[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szybkim krokiem. Mimo wszystko zabawa miała przykry koniec.
14
Jej śmiech niósł się na wietrze. Raphael czuł, że nigdy nie
zapomni tego dzwięku ani przygody, jaką przeżył z Ophelią.
Pierwszą śnieżkę rzucił w jej stronę powodowany impulsem.
Kończył właśnie śniadanie, gdy zobaczył, że wyszła na spacer, i
postanowił do niej dołączyć. To, co nastąpiło potem, z pewnością nie
było zaplanowane.
Z trudem ją poznawał. Jakaż ogromna różnica dzieliła kobietę,
która rzucała w niego śnieżkami, i kobietę, której wszyscy
nienawidzili. To nie było zaplanowane z góry. Był absolutnie pewny,
że zachowywała się spontanicznie. Nie próbowała go oszukać,
pokazując, że zmienił ją w cudowny sposób. Pokazała mu jedynie
inne swoje oblicze, które go zachwyciło. Był pewien, że nikt inny go
nie oglądał.
Nie żałując swego pierwszego impulsu, pożałował drugiego. Ten
pocałunek był głupotą. Wywarł na niej złe wrażenie, a dla niego był
tylko przejawem naturalnej skłonności. Jej usta były tak blisko, jej
śmiech unosił się w powietrzu i była tak piękna. Za nic nie mógł się
oprzeć. Ale chęć przekonania się, czy smakuje gorzko? Co za
łgarstwo! Mógł przynajmniej wymyślić lepszą wymówkę, i zrobiłby
to, gdyby nie był tak speszony pocałunkiem.
Znalazł ją samą w salonie. Stała przy oknie, wyglądając na
boczny dziedziniec. Narobili tam niezłego bałaganu podczas wojny na
śnieżki. Wszędzie widać było ich ślady i wgłębienie w miejscu, gdzie
upadli. Myślała o zabawie czy o pocałunku? Nie, to zarozumiałe z
jego strony wyobrażać sobie, że myśli teraz o nim.
O czym zazwyczaj myślała, gdy była sama? Do diabła,
zaciekawia go coraz bardziej, ona sama i rzeczy, które nie mają nic
wspólnego z powodem jej wizyty.
- Jesteś gotowa na węgle? - zapytał lekkim tonem, stając obok
niej.
Nie przestraszyła się; musiała usłyszeć, że się zbliża.
I nie musiała pytać, o czym mówi. Przeciąganie po
rozżarzonych węglach było jej określeniem.
Usłyszał jednak jej westchnienie, a jej głos zabrzmiał żałośnie,
gdy odparła:
- Jak najbardziej.
Wina! Czuł ją niemal w gardle, dusiła go, kiedy patrzył, jak
Ophelia podchodzi do kanapy ze spuszczonymi ramionami. Co u
diabła? Jak mógł odczuwać wyrzuty sumienia tylko dlatego, że chce
jej pomóc? To ona skorzysta z jego wysiłków, nie on - no cóż, on
wygra zakład z Duncanem, ale to drobnostka w całym wielkim planie.
Coś w jej życiu sprawiło, że jest właśnie taka i być może
powinien postarać się odkryć, co to było. Wiedział teraz, że po prostu
chce jej pomóc.
Usiadł obok niej na tej samej kanapie. Nie umknęło jego uwagi,
że zaraz się odsunęła.
- Przecież nie gryzę - powiedział lekko rozdrażniony.
- A ja wierzę, że tak.
- Mówisz to w odniesieniu do tego pocałunku czy też może
przeciągania po węglach?
- Do obu tych rzeczy. - Nalała sobie filiżankę herbaty z tacy
stojącej na stoliku. Stał tam też koszyczek ze słodyczami, ale nawet na
nie nie spojrzała.
- Ja też się napiję.
- To sobie nalej - odparowała.
O wiele lepiej. Ze smutną i przygnębioną Ophelią nie miał szans.
Podobnie jak z Ophelia we łzach.
Nalał sobie filiżankę herbaty i aby upewnić się, że nie
wyprowadzi go z równowagi kolejnymi westchnieniami, powiedział: -
Zostawiam ciastka dla ciebie. Jesteś za chuda. Obrzuciła go pełnym
złości spojrzeniem.
- Wcale nie!
- I jesteś zbyt blada - dołożył. - Nie masz zupełnie rumieńców.
- I tak powinno być.
- Pomyślałbym, że zawsze chcesz wyglądać najlepiej.
- Nie ma nic złego w moim wyglądzie. Jestem taka piękna, że aż
budzi to oburzenie.
Chwileczkę. Czy dobrze usłyszał? I wypowiedziane z taką
goryczą?
- Tak jest - zgodził się wesoło. - Budzi. Nadzwyczajne.
Zmrużyła błękitne oczy.
- Nie musisz tego roztrząsać.
- A roztrząsałem? Przepraszam. No to porozmawiajmy o
kolejnej plotce, którą rozpuściłaś.
Jeśli sądził, że zaskoczy ją tą gwałtowną uwagą, nic z tego nie
wyszło. Usiadła wygodnie i wyglądała na zaciekawioną.
- Bardzo proszę, gdyż nie przypominam sobie żadnych innych
plotek.
- Wydaje mi się, że twoja przyjaciółka, a raczej była
przyjaciółka, nie zgodziłaby się z tobą. O czym wspominała Mavis?
%7łe nazwałaś ją kłamczuchą i fałszywą?
- Nie, to ona powiedziała, że jestem fałszywa. Ja tylko nazwałam
ją kłamczuchą w obecności Jane i Edith, naszych wspólnych
przyjaciółek. Sprowokowała mnie. I znów odezwał się mój
temperament. Ale to się nie rozeszło. Wiedziałam, że Jane i Edith tego
nie powtórzą. Tak się składa, że lubią Mavis.
- Ale nie ciebie? Odwróciła wzrok.
- Wiem, że podsłuchałeś moją drugą rozmowę z Mavis. Nie,
Jane i Edith nigdy nie były moimi przyjaciółkami. Tylko udawały.
- To cię martwi?
- W niewielkim stopniu. Nie chcę, żeby ludzie mnie lubili.
Staram się, by tak nie było.
To stwierdzenie było tak dziwne, że na moment odebrało mu
mowę. Oczywiście nie wierzył w to. Ale dlaczego w ogóle to
powiedziała? %7łeby się bronić?
Po chwili dodał:
- Nikt nie robi wszystkiego, żeby go znielubiono... z rozmysłem.
To wbrew ludzkiej naturze.
Wzruszyła lekko ramionami i znów na niego spojrzała.
- Skoro tak twierdzisz.
Nie zamierzała bronić swojego stanowiska? Rozdrażniony tą
nową obojętnością z jej strony, powiedział: - No dobrze. Z jakiego
więc powodu miałabyś celowo zrazić do siebie przyjaciółki?
- %7łebym nie musiała się zastanawiać, czy są szczere, kiedy
jestem pewna, że tak nie jest.
- Nikomu więc nie ufasz? To chcesz mi powiedzieć?
- No właśnie.
- Podejrzewam, że to obejmuje także i mnie?
Miał nadzieję, że zaprzeczy, choć nie był pewny dlaczego. Nie
usłyszał tego jednak.
- Oczywiście. Okłamałeś mnie jak wszyscy.
- Akurat! - rzucił z gniewem. - Byłem całkowicie szczery...
Przerwało mu gniewne prychnięcie.
- Powiedziałeś, że odwieziesz mnie do Londynu, może nie
dosłownie, ale dałeś mi to do zrozumienia. To nie było kłamstwo?
Zarumienił się ogarnięty poczuciem winy.
- To był wyjątek, głównie, by uniknąć histerii, zanim tu
dotrzemy.
- Och, rozumiem. A powstrzymanie mnie przed zdobyciem
pomocy, zanim przywiozłeś mnie do tego miejsca, gdzie na żadną
pomoc nie mogę liczyć, było tylko dodatkiem? Jeden wyjątek czy
kilkanaście, co za różnica? Nie mam nic więcej do dodania.
Rumieniec na jego twarzy pogłębił się.
- Przepraszam za wprowadzenie cię w błąd dla czystej wygody,
ale nie przeproszę za chęć udzielenia ci pomocy.
- Nie musisz też przepraszać za swoje kłamstwa. A już na pewno
nie ze względu na wygodę. Sama często to robię.
- Czy to wada numer trzy?
- Nie, nie jestem nałogową kłamczuchą. Jeśli kłamię, robię to
rozmyślnie. Nie panuję nad moimi wadami - niecierpliwością i
gwałtownym temperamentem. Nad kłamstwami - tak.
- Nie uznajesz tego za wadę?
- Nie bądz hipokrytą i przyznaj się, że ty tak.
- Zgoda, ale podejrzewam, że na tym właśnie polega różnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
szybkim krokiem. Mimo wszystko zabawa miała przykry koniec.
14
Jej śmiech niósł się na wietrze. Raphael czuł, że nigdy nie
zapomni tego dzwięku ani przygody, jaką przeżył z Ophelią.
Pierwszą śnieżkę rzucił w jej stronę powodowany impulsem.
Kończył właśnie śniadanie, gdy zobaczył, że wyszła na spacer, i
postanowił do niej dołączyć. To, co nastąpiło potem, z pewnością nie
było zaplanowane.
Z trudem ją poznawał. Jakaż ogromna różnica dzieliła kobietę,
która rzucała w niego śnieżkami, i kobietę, której wszyscy
nienawidzili. To nie było zaplanowane z góry. Był absolutnie pewny,
że zachowywała się spontanicznie. Nie próbowała go oszukać,
pokazując, że zmienił ją w cudowny sposób. Pokazała mu jedynie
inne swoje oblicze, które go zachwyciło. Był pewien, że nikt inny go
nie oglądał.
Nie żałując swego pierwszego impulsu, pożałował drugiego. Ten
pocałunek był głupotą. Wywarł na niej złe wrażenie, a dla niego był
tylko przejawem naturalnej skłonności. Jej usta były tak blisko, jej
śmiech unosił się w powietrzu i była tak piękna. Za nic nie mógł się
oprzeć. Ale chęć przekonania się, czy smakuje gorzko? Co za
łgarstwo! Mógł przynajmniej wymyślić lepszą wymówkę, i zrobiłby
to, gdyby nie był tak speszony pocałunkiem.
Znalazł ją samą w salonie. Stała przy oknie, wyglądając na
boczny dziedziniec. Narobili tam niezłego bałaganu podczas wojny na
śnieżki. Wszędzie widać było ich ślady i wgłębienie w miejscu, gdzie
upadli. Myślała o zabawie czy o pocałunku? Nie, to zarozumiałe z
jego strony wyobrażać sobie, że myśli teraz o nim.
O czym zazwyczaj myślała, gdy była sama? Do diabła,
zaciekawia go coraz bardziej, ona sama i rzeczy, które nie mają nic
wspólnego z powodem jej wizyty.
- Jesteś gotowa na węgle? - zapytał lekkim tonem, stając obok
niej.
Nie przestraszyła się; musiała usłyszeć, że się zbliża.
I nie musiała pytać, o czym mówi. Przeciąganie po
rozżarzonych węglach było jej określeniem.
Usłyszał jednak jej westchnienie, a jej głos zabrzmiał żałośnie,
gdy odparła:
- Jak najbardziej.
Wina! Czuł ją niemal w gardle, dusiła go, kiedy patrzył, jak
Ophelia podchodzi do kanapy ze spuszczonymi ramionami. Co u
diabła? Jak mógł odczuwać wyrzuty sumienia tylko dlatego, że chce
jej pomóc? To ona skorzysta z jego wysiłków, nie on - no cóż, on
wygra zakład z Duncanem, ale to drobnostka w całym wielkim planie.
Coś w jej życiu sprawiło, że jest właśnie taka i być może
powinien postarać się odkryć, co to było. Wiedział teraz, że po prostu
chce jej pomóc.
Usiadł obok niej na tej samej kanapie. Nie umknęło jego uwagi,
że zaraz się odsunęła.
- Przecież nie gryzę - powiedział lekko rozdrażniony.
- A ja wierzę, że tak.
- Mówisz to w odniesieniu do tego pocałunku czy też może
przeciągania po węglach?
- Do obu tych rzeczy. - Nalała sobie filiżankę herbaty z tacy
stojącej na stoliku. Stał tam też koszyczek ze słodyczami, ale nawet na
nie nie spojrzała.
- Ja też się napiję.
- To sobie nalej - odparowała.
O wiele lepiej. Ze smutną i przygnębioną Ophelią nie miał szans.
Podobnie jak z Ophelia we łzach.
Nalał sobie filiżankę herbaty i aby upewnić się, że nie
wyprowadzi go z równowagi kolejnymi westchnieniami, powiedział: -
Zostawiam ciastka dla ciebie. Jesteś za chuda. Obrzuciła go pełnym
złości spojrzeniem.
- Wcale nie!
- I jesteś zbyt blada - dołożył. - Nie masz zupełnie rumieńców.
- I tak powinno być.
- Pomyślałbym, że zawsze chcesz wyglądać najlepiej.
- Nie ma nic złego w moim wyglądzie. Jestem taka piękna, że aż
budzi to oburzenie.
Chwileczkę. Czy dobrze usłyszał? I wypowiedziane z taką
goryczą?
- Tak jest - zgodził się wesoło. - Budzi. Nadzwyczajne.
Zmrużyła błękitne oczy.
- Nie musisz tego roztrząsać.
- A roztrząsałem? Przepraszam. No to porozmawiajmy o
kolejnej plotce, którą rozpuściłaś.
Jeśli sądził, że zaskoczy ją tą gwałtowną uwagą, nic z tego nie
wyszło. Usiadła wygodnie i wyglądała na zaciekawioną.
- Bardzo proszę, gdyż nie przypominam sobie żadnych innych
plotek.
- Wydaje mi się, że twoja przyjaciółka, a raczej była
przyjaciółka, nie zgodziłaby się z tobą. O czym wspominała Mavis?
%7łe nazwałaś ją kłamczuchą i fałszywą?
- Nie, to ona powiedziała, że jestem fałszywa. Ja tylko nazwałam
ją kłamczuchą w obecności Jane i Edith, naszych wspólnych
przyjaciółek. Sprowokowała mnie. I znów odezwał się mój
temperament. Ale to się nie rozeszło. Wiedziałam, że Jane i Edith tego
nie powtórzą. Tak się składa, że lubią Mavis.
- Ale nie ciebie? Odwróciła wzrok.
- Wiem, że podsłuchałeś moją drugą rozmowę z Mavis. Nie,
Jane i Edith nigdy nie były moimi przyjaciółkami. Tylko udawały.
- To cię martwi?
- W niewielkim stopniu. Nie chcę, żeby ludzie mnie lubili.
Staram się, by tak nie było.
To stwierdzenie było tak dziwne, że na moment odebrało mu
mowę. Oczywiście nie wierzył w to. Ale dlaczego w ogóle to
powiedziała? %7łeby się bronić?
Po chwili dodał:
- Nikt nie robi wszystkiego, żeby go znielubiono... z rozmysłem.
To wbrew ludzkiej naturze.
Wzruszyła lekko ramionami i znów na niego spojrzała.
- Skoro tak twierdzisz.
Nie zamierzała bronić swojego stanowiska? Rozdrażniony tą
nową obojętnością z jej strony, powiedział: - No dobrze. Z jakiego
więc powodu miałabyś celowo zrazić do siebie przyjaciółki?
- %7łebym nie musiała się zastanawiać, czy są szczere, kiedy
jestem pewna, że tak nie jest.
- Nikomu więc nie ufasz? To