download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

coś nie z tego świata, jak na zbłąkaną egzotykę. Ale zaraz nasuwało się przekorne pytanie, kto
w tej dzikiej puszczy był bardziej egzotyczny: owi rdzenni Indianie na kanoach czy światowi
Brazylijczycy na pokładzie parowca? Kto tu bardziej był na miejscu, a kto przybłąkany?
12. Papugi, mrówki i termity
w Iquitos
Gdy po blisko miesięcznym pływaniu z Manaos w górę Amazonki wysiadłem w Iąuitos,
przelatywało właśnie tuż ponad dachami miasta rozwrzeszczane stado papug.
 To pewnie oswojone papugi?!  uradowany tym widokiem, zawołałem do mego tragarza,
nawiasem mówiąc, ślicznego brązowego chłopca, Metysa.
Zliczny chłopiec spojrzał na mnie jak na wariata, ale mimo to grzecznie odpowiedział:
 To są dzikie papugi.
 Skąd tak bezczelnie lecą tuż nad ulicą?
 Z lasu.
 A dokąd?
 Do lasu.
Z lasu do lasu najkrótszą drogą  przez miasto. Za te naiwne pytania musiałem portadorowi
zapłacić pózniej trzy razy więcej, niż mu się należało, natomiast zdobyłem na samym wstępie
doświadczenie, że leśne papugi, zazwyczaj tak płoche, nie mają wcale respektu przed Iąuitos,
stolicą peruwiańskiego departamentu Loreto.
W dalszej drodze do hotelu wypadło zatrzymać się przez chwilę na głównej ulicy. Postawiłem
na trotuarze moją walizkę, a gdy po minucie ją podniosłem, było na niej kilkadziesiąt
ruchliwych mrówek. Same wspaniałe okazy żołnierzy, prawdziwa gwardia, aż serce
przyrodnika podskoczyło z radości na widok olbrzymich żuchw budzących szacunek.
60
 Psiakość!  wyrwało mi się głośno, gdy kilka wlazło mi na ręce i nogi i zaczynało dobierać się
nie na żarty do mego ciała.
 To kuruinczi!  objaśnił mnie tragarz z największym spokojem i kroczył dalej; rzecz
niewarta była zachodu.
Tak w ciągu dziesięciu minut poznałem drugą osobliwość ląuitos: mrówki.
O puszczy południowoamerykańskiej istnieje powiedzonko, że pod każdym kwiatem jest co
najmniej jeden owad, a pod każdym liściem jedna mrówka.
W Iąuitos przyroda okazała się jeszcze hojniejsza: pod każdym mieszkańcem żyło co
najmniej sto tysięcy mrówek. Były dosłownie wszędzie: w śródmieściu i na przedmieściach, w
domach z drzewa i w domach murowanych, na stołach i w szafach, w kufrach i łóżkach. Nie
miały szacunku dla najwyższych władz ani dla domu dostojnego prefekta departamentu Loreto
i właziły  bez czoła, zuchwalce!  nawet do samego brytyjskiego konsula jego królewskiej
mości. ^
(Gdy to pisałem, trzy wścibskie mrówki pojawiły się na mej kartce papieru i zaczynały bieg na
przełaj. Paznokciem przy dusiłem je do papieru i posłałem jako pamiątkę do Polski. W tej
chwili inna ich siostra ugryzła mnie boleśnie w łydkę. A bodajże je licho!)
Mrówki iąuitoskie należały do najzuchwalszych złodziei. Wdzierały się wszędzie; spod ręki
wykradały chleb, ze spiżarni zapasy. Zdarzyło się przed tygodniem, że przez jedną noc
wypróżniły moim znajomym calusieńki worek kukurydzy, ziarenko po ziarenku, i uniosły
zdobycz do swych podziemnych mrowisk i katakumb: którymi podminowane było całe miasto.
Iąuitos uchodziło za najzdrowszą miejscowość w dorzeczu Amazonki i nie miało żadnych
tyfusów, choler i innych dopustów bożych. Kto wie, czy tego nie zawdzięczało właśnie owym
milionom mrówek, zjadających wszystkie resztki i oczyszczających miasto na równi z sępami
urubu, uznanymi przez władze za policję sanitarną? Mrówki dotychczas tego zaszczytu nie
dostąpiły.
Poza bolesnym zapoznaniem się z mrówkami iąuitowskimi w dniu przyjazdu, tylko jeden
jeszcze raz dokuczyły mi w sa~
61
mym mieście: maleńki, ale wojowniczy gatunek odwiedził mnie którejś nocy w łóżku polowym i
zmusił do wyskoczenia zeń chyżo jak sarna, jak baletnica. Były to, jakieś nowe, nieznane
złośnice nie z tych sauba, które wyżerają ludziom kukurydzę i inny pokarm. Po kwadransie
podnieconego krążenia po ścianach i podłodze mego pokoju zniknęły w dziurach, i to na
szczęście raz na zawsze.
Tak było w samym mieście, natomiast na przedmieściach i na przerzedzonym skraju puszczy 
jakaż orgia mrówek, jakież piekło! Polując tam na ptaki czy na motyle wystrzegać się
musiałem jak ognia jednej rzeczy, mianowicie wstrząsania gałęzi nad sobą. Prawdziwie jak
ognia, krzewy bowiem roiły się tysiącami czerwonych mrówek, zwanych hormiga de fuego,
mrówkami ognistymi. Spadały na człowieka i gryzły wściekle, aż z bólu można było krzyczeć.
Nad niektórymi dopływami Amazonki właśnie owe szelmy ogniste stanowiły plagę, zmuszającą
nieraz mieszkańców całej okolicy do ucieczki. Kwitnące ongiś miasteczko Aveyros nad rzeką
Tapajoz przestało istnieć na skutek ich najścia w połowie XIX wieku. Gdy mieszkańcy pózniej
próbowali kilkakrotnie wracać, mrówki wciąż obsadzały miejscowość i gospodarowały w
chatach. Miasto, opuszczone przez ludzi, rozpadło się w gruzy i zarosło lasem.
Jak wszystkie miasta peruwiańskie, Iąuitos posiadało swoją Plaża de Armas. (Ludzie nieraz
zadawali sobie pytanie, czemu zwie się to dziś jeszcze placem broni; czyżby dlatego, że młodzi
donżuani zbroją się tu wieczorami do miłosnych zapasów?) Na iąuitoskiej Plaża de Armas rosły
cudne palmy i olbrzymie ana~ nasowce, a wokoło biegła jezdnia wykładana cegłą, jedyny
nienaganny bruk w Iąuitos.
Po tym bruku snuło się dokoła placu dwadzieścia kilka samochodów, wszystkie jakie miasto
posiadało podczas mej bytności. Podrażnione tym kolibry, podobniejsze do błyszczących w
słońcu klejnotów niż do ptaszków, urządzały z autami wyścigi i oczywi62
ście wygrywały, po czym z charakterystycznym piskiem zadowolenia wracały do niedalekiej
puszczy.
Wieczorami płonęły na narożnikach placu lampy łukowe (gdyż Iąuitos miało elektryczność) i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •