download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na coś dobrego przydać. Gdyby moja córka była nie ugrzęzła z powozem i nie doznała od pana dobrodzieja ratunku i
pomocy, byłbym zapewne pozbawiony tej przyjemności, jaką sobie obiecuję z bliższego zapoznania się.
Wpatrzył się na niego pan Hipolit Starzycki, a pan Józef widząc, że mu należało wyprowadzić ojca z ambarasu,
przystąpił bliżej i rzekł:
 Kochany ojcze! aktorem w tej małej scenie, którą, widzę, pan prezes wyżej ceni. niż warta, byłem ja.
 Ty?  odpowiedział ojciec spojrzawszy bystro na syna, który się zaczerwienił  i niceś mi o tym nie wspomniał?
 Dowód, żem to uważał za rzecz drobną i niewartą wspomnienia. Obowiązkiem było mężczyzny dać pomoc damom
znajdującym się w niemiłym położeniu.
 Ale też i obowiązkiem jest ojca podziękować za pomoc daną córce  odpowiedział prezes, patrząc z przechyloną
głową na młodego człowieka i puściwszy swe palce prędszego młynka.
Skłonił się młodzieniec, a prezes, zwracając się do ojca, rzekł:
 Ale jak syn pana dobrodzieja zmężniał. Prawdziwie byłbym go nie poznał.
 Nie wiem, czyś go pan dobrodziej gdziekolwiek widział  odpowiedział ojciec.  My żyjemy samotnie, nie
bywamy nigdzie i mało kogo widujemy u siebie.
 Wiem, wiem  rzekł prezes  a właśnie i za to przy zdarzonej dziś okazji chciałem się z panem dobrodziejem
trochę wykłócić. Jezus Maria! czyż to między sąsiadami nie można zrobić wyboru?
 Szczupły majątek  odpowiedział pan Starzycki  wymaga czasu i pracy, a drobne gospodarstwo daje tyle
kłopotu, że do odwiedzin nie zostawia ani swobodnej myśli, ani swobodnej chwili.
 Im więcej w las, tym więcej drew, panie kochany  mówił prezes.  Im większe gospodarstwo, tym więcej
kłopotu. Ci tylko marnują czas, którzy marnują bez rozwagi to, co im ojciec zostawił. Kto się dorabia tak, jak ja i pan
dobrodziej, to równie zajęty, choć ma trochę więcej lub trochę mniej. A przecież, widzisz pan dobrodziej, znalazłem
chwilę i pragnę szczerze, abyś ją i pan dobrodziej znalazł.
Uchylił głowę ojciec, a synowi serce rozrywało piersi. Prezes, spojrzawszy na Anusię, która siedziała przy oknie z
robotą, dodał:
 To zapewne córka pana dobrodzieja. Anusia powstała zaczerwieniona i dygnęła.
 Panienka z takim wychowaniem  dodał prezes ciszej  jakie odebrała w tak patriarchalnej rodzinie i od takich
rodziców, nie musi tu mieć kompanii w Czaplińcach.
 Moja córka  odpowiedział pan Hipolit, któremu to wszystko niezmiernie dziwnym się wydawało  kompanii nie
potrzebuje. Dla ubogiej dziewczyny najlepszymi towarzyszkami są matka i praca.
 Jezus Maria!  odpowiedział prezes  pan dobrodziej jesteś człowiek surowy, ale młodość ma swoje prawa i
swoje potrzeby, które nam starszym wydają się cokolwiek dziwnymi, bo prędko zapominamy, żeśmy i sami byli
młodzi.
 Sądzę  odpowiedział pan Hipolit  że mąż, którego jej Bóg daje, będzie mi wdzięczny, żem ją przyuczył cenić
dom nad wszystko i towarzystwo familijne przenosić nad wszystkie kompanie.
 Więc panienka wychodzi za mąż? A, winszuję, winszuję  rzekł prezes, a potem, przechyliwszy głowę, dodał: 
Jako ojciec zazdroszczę panu dobrodziejowi, żeś już wybrał dla swego dziecka dozgonnego towarzysza i zapewne z tą
przezornością i uwagą, która cechuje wszystkie czynności pana dobrodzieja. Ja jeszcze nic nie postanowiłem, nic z
pewnością nie wiem, co czeka moją jedynaczkę. Niemały to ciężar na głowie ojca.
 Przy piękności i takim posagu, to kłopot niewielki  odpowiedział nasz gospodarz.
 Jezus Maria!  zawołał prezes  tak to się zdaje. A tymczasem ja wiem, jak to trudno się zdecydować, bardzo
trudno. Mamy wprawdzie projekta, ale jak to pójdzie, to Pan Bóg lepiej wie.
Aatwo sobie wyobrazić, co cierpiał nasz bohatyr. Oddech tamował się w jego piersiach, twarz mieniła się co moment i
na koniec przy ostatnich słowach prezesa okryła się śmiertelną bladością. Widziała to siostra, która od niejakiego czasu
nie spuszczała z niego oczu, i z domyślnością kobiecego serca odgadła wszystko.
Zabawił jeszcze czas niejaki prezes, mówił o gospodarstwie, admirował porządek pana Starzyckiego i dziwił się, jak u
niego wszystko w porę zasiano, skoszono i zebrano. Potem, podziękowawszy raz jeszcze panu Józefowi i
oświadczywszy powtórnie chęć bliższego poznania się, wyszedł wyprowadzony przez naszego gospodarza. Na ganku
spotkali dziadzia, który wracał z ogrodu z krzywym nożem w ręku. Uchylił czapeczkę swą staruszek i odpowiadał ze
staroświecką grzecznością, w której widać było owe nałogowe uszanowanie szlachcica dla wielkiego pana.
 Zazdrościć można wielmożnemu panu dobrodziejowi takiego zdrowia w tak póznym wieku  rzekł prezes.
 Zwieże powietrze i praca, jaśnie wielmożny prezesie  odpowiedział starzec.
 A może i polowanie  dodał prezes.
 Już nogi nie służą, jaśnie wielmożny prezesie. Kaczki bym jeszcze strzelał, gdyby było gdzie, ale u nas tu nie ma
stawu.
 Mój, w Szyszkowcach, na usługi  odpowiedział prezes  bardzo proszę. A jeszcze z takim psem  dodał,
patrząc na Amora i chciał go pogłaskać.
Pies warknął, spojrzał w oczy swemu panu i na dany znak, mrucząc, cofnął się i ułożył przy jego nogach.
 Zły i karmy, to bardzo dobrze  rzekł prezes, cokolwiek niekontent, że mu się z psem nie udało. A powtórzywszy
zaproszenie na staw i ukazując, z której strony najwięcej kaczek, wsiadł i pojechał.
Wrócili wszyscy do pokoju. Dziadzio chwalił grzecznego pana i zaraz jutro wybierał się na kaczki. Pan Hipolit był
zamyślony, i choć go cokolwiek ujęło obchodzenie się prezesa, ale nie mógł dojść, skąd się wzięło i nie chciał wierzyć,
aby w tym nie było jakichściś ukrytych zamiarów. Anusia tylko odgadła wszystko.
Gdy pan Józef został sam w pokoju i oparłszy się o piec, stał pogrążony w myślach, przystąpiła do niego nagle i
rzekła:
 Józiu, ty kochasz pannę Kamilę!  Cicho!  zawołał i położył rękę na jej ustach.
 A widzisz, niedobry bracie, na próżnoś się ukrywał. Ale ja ci coś więcej powiem...
 Co możesz powiedzieć?
 To, że i ona ciebie kocha...
 Anusiu!  zawołał pan Józef, chwytając siostrę za ręce  skądże ty to wiesz?
 Czyżby inaczej prezes nas odwiedził? Czyż to nie robota córki jedynaczki, która wszystko robi z ojcem, co chce, i
która pewnie tego chciała.
 Anulku! Anulku! O! gdybyś ty mówiła prawdę!
 Czyżbym i ja tak nie zrobiła, gdybym miała władzę nad ojcem i gdybym kochała?
Uściskał pan Józef domyślną dziewczynę i wybiegł na ogród szukać świeżego powietrza, tak gwałtownie biło jego
serce, tak je cisnęło to postanowienie: Bądz co bądz, muszę ją widzieć.
VI
Prezes wrócił do domu sapiąc po tej łazni, którą odbył, i czując się w duszy upokorzonym przez zimne i poważne
przyjęcie ubogiego szlachcica. Mimo całej zręczności panna Kamila nic nie mogła z niego wydobyć i widziała
wyraznie, że był zły i niekontent.
Nazajutrz po obiedzie, gdy leżała sobie na szeslongu, przewracając jakąś książkę, a ojciec, siedząc w swoim krześle i
trawiąc suty obiad, wspomniał coś z ogródka o panu Henryku Podziemskim, dał się słyszeć hurkot, zajechała
sześciokonna kareta i dano znać, że pani Włodzimierzowa Podziemska z synem przyjechała.
Zbladła panna Kamila jak ściana, przypomniała sobie onegdajszą rozmowę z pełnomocnikiem ojca, przelękła się, czy
nie naprowadziła ich na zgubną dla siebie drogę i czy nie stanie się ofiarą swojej własnej chytrości. Ta zmiana jej
twarzy była tak widoczną, że ją postrzegł prezes, i tłumacząc, jak zwykle tłumaczymy zrazu wszystkie wypadki, to jest
stosownie do życzeń, rzekł śmiejąc się: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •