth drzwi salonu. Przyglądała mu się, gdy
133
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
rozdmuchiwał żar na kominku i dokładał polan do ognia. Podszedł do srebrnej tacy
umieszczonej na kredensie.
- Proponuję brandy przed snem, żeby się pani trochę rozgrzała.
Nie żałował bursztynowego trunku. Gdy podszedł do niej z kieliszkiem, wypiła
mały łyk i natychmiast poczuła, że alkohol przepala wnętrzności. Pierwsze wrażenie
było nieprzyjemne, ale Markus miał rację. Brandy naprawdę rozgrzewała.
Wskazał jej fotel przy kominku i sam usiadł po drugiej stronie. W przyćmionym
świetle jego twarz wydawała się poważna i smutna. Podniósł głowę i spojrzał jej
prosto w oczy. Poczuła dziwne kołatanie serca. Markus uśmiechnął się lekko.
- Przekonałem się, że taki drobiazg jak drzwi zamknięte na klucz nie
powstrzyma pani od urzeczywistnienia swoich zamiarów. Nie znam nikogo, kto byłby
w swoich dążeniach równie nieustępliwy jak pani.
Beth nonszalancko wzruszyła ramionami, unikając jego wzroku.
- W sprzyjających okolicznościach można otworzyć drzwi, jeśli klucz tkwi w
zamku po drugiej stronie.
Markus wybuchnął śmiechem, a potem stłumił ziewanie. Usadowił się
wygodnie w fotelu i oparł stopy na kamiennym obramowaniu kominka.
- Proszę mi wybaczyć swobodną pozę, ale to był długi i męczący dzień. Colin
McCrae pokpił sprawę i zostawił klucz w zamku. Prosiłem go, żeby osobiście [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •