[ Pobierz całość w formacie PDF ]
barbarzyńcę pajęczyny śmiercionośnej stali.
Po paru chwilach Conan rąbnął ostrzem miecza w pancerz Stengara. Tłuścioch skrzywił się z
bólu.
- Na pomoc, Lallo! - krzyknął.
Zwalisty drwal znajdował się dość daleko od walczących. Nadal unieruchamiał ramiona
dziewczyny i z półotwartymi ustami, z prostackim oszołomieniem przyglądał się pojedynkowi.
Na krzyk towarzysza odepchnął wieśniaczkę od siebie i ruszył kołyszącym się krokiem w
stronę Conana. Kobieta tymczasem poderwała z ziemi niemowlę; dziecko osłabło już na tyle,
iż tylko cicho kwiliło.
Gdy młody osiłek starał się wyciągnąć broń zza pasa, zdarzyło się coś niespodziewanego. W
powietrzu pojawiła się rozmazana idealnie prosta linia, biegnąca równolegle nad ziemią.
Urywała się w miejscu przecięcia z piersią Lalla.
Była to włócznia. Gdy dosięgła celu, z rozdziawionych ust osiłka dobyło się urywane rzężenie.
Drzewce przez chwilę wibrowało przed oczyma drwala, po czym jego koniec powoli opuścił
się ku ziemi. Po twarzy konającego najemnika przebiegały grymasy bólu. Ciało Lalla przez
chwilę wspierało się na włóczni, po czym osunęło się na bok i znieruchomiało.
- Na Croma!
Ciągle sprężony, obracający się na ugiętych kolanach za Stengarem Conan rzucił okiem za
siebie i dojrzał dumną jak lwica Drusandrę w wypolerowanej zbroi żółtej barwy. Najemniczka
zginała i masowała ramię, najwyrazniej nadwerężone po rzucie włócznią. U jej boku stała
ciemnowłosa Ariel z wyciągniętym mieczem.
- Tak ginie każdy, kto dręczy kobiety! - oznajmiła Drusandra i zawołała do Conana. - Pomóc ci
z drugim?
Conan oderwał wzrok od Stengara tylko na chwilę, lecz nawet ta chwila niemal kosztowała go
życie. Nie zdołał jeszcze wrócić spojrzeniem do przeciwnika i jedynie dziki, pierwotny instynkt
sprawił, iż zastawił się toporem przed ciosem maczugi. Oręża walczących zderzyły się z
łoskotem na szerokość dłoni od twarzy Cymmerianina. Nabijana okrutnymi kolcami broń
wypadła najemnikowi z ręki i potoczyła się po zamieniającym się w błoto pyle.
Stengar natychmiast podał tyły. Odwróciwszy się do Cymmerianina plecami, usiłował umknąć
nadciągającej zagładzie. Conan ryknął z wściekłości i rzucił się w pościg.
- Trzy razy próbowałeś mnie zabić, Stengar, ale Mitra nie da ci następnej okazji! - zawołał.
W ciągu paru chwil dopadł uciekającego przeciwnika. Ostrze miecza barbarzyńcy zakreśliło
ledwie widzialny łuk i pogrążyło się w barku najemnika. Rozszczepiwszy zbroję i ciało, uwięzło
dopiero w kręgosłupie. Stengar zwalił się ciężko na ziemię, pociągając za sobą tkwiący w
piersi brzeszczot.
Conan musiał zaprzeć się stopą o trupa, by wyciągnąć wklinowane między kręgi i łuski
kolczugi ostrze. Broń wyślizgnęła się z metalicznym zgrzytem.
- Wspaniały cios, barbarzyńco! Wręcz wyjątkowy! - stwierdziła gardłowym, pełnym uznania
głosem Drusandra, podchodząc z tyłu do Conana. - Dowodzi, że krzepkie ramię jest w czasie
walki niemal równie użyteczne jak szermiercze wyszkolenie.
Zatrzymała się w swobodnej pozie parę kroków od Cymmerianina, wycierającego skrwawione
ostrze w nogawkę spodni trupa. Milcząca Ariel pomagała tymczasem wieśniaczce z
niemowlęciem wrócić do chaty. Otoczona ramieniem odzianej w skórzany kaftan wojowniczki
dziewczyna gaworzyła z dziecięciem i przyciskała je do jednej z pełnych piersi.
- Aaskawe słowa, pani kapitan. - Cymmerianin przeniósł spojrzenie na drugą z najemniczek,
stojącą obok niego ze swobodnie opuszczonymi rękami. - Liczę jednak, iż nie nabierzesz
zwyczaju zabijać ludzi moich czy Hundolfa.
- To zależy, poruczniku. - Drusandra uniosła blade brwi pod grzywę płowych włosów. - Czy
pośród waszych ludzi jest wielu podobnych szubrawców?
- To bez znaczenia. - Conan rzucił jej rozdrażnione spojrzenie. -Jeżeli będzie trzeba zabić
któregoś z nich, sam to zrobię.
- Mam tego naoczny dowód. - Wojowniczka przerzuciła włócznię przez ramię, gotując się do
odejścia. - Muszę jednak stwierdzić, iż nie raczyłeś mi odpowiednio podziękować za
uratowanie życia.
- Uratowanie życia? - Conan podniósł na nią wzrok z nie udawanym zdziwieniem. - Omal
przez ciebie nie zginąłem!
Drusandra z irytacją potrząsnęła głową, lecz nic nie odpowiedziawszy zawróciła w stronę
fortu. Ariel ruszyła za swoją przywódczynią. Raz tylko obejrzała się ostrożnie w stronę
Conana, po czym obydwie kobiety zniknęły za furtką.
Conan patrzył przez moment z powątpiewaniem na dwa trupy, po czym zmełł w ustach
przekleństwo. Obrzydliwa jatka, za którą można było srogo zapłacić, ale nie było na to rady,
pomyślał. Miał przynajmniej świadka - i wspólniczkę.
VI
SREBRNY DESZCZ
Conan odwrócił się od martwych przeciwników i wszedł nieco głębiej pomiędzy chaty,
rozglądając się za oznakami grabieży. Wyglądało na to, że łupieżcy nie zagościli we wsi.
Domostwa z obrzuconego tynkiem kamienia były szczelnie pozamykane. Na opustoszałym
placu w środku osady znajdowało się wygaszone, wspólne palenisko. W powietrzu unosiła się
stęchła woń niedawnego deszczu; słychać było jeszcze plusk spadających kropli. Poza tym do
uszu Cymmerianina dobiegało wyłącznie poszczekiwanie psów zza zatrzaśniętych drzwi. O
tym, iż wioska jest zamieszkana, świadczyły jedynie twarze przerażonych chłopów,
błyskawicznie chowające się za okiennicami.
Gdy Conan obejrzał się z dala na miejsce niedawnej jatki, dostrzegł pochylającego się nad
trupem Stengara parobka w obszarpanym odzieniu: połatanych porciętach i workowatym,
wyświechtanym serdaku. Bosonogi chłopak o splątanych, brudnych włosach próbował
wyciągnąć miecz spod zbroczonego krwią nieboszczyka.
Cymmerianin już miał przepędzić go krzykiem, lecz się zreflektował. Niech łapserdak zabierze
sobie broń, pomyślał; być może kiedyś zostanie wielkim wojownikiem.
Chłopak podniósł głowę. Conan pomyślał zrazu, iż wieśniak dosłyszał jego kroki, lecz
młodzieniec wpatrywał się w niebo. Na ziemię spadały wielkie, zimne grudki - lecz nie były to
krople.
Conan spojrzał pod nogi i zdał sobie sprawę, że to grad - bryłki lodu wielkości ziaren fasoli.
Coraz więcej ostrych pocisków sypało się na jego kolczugę i bombardowało go po ciemieniu.
Cóż za kapryśna pogoda, pomyślał Cymmerianin i ruszył szybszym krokiem pod osłonę ciasno
zbitego płotu. Sądząc po czerni nisko wiszących obłoków, zapowiadała się sroga,
wyniszczająca zbiory nawałnica.
Grad stawał się coraz silniejszy. Conan wkrótce zerwał się do biegu. Sypiące się wokół niego z
nieba bryłki lodu uderzały z łoskotem w ziemię i odbijały się od stratowanej trawy.
Nagle za jego plecami rozległ się przenikliwy krzyk. Barbarzyńca od- wrócił się i ujrzał, że
parobek zaciska na ramieniu dłoń, pod którą rozrastała się szkarłatna plama. Młodzieniec
pościł bark i ze zgrozą utkwił wzrok w strudze krwi. Po chwili porzucił miecz Stengara i zerwał
się do ucieczki. Nim zdołał dotrzeć pod okap najbliższej chaty, zachwiał się, jak gdyby trafiła
weń wielka, niewidzialna pięść i osunął się na kolana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
barbarzyńcę pajęczyny śmiercionośnej stali.
