[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mam nadzieję, że nie - westchnął B. Miało to być oczywiście dowcipne.
Kiedy B. ujął słuchawkę, okazało się, że istotnie rozmawia z C. Nim jednak tamten powiedział
coś więcej niż cześć , B. rzucił ponuro: - Coś się stało z ojcem, prawda? Dlatego dzwonisz.
C. milczał, jakby zaskoczony. Bo też i mógł zle zinterpretować ton wypowiedzi brata. Często
irytowała go, jak to nazywał, jego agresywne poczucie humoru .
- Przepraszam - rzekł pojednawczo B. - Czy stało się coś złego?
C. odparł, że nie, nic o tym nie wie. Zadzwonił po prostu, żeby powiedzieć cześć.
B. wątpił jednak w jego szczerość. - Czy dobrze usłyszałem? Tato odezwał się do ciebie?
- Nie, nic takiego nie powiedziałem. Czy nie dzwonił do ciebie od zeszłej środy? Wtedy
rozmawiałem z nim po raz ostatni.
- Od ostatniej środy? Chyba nie. To było dwa tygodnie temu.
- Dwa tygodnie? Jesteś pewien?
- Tak mi się wydaje, chyba tak. Chyba że dzwonił do ciebie pózniej.
- Nie odezwałby się do mnie, gdyby wcześniej nie odezwał się do ciebie. Przecież wiesz.
- Nie, skąd. Tego przecież nie mogę wiedzieć.
- Hm. A ty, czy dzwoniłeś do taty? Czy rozmawiałeś z nim w tym tygodniu?
- Dzwoniłem, ale nie podnosił słuchawki. Próbowałem kilka razy.
- Ja też dzwoniłem i nikt nie odpowiadał. Uznałem, że zadzwoni do mnie w tę niedzielę.
- Chciałeś powiedzieć - w zeszłą niedzielę.
- Czyżby? Nie. Chyba nie.
Po obu stronach przewodu zapadło milczenie. Każdy z braci zaczął się martwić. %7łona B., która
stała za nim w drzwiach, dostrzegła, że sztywnieje w ramionach, a po chwili zaczyna gładzić swoje
przerzedzone włosy: ów gest zawsze chwytał ją za serce. %7łona C., patrząc na męża wykonującego
podobne czynności, marszczącego czoło, a potem gładzącego dłonią przerzedzające się włosy,
poczuła ukłucie gniewu, zazdrości. Bo dla C. nikt nie znaczył więcej niż B. A dla C. i B. żadne
małżeństwo nie było tak ważne jak ich własna blizniaczość.
Bracia kontynuowali rozmowę coraz bardziej zaniepokojeni. Ustalili, że żaden z nich nie
rozmawiał z ojcem przez dwa ostatnie tygodnie, choć każdy z nich sumiennie do niego dzwonił.
Ponieważ jednak dr A. miał w głębokiej pogardzie urządzenia typu automatyczna sekretarka czy
poczta głosowa, nie było sposobu, żeby pozostawić mu wiadomość.
- Tato był ostatnio zmęczony - powiedział B. z wahaniem. - Nie był sobą.
- To kim był?
- Tu mnie masz! - roześmiał się B. - Nie mam pojęcia.
- Pytam poważnie. Kim był?
Znów zapadło milczenie. Każdy z braci zadrżał.
Kiedy się odezwali, nastąpiło to jednocześnie: - Trzeba do niego pojechać. Natychmiast.
Bracia wyszli, każdy z własnego domu znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy; wsiedli do
dwóch samochodów i pojechali do domu doktora A. B., który wprawdzie rzucił palenie (jednak w
schowku na rękawiczki obok deski rozdzielczej przechowywał na wszelki wypadek paczkę
mentolowych), usiłował niezręcznie zapalić papierosa, pierwszego niemal od roku. Gdy dotarł do
celu, przed frontowym wejściem oczekiwał już C.: palił papierosa, uśmiechając się dziwnie.
Podobnie jak B., C. także zerwał niedawno z nałogiem.
- Dzwoniłem i pukałem - wyjaśnił. -1 próbowałem zajrzeć przez okna na parterze.
- Tato jest na górze. Chyba.
- W sypialni. Chyba.
B. i C. zadzwonili jeszcze raz i zapukali w masywne dębowe drzwi. Cisza. Widzieli, że na dole
jest ciemno. Okna, mętne i niemal błoniaste od osadzającego się latami brudu, były zasłonięte
roletami.
- Strzelba na jelenie taty. Nie przyszło ci do głowy, że powinniśmy byli mu ją zabrać?
- Jak mogliśmy mu ją zabrać ? Przecież nigdy by nam nie pozwolił.
- Mogliśmy to zrobić nie pytając. %7łeby nie doszło do sytuacji takiej jak ta.
Bracia zaczęli mówić z ożywieniem, nie patrząc jeden na drugiego. %7ładen nie pamiętał
dokładnie, który z nich po raz pierwszy zaproponował, aby zabrać taty strzelbę na jelenie ; żaden
też nie pamiętał, gdzie ojciec mógł ją przechowywać, a nawet, czy ją jeszcze miał. Starszy pan nie
polował przez ponad dekadę. A może i dwie? Był zawiedziony, czemu dawał wyraz wygłaszając
zgryzliwe komentarze, że żaden z jego synów zabrany na polowanie, nie chciał pózniej słyszeć o
kolejnej wspólnej wyprawie, nawet gdy obaj weszli w wiek dojrzałości. Wobec tego nawet
wspominanie doktorowi A. o strzelbie na jelenie byłoby niezręczne i ryzykowne, toteż bracia nie
kontynuowali tego wątku. B. dostrzegł, że C. przeciera drżącą dłonią czoło. C. był blady, mocno
czymś poruszony i zdenerwowany. Zdążył być tam w środku przede mną. Widział i wie. Gdy C.
spojrzał mu w oczy, B. poruszył powiekami, jakby coś go zakłuło albo jakby nagle poczuł się winien.
- Byłeś już wewnątrz, prawda? - rzucił nagle B. -i wiesz, co się ojcu stało.
- Chyba żartujesz - zaprotestował C. - Bzdura.
- I dlatego zadzwoniłeś, prawda?
- Co takiego? To ty zadzwoniłeś.
- W zeszłym tygodniu. Ostatnim razem. Dziś wieczór to ty do mnie zadzwoniłeś.
- Ależ skąd. Wolne żarty. Akurat czytałem, gdy zadzwonił telefon.
- To ja czytałem, gdy zadzwonił telefon.
B. wpatrywał się w C. Jego serce przyśpieszyło rytm. Pomyślał, że chyba nie są już braćmi, a co
dopiero blizniakami.
- No to jak? - zapytał, siląc się na spokój.
- Z czym jak?
- Zdążyłeś już tutaj być przede mną? Dziś, wcześniej? I wiesz, co... co czeka na nas na górze?
-A ty byłeś? - odparował C. drżącym głosem.
B. uczynił gest wyrażający najwyższą irytację, zdegustowanie. C. odpowiedział podobnym
gestem, klnąc pod nosem. Podczas rozmowy bracia zawędrowali na zarośnięty zielskiem chodnik
prowadzący na zaplecze budynku. Zdziwił ich teraz i przeraził widok licznych dachówek i odłamków
muru, które spadły na wybujały trawnik. W górze trzepotało skrzydełkami stadko krzykliwych
szpaków. W powietrzu unosiła się przykra woń przypominająca fetor ścieków, jakby coś zatkało
jakieś rury i na dobre w nich utknęło. Wytworny czarny lincoln Continental należący do ojca stał
nieruchomo do połowy w garażu, do połowy na zewnątrz, zupełnie jakby w baku dokładnie w tym
momencie zabrakło paliwa. Tylną połowę samochodu gęsto pokrywały ptasie odchody.
Przy tylnych drzwiach domu otwierających się na wąskie przejście i ciemną kuchnię bracia się
zawahali. Czy były zamknięte? (Tak, były). Który z nich wybije szybę, sięgnie ręką do wewnątrz i
obróci gałkę? (Gdyby bowiem w środku oczekiwał na nich dr A., zdrów jak ryba, na pewno wpadłby
w furię z powodu tego najścia).
- Dalejże. Zrób to - nalegał C.
- To ty zrób. Jesteś przecież ulubieńcem taty - syknął B.
- Jakim, cholera, ulubieńcem? Ty jesteś starszy .
- A ty dzieciak .
- Tato zawsze ciebie faworyzował. Już o tym zapomniałeś? Nie zaprzeczysz.
- Nie mnie, tylko ciebie. Nie jestem ślepy.
- To ja nie jestem ślepy.
B. zbliżył się do nastroszonego jak kogut C., po czym trącił go łokciem, zwyczajem chłopców, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Mam nadzieję, że nie - westchnął B. Miało to być oczywiście dowcipne.
Kiedy B. ujął słuchawkę, okazało się, że istotnie rozmawia z C. Nim jednak tamten powiedział
coś więcej niż cześć , B. rzucił ponuro: - Coś się stało z ojcem, prawda? Dlatego dzwonisz.
C. milczał, jakby zaskoczony. Bo też i mógł zle zinterpretować ton wypowiedzi brata. Często
irytowała go, jak to nazywał, jego agresywne poczucie humoru .
- Przepraszam - rzekł pojednawczo B. - Czy stało się coś złego?
C. odparł, że nie, nic o tym nie wie. Zadzwonił po prostu, żeby powiedzieć cześć.
B. wątpił jednak w jego szczerość. - Czy dobrze usłyszałem? Tato odezwał się do ciebie?
- Nie, nic takiego nie powiedziałem. Czy nie dzwonił do ciebie od zeszłej środy? Wtedy
rozmawiałem z nim po raz ostatni.
- Od ostatniej środy? Chyba nie. To było dwa tygodnie temu.
- Dwa tygodnie? Jesteś pewien?
- Tak mi się wydaje, chyba tak. Chyba że dzwonił do ciebie pózniej.
- Nie odezwałby się do mnie, gdyby wcześniej nie odezwał się do ciebie. Przecież wiesz.
- Nie, skąd. Tego przecież nie mogę wiedzieć.
- Hm. A ty, czy dzwoniłeś do taty? Czy rozmawiałeś z nim w tym tygodniu?
- Dzwoniłem, ale nie podnosił słuchawki. Próbowałem kilka razy.
- Ja też dzwoniłem i nikt nie odpowiadał. Uznałem, że zadzwoni do mnie w tę niedzielę.
- Chciałeś powiedzieć - w zeszłą niedzielę.
- Czyżby? Nie. Chyba nie.
Po obu stronach przewodu zapadło milczenie. Każdy z braci zaczął się martwić. %7łona B., która
stała za nim w drzwiach, dostrzegła, że sztywnieje w ramionach, a po chwili zaczyna gładzić swoje
przerzedzone włosy: ów gest zawsze chwytał ją za serce. %7łona C., patrząc na męża wykonującego
podobne czynności, marszczącego czoło, a potem gładzącego dłonią przerzedzające się włosy,
poczuła ukłucie gniewu, zazdrości. Bo dla C. nikt nie znaczył więcej niż B. A dla C. i B. żadne
małżeństwo nie było tak ważne jak ich własna blizniaczość.
Bracia kontynuowali rozmowę coraz bardziej zaniepokojeni. Ustalili, że żaden z nich nie
rozmawiał z ojcem przez dwa ostatnie tygodnie, choć każdy z nich sumiennie do niego dzwonił.
Ponieważ jednak dr A. miał w głębokiej pogardzie urządzenia typu automatyczna sekretarka czy
poczta głosowa, nie było sposobu, żeby pozostawić mu wiadomość.
- Tato był ostatnio zmęczony - powiedział B. z wahaniem. - Nie był sobą.
- To kim był?
- Tu mnie masz! - roześmiał się B. - Nie mam pojęcia.
- Pytam poważnie. Kim był?
Znów zapadło milczenie. Każdy z braci zadrżał.
Kiedy się odezwali, nastąpiło to jednocześnie: - Trzeba do niego pojechać. Natychmiast.
Bracia wyszli, każdy z własnego domu znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy; wsiedli do
dwóch samochodów i pojechali do domu doktora A. B., który wprawdzie rzucił palenie (jednak w
schowku na rękawiczki obok deski rozdzielczej przechowywał na wszelki wypadek paczkę
mentolowych), usiłował niezręcznie zapalić papierosa, pierwszego niemal od roku. Gdy dotarł do
celu, przed frontowym wejściem oczekiwał już C.: palił papierosa, uśmiechając się dziwnie.
Podobnie jak B., C. także zerwał niedawno z nałogiem.
- Dzwoniłem i pukałem - wyjaśnił. -1 próbowałem zajrzeć przez okna na parterze.
- Tato jest na górze. Chyba.
- W sypialni. Chyba.
B. i C. zadzwonili jeszcze raz i zapukali w masywne dębowe drzwi. Cisza. Widzieli, że na dole
jest ciemno. Okna, mętne i niemal błoniaste od osadzającego się latami brudu, były zasłonięte
roletami.
- Strzelba na jelenie taty. Nie przyszło ci do głowy, że powinniśmy byli mu ją zabrać?
- Jak mogliśmy mu ją zabrać ? Przecież nigdy by nam nie pozwolił.
- Mogliśmy to zrobić nie pytając. %7łeby nie doszło do sytuacji takiej jak ta.
Bracia zaczęli mówić z ożywieniem, nie patrząc jeden na drugiego. %7ładen nie pamiętał
dokładnie, który z nich po raz pierwszy zaproponował, aby zabrać taty strzelbę na jelenie ; żaden
też nie pamiętał, gdzie ojciec mógł ją przechowywać, a nawet, czy ją jeszcze miał. Starszy pan nie
polował przez ponad dekadę. A może i dwie? Był zawiedziony, czemu dawał wyraz wygłaszając
zgryzliwe komentarze, że żaden z jego synów zabrany na polowanie, nie chciał pózniej słyszeć o
kolejnej wspólnej wyprawie, nawet gdy obaj weszli w wiek dojrzałości. Wobec tego nawet
wspominanie doktorowi A. o strzelbie na jelenie byłoby niezręczne i ryzykowne, toteż bracia nie
kontynuowali tego wątku. B. dostrzegł, że C. przeciera drżącą dłonią czoło. C. był blady, mocno
czymś poruszony i zdenerwowany. Zdążył być tam w środku przede mną. Widział i wie. Gdy C.
spojrzał mu w oczy, B. poruszył powiekami, jakby coś go zakłuło albo jakby nagle poczuł się winien.
- Byłeś już wewnątrz, prawda? - rzucił nagle B. -i wiesz, co się ojcu stało.
- Chyba żartujesz - zaprotestował C. - Bzdura.
- I dlatego zadzwoniłeś, prawda?
- Co takiego? To ty zadzwoniłeś.
- W zeszłym tygodniu. Ostatnim razem. Dziś wieczór to ty do mnie zadzwoniłeś.
- Ależ skąd. Wolne żarty. Akurat czytałem, gdy zadzwonił telefon.
- To ja czytałem, gdy zadzwonił telefon.
B. wpatrywał się w C. Jego serce przyśpieszyło rytm. Pomyślał, że chyba nie są już braćmi, a co
dopiero blizniakami.
- No to jak? - zapytał, siląc się na spokój.
- Z czym jak?
- Zdążyłeś już tutaj być przede mną? Dziś, wcześniej? I wiesz, co... co czeka na nas na górze?
-A ty byłeś? - odparował C. drżącym głosem.
B. uczynił gest wyrażający najwyższą irytację, zdegustowanie. C. odpowiedział podobnym
gestem, klnąc pod nosem. Podczas rozmowy bracia zawędrowali na zarośnięty zielskiem chodnik
prowadzący na zaplecze budynku. Zdziwił ich teraz i przeraził widok licznych dachówek i odłamków
muru, które spadły na wybujały trawnik. W górze trzepotało skrzydełkami stadko krzykliwych
szpaków. W powietrzu unosiła się przykra woń przypominająca fetor ścieków, jakby coś zatkało
jakieś rury i na dobre w nich utknęło. Wytworny czarny lincoln Continental należący do ojca stał
nieruchomo do połowy w garażu, do połowy na zewnątrz, zupełnie jakby w baku dokładnie w tym
momencie zabrakło paliwa. Tylną połowę samochodu gęsto pokrywały ptasie odchody.
Przy tylnych drzwiach domu otwierających się na wąskie przejście i ciemną kuchnię bracia się
zawahali. Czy były zamknięte? (Tak, były). Który z nich wybije szybę, sięgnie ręką do wewnątrz i
obróci gałkę? (Gdyby bowiem w środku oczekiwał na nich dr A., zdrów jak ryba, na pewno wpadłby
w furię z powodu tego najścia).
- Dalejże. Zrób to - nalegał C.
- To ty zrób. Jesteś przecież ulubieńcem taty - syknął B.
- Jakim, cholera, ulubieńcem? Ty jesteś starszy .
- A ty dzieciak .
- Tato zawsze ciebie faworyzował. Już o tym zapomniałeś? Nie zaprzeczysz.
- Nie mnie, tylko ciebie. Nie jestem ślepy.
- To ja nie jestem ślepy.
B. zbliżył się do nastroszonego jak kogut C., po czym trącił go łokciem, zwyczajem chłopców, [ Pobierz całość w formacie PDF ]