[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba ktoś do ciebie, Sorenson - powiedział Daniel.
- Hę? - zapytały worki.
- W psiarni. Myślałam, że dzisiaj pracujesz u Caseya - Jesika zwróciła się
najwyrazniej do worków.
- Aaśnie skończyłem.
- Mogłeś zaczekać do rana.
- Eea fprawy - mruknęły worki i wyszły.
Jednak zanim zdążyły zniknąć im z oczu, zaczęły niebezpiecznie
przechylać się na bok. Nogi potknęły się, worki przechyliły... Rozległ się
stłumiony jęk.
- 43 -
S
R
Daniel zerwał się na równe nogi, niestety wrócił już Oskar. Potknął się o
kota.
Jesika z szybkością błyskawicy przemknęła przez kuchnię, by chwycić
padające worki karmy. W końcu udało się szczęśliwie złożyć worki wśród
klatek,
- Dzięki - mruknął Komar. - Chciałem mieć pewność, że będziesz miała
ziarno na jutro.
- Za ciężko pracujesz, Komar - powiedziała Jessie.
- Rano chyba widziałem dwa drozdy.
Zdaniem Daniela ich wypowiedzi nie miały ze sobą absolutnie nic
wspólnego, ale oni jednak najwyrazniej się rozumieli.
- Naprawdę?
- Tak. Dzięki tobie wracają. I kacyki też.
- To dlatego, że ty przywozisz ziarno.
Komar uśmiechnął się nieśmiało, demonstrując krzywe przednie zęby i
niewątpliwe zauroczenie. Przestąpił z jednej przerośniętej stopy na drugą.
- No tak. Lepiej wezmę się do roboty. Najpierw oczyszczę klatki i tak
dalej, a potem zajmę się trochę...
- Możesz to zrobić jutro - zaproponowała.
- Z samego rana pomagam Pete'owi pryskać fasolę.
- Tylko praca i żadnej zabawy. Nie urośniesz.
- Tata mówi, że najwyższy czas. Jestem już od niego wyższy pięć
centymetrów.
- A co u niego?
- Dostał pracę w Fairfield, ale tylko czasową.
- No cóż, może przyjmą go na stałe, kiedy się rozniesie, że jest ojcem
przyszłego chirurga światowej sławy.
- Taa - orzekł bez przekonania, ale w końcu się uśmiechnął i chyba trochę
odprężył.
- 44 -
S
R
- Wiesz co - zaproponowała Jessie, biorąc do ręki stojące przy drzwiach
wiadro. - Idz do domu. Sama to zrobię.
- Nie. - Komar odłożył kubek i spojrzał na Jesikę wzrokiem
przerośniętego basseta. - Chcę to zrobić. Naprawdę.
A pózniej pospaceruje dla niej po powierzchni wody, pomyślał Daniel, ale
jakoś nie mógł się zdobyć na właściwą sobie zgryzliwość. To pewnie przez to
domowe jedzenie. Niszczy w człowieku instynkt zabójcy.
- No, to nie będę ci przeszkadzać. - Jessie ze smyczą w dłoni skierowała
się z powrotem do kuchni i niemal podskoczyła na widok Daniela. - Och!
Wykrzywił się. Rózia prychnęła. A niby dokąd mógłby pójść o tej porze?
- Pomóc ci z naczyniami?
- Nie. Nie. Lepiej trochę odpocznij.
Znowu to robiła. Zachowywała się, jakby miał zaraz paść niczym
podcięta lilia. Denerwujące. Nie mówiąc już o tym, że raniło to jego męską
dumę. Automatycznie sięgnął po papierosy. Po chwili zauważył jej wzrok.
- Może... zapalę na dworze.
- Wolałabym... żebyś tego nie robił. - Skrzywiła się. - Chodzi o... Komara
- wyjaśniła, robiąc głową ruch w stronę psiarni. - Jest młody.
- Nie zamierzałem na siłę wciskać mu papierosa do ust.
- Ale i tak stanowisz wzór.
- Nie sądzę, by był do mnie szczególnie przywiązany. Zdawało mi się, że
raz na mnie spojrzał. Ale myliłem się. Cały czas gapił się na ciebie - stwierdził
Daniel.
Jesika nadal wpatrywała się w papierosy z dezaprobatą. Westchnął i
schował je.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. Lubię objawy odwykowe.
Kącik jej warg uniósł się w uśmiechu i Daniel wstrzymał oddech.
- W takim razie dziwne, że dotąd nie rzuciłeś palenia.
- 45 -
S
R
- Rzuciłem - wyjaśnił. - Ale to takie fajne. Musiałem zacząć na nowo,
żeby wszystko powtórzyć.
- No, to masz idealną okazję.
- Nie mógłbym marzyć o lepszej.
- To rzucisz?
- Czym?
- Czy rzucisz palenie?
Nie, do diabła - pomyślał, ale ona wpatrywała się w niego z taką nadzieją.
- Pewnie. Czemu nie?
- Zawsze myślałam, że to trudniejsza decyzja.
- Nie dla mnie.
Uśmiechnęła się. Jego serce zabiło gwałtownie.
- Obiecujesz?
- Jasne.
Byli od siebie oddaleni tylko o parę centymetrów. Przez chwilę
wpatrywali się w siebie.
- No, to idz już spać - powiedziała nagle i odwróciła się. Spać? To mało
prawdopodobne, ale ruszył po schodach, powtarzając sobie w myślach
wydarzenia dnia.
Pewnie, miał znakomity dzień. Nie wyszło mu pisanie, zaatakował go
napalony kot, a Polyanna z kucykiem wykiwała i odesłała do łóżka bez
papierosa.
Gorzej już chyba być nie może, pomyślał, wchodząc do swojego pokoju.
Zamarł w drzwiach i zmienił zdanie.
Babcia Sorenson własnoręcznie zmontowała jego meble.
- 46 -
S
R
ROZDZIAA PITY
- Josh widział, jak paliłaś!
Twarz matki była ściągnięta i pełna dezaprobaty. Zgorszenie biło z niej
jak..." Jak co, zastanawiał się Daniel. ,,Jak dym z fabrycznego komina". Nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Chyba ktoś do ciebie, Sorenson - powiedział Daniel.
- Hę? - zapytały worki.
- W psiarni. Myślałam, że dzisiaj pracujesz u Caseya - Jesika zwróciła się
najwyrazniej do worków.
- Aaśnie skończyłem.
- Mogłeś zaczekać do rana.
- Eea fprawy - mruknęły worki i wyszły.
Jednak zanim zdążyły zniknąć im z oczu, zaczęły niebezpiecznie
przechylać się na bok. Nogi potknęły się, worki przechyliły... Rozległ się
stłumiony jęk.
- 43 -
S
R
Daniel zerwał się na równe nogi, niestety wrócił już Oskar. Potknął się o
kota.
Jesika z szybkością błyskawicy przemknęła przez kuchnię, by chwycić
padające worki karmy. W końcu udało się szczęśliwie złożyć worki wśród
klatek,
- Dzięki - mruknął Komar. - Chciałem mieć pewność, że będziesz miała
ziarno na jutro.
- Za ciężko pracujesz, Komar - powiedziała Jessie.
- Rano chyba widziałem dwa drozdy.
Zdaniem Daniela ich wypowiedzi nie miały ze sobą absolutnie nic
wspólnego, ale oni jednak najwyrazniej się rozumieli.
- Naprawdę?
- Tak. Dzięki tobie wracają. I kacyki też.
- To dlatego, że ty przywozisz ziarno.
Komar uśmiechnął się nieśmiało, demonstrując krzywe przednie zęby i
niewątpliwe zauroczenie. Przestąpił z jednej przerośniętej stopy na drugą.
- No tak. Lepiej wezmę się do roboty. Najpierw oczyszczę klatki i tak
dalej, a potem zajmę się trochę...
- Możesz to zrobić jutro - zaproponowała.
- Z samego rana pomagam Pete'owi pryskać fasolę.
- Tylko praca i żadnej zabawy. Nie urośniesz.
- Tata mówi, że najwyższy czas. Jestem już od niego wyższy pięć
centymetrów.
- A co u niego?