Po paru chwilach Conan rąbnął ostrzem miecza w pancerz Stengara. Tłuścioch skrzywił się z
bólu.
- Na pomoc, Lallo! - krzyknął.
Zwalisty drwal znajdował się dość daleko od walczących. Nadal unieruchamiał ramiona
dziewczyny i z półotwartymi ustami, z prostackim oszołomieniem przyglądał się pojedynkowi.
Na krzyk towarzysza odepchnął wieśniaczkę od siebie i ruszył kołyszącym się krokiem w
stronę Conana. Kobieta tymczasem poderwała z ziemi niemowlę; dziecko osłabło już na tyle,
iż tylko cicho kwiliło.
Gdy młody osiłek starał się wyciągnąć broń zza pasa, zdarzyło się coś niespodziewanego. W
powietrzu pojawiła się rozmazana idealnie prosta linia, biegnąca równolegle nad ziemią.
Urywała się w miejscu przecięcia z piersią Lalla.
Była to włócznia. Gdy dosięgła celu, z rozdziawionych ust osiłka dobyło się urywane rzężenie.
Drzewce przez chwilę wibrowało przed oczyma drwala, po czym jego koniec powoli opuścił
się ku ziemi. Po twarzy konającego najemnika przebiegały grymasy bólu. Ciało Lalla przez
chwilę wspierało się na włóczni, po czym osunęło się na bok i znieruchomiało.
- Na Croma!
Ciągle sprężony, obracający się na ugiętych kolanach za Stengarem Conan rzucił okiem za
siebie i dojrzał dumną jak lwica Drusandrę w wypolerowanej zbroi żółtej barwy. Najemniczka
zginała i masowała ramię, najwyrazniej nadwerężone po rzucie włócznią. U jej boku stała
ciemnowłosa Ariel z wyciągniętym mieczem.
- Tak ginie każdy, kto dręczy kobiety! - oznajmiła Drusandra i zawołała do Conana. - Pomóc ci
z drugim?
Conan oderwał wzrok od Stengara tylko na chwilę, lecz nawet ta chwila niemal kosztowała go
życie. Nie zdołał jeszcze wrócić spojrzeniem do przeciwnika i jedynie dziki, pierwotny instynkt
sprawił, iż zastawił się toporem przed ciosem maczugi. Oręża walczących zderzyły się z
łoskotem na szerokość dłoni od twarzy Cymmerianina. Nabijana okrutnymi kolcami broń
wypadła najemnikowi z ręki i potoczyła się po zamieniającym się w błoto pyle.
Stengar natychmiast podał tyły. Odwróciwszy się do Cymmerianina plecami, usiłował umknąć
nadciągającej zagładzie. Conan ryknął z wściekłości i rzucił się w pościg.
- Trzy razy próbowałeś mnie zabić, Stengar, ale Mitra nie da ci następnej okazji! - zawołał.
W ciągu paru chwil dopadł uciekającego przeciwnika. Ostrze miecza barbarzyńcy zakreśliło
ledwie widzialny łuk i pogrążyło się w barku najemnika. Rozszczepiwszy zbroję i ciało, uwięzło
dopiero w kręgosłupie. Stengar zwalił się ciężko na ziemię, pociągając za sobą tkwiący w
piersi brzeszczot.
Conan musiał zaprzeć się stopą o trupa, by wyciągnąć wklinowane między kręgi i łuski
kolczugi ostrze. Broń wyślizgnęła się z metalicznym zgrzytem.
- Wspaniały cios, barbarzyńco! Wręcz wyjątkowy! - stwierdziła gardłowym, pełnym uznania
głosem Drusandra, podchodząc z tyłu do Conana. - Dowodzi, że krzepkie ramię jest w czasie
walki niemal równie użyteczne jak szermiercze wyszkolenie.
Zatrzymała się w swobodnej pozie parę kroków od Cymmerianina, wycierającego skrwawione
ostrze w nogawkę spodni trupa. Milcząca Ariel pomagała tymczasem wieśniaczce z
niemowlęciem wrócić do chaty. Otoczona ramieniem odzianej w skórzany kaftan wojowniczki
dziewczyna gaworzyła z dziecięciem i przyciskała je do jednej z pełnych piersi.
- Aaskawe słowa, pani kapitan. - Cymmerianin przeniósł spojrzenie na drugą z najemniczek,
stojącą obok niego ze swobodnie opuszczonymi rękami. - Liczę jednak, iż nie nabierzesz
zwyczaju zabijać ludzi moich czy Hundolfa.
- To zależy, poruczniku. - Drusandra uniosła blade brwi pod grzywę płowych włosów. - Czy
pośród waszych ludzi jest wielu podobnych szubrawców?
- To bez znaczenia. - Conan rzucił jej rozdrażnione spojrzenie. -Jeżeli będzie trzeba zabić
któregoś z nich, sam to zrobię.
- Mam tego naoczny dowód. - Wojowniczka przerzuciła włócznię przez ramię, gotując się do
odejścia. - Muszę jednak stwierdzić, iż nie raczyłeś mi odpowiednio podziękować za
uratowanie życia.
- Uratowanie życia? - Conan podniósł na nią wzrok z nie udawanym zdziwieniem. - Omal
przez ciebie nie zginąłem!
Drusandra z irytacją potrząsnęła głową, lecz nic nie odpowiedziawszy zawróciła w stronę
fortu. Ariel ruszyła za swoją przywódczynią. Raz tylko obejrzała się ostrożnie w stronę
Conana, po czym obydwie kobiety zniknęły za furtką.
Conan patrzył przez moment z powątpiewaniem na dwa trupy, po czym zmełł w ustach
przekleństwo. Obrzydliwa jatka, za którą można było srogo zapłacić, ale nie było na to rady,
pomyślał. Miał przynajmniej świadka - i wspólniczkę.
VI
SREBRNY DESZCZ
Conan odwrócił się od martwych przeciwników i wszedł nieco głębiej pomiędzy chaty,
rozglądając się za oznakami grabieży. Wyglądało na to, że łupieżcy nie zagościli we wsi.
Domostwa z obrzuconego tynkiem kamienia były szczelnie pozamykane. Na opustoszałym
placu w środku osady znajdowało się wygaszone, wspólne palenisko. W powietrzu unosiła się
stęchła woń niedawnego deszczu; słychać było jeszcze plusk spadających kropli. Poza tym do
uszu Cymmerianina dobiegało wyłącznie poszczekiwanie psów zza zatrzaśniętych drzwi. O
tym, iż wioska jest zamieszkana, świadczyły jedynie twarze przerażonych chłopów,
błyskawicznie chowające się za okiennicami.
Gdy Conan obejrzał się z dala na miejsce niedawnej jatki, dostrzegł pochylającego się nad
trupem Stengara parobka w obszarpanym odzieniu: połatanych porciętach i workowatym,
wyświechtanym serdaku. Bosonogi chłopak o splątanych, brudnych włosach próbował
wyciągnąć miecz spod zbroczonego krwią nieboszczyka.
Cymmerianin już miał przepędzić go krzykiem, lecz się zreflektował. Niech łapserdak zabierze
sobie broń, pomyślał; być może kiedyś zostanie wielkim wojownikiem.
Chłopak podniósł głowę. Conan pomyślał zrazu, iż wieśniak dosłyszał jego kroki, lecz
młodzieniec wpatrywał się w niebo. Na ziemię spadały wielkie, zimne grudki - lecz nie były to
krople.
Conan spojrzał pod nogi i zdał sobie sprawę, że to grad - bryłki lodu wielkości ziaren fasoli.
Coraz więcej ostrych pocisków sypało się na jego kolczugę i bombardowało go po ciemieniu.
Cóż za kapryśna pogoda, pomyślał Cymmerianin i ruszył szybszym krokiem pod osłonę ciasno
zbitego płotu. Sądząc po czerni nisko wiszących obłoków, zapowiadała się sroga,
wyniszczająca zbiory nawałnica.
Grad stawał się coraz silniejszy. Conan wkrótce zerwał się do biegu. Sypiące się wokół niego z
nieba bryłki lodu uderzały z łoskotem w ziemię i odbijały się od stratowanej trawy.
Nagle za jego plecami rozległ się przenikliwy krzyk. Barbarzyńca od- wrócił się i ujrzał, że
parobek zaciska na ramieniu dłoń, pod którą rozrastała się szkarłatna plama. Młodzieniec
pościł bark i ze zgrozą utkwił wzrok w strudze krwi. Po chwili porzucił miecz Stengara i zerwał
się do ucieczki. Nim zdołał dotrzeć pod okap najbliższej chaty, zachwiał się, jak gdyby trafiła
weń wielka, niewidzialna pięść i osunął się na kolana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]