- Dostał pracę w Fairfield, ale tylko czasową.
- No cóż, może przyjmą go na stałe, kiedy się rozniesie, że jest ojcem
przyszłego chirurga światowej sławy.
- Taa - orzekł bez przekonania, ale w końcu się uśmiechnął i chyba trochę
odprężył.
- 44 -
S
R
- Wiesz co - zaproponowała Jessie, biorąc do ręki stojące przy drzwiach
wiadro. - Idz do domu. Sama to zrobię.
- Nie. - Komar odłożył kubek i spojrzał na Jesikę wzrokiem
przerośniętego basseta. - Chcę to zrobić. Naprawdę.
A pózniej pospaceruje dla niej po powierzchni wody, pomyślał Daniel, ale
jakoś nie mógł się zdobyć na właściwą sobie zgryzliwość. To pewnie przez to
domowe jedzenie. Niszczy w człowieku instynkt zabójcy.
- No, to nie będę ci przeszkadzać. - Jessie ze smyczą w dłoni skierowała
się z powrotem do kuchni i niemal podskoczyła na widok Daniela. - Och!
Wykrzywił się. Rózia prychnęła. A niby dokąd mógłby pójść o tej porze?
- Pomóc ci z naczyniami?
- Nie. Nie. Lepiej trochę odpocznij.
Znowu to robiła. Zachowywała się, jakby miał zaraz paść niczym
podcięta lilia. Denerwujące. Nie mówiąc już o tym, że raniło to jego męską
dumę. Automatycznie sięgnął po papierosy. Po chwili zauważył jej wzrok.
- Może... zapalę na dworze.
- Wolałabym... żebyś tego nie robił. - Skrzywiła się. - Chodzi o... Komara
- wyjaśniła, robiąc głową ruch w stronę psiarni. - Jest młody.
- Nie zamierzałem na siłę wciskać mu papierosa do ust.
- Ale i tak stanowisz wzór.
- Nie sądzę, by był do mnie szczególnie przywiązany. Zdawało mi się, że
raz na mnie spojrzał. Ale myliłem się. Cały czas gapił się na ciebie - stwierdził
Daniel.
Jesika nadal wpatrywała się w papierosy z dezaprobatą. Westchnął i
schował je.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. Lubię objawy odwykowe.
Kącik jej warg uniósł się w uśmiechu i Daniel wstrzymał oddech.
- W takim razie dziwne, że dotąd nie rzuciłeś palenia.
- 45 -
S
R
- Rzuciłem - wyjaśnił. - Ale to takie fajne. Musiałem zacząć na nowo,
żeby wszystko powtórzyć.
- No, to masz idealną okazję.
- Nie mógłbym marzyć o lepszej.
- To rzucisz?
- Czym?
- Czy rzucisz palenie?
Nie, do diabła - pomyślał, ale ona wpatrywała się w niego z taką nadzieją.
- Pewnie. Czemu nie?
- Zawsze myślałam, że to trudniejsza decyzja.
- Nie dla mnie.
Uśmiechnęła się. Jego serce zabiło gwałtownie.
- Obiecujesz?
- Jasne.
Byli od siebie oddaleni tylko o parę centymetrów. Przez chwilę
wpatrywali się w siebie.
- No, to idz już spać - powiedziała nagle i odwróciła się. Spać? To mało
prawdopodobne, ale ruszył po schodach, powtarzając sobie w myślach
wydarzenia dnia.
Pewnie, miał znakomity dzień. Nie wyszło mu pisanie, zaatakował go
napalony kot, a Polyanna z kucykiem wykiwała i odesłała do łóżka bez
papierosa.
Gorzej już chyba być nie może, pomyślał, wchodząc do swojego pokoju.
Zamarł w drzwiach i zmienił zdanie.
Babcia Sorenson własnoręcznie zmontowała jego meble.
- 46 -
S
R
ROZDZIAA PITY
- Josh widział, jak paliłaś!
Twarz matki była ściągnięta i pełna dezaprobaty. Zgorszenie biło z niej
jak..." Jak co, zastanawiał się Daniel. ,,Jak dym z fabrycznego komina". Nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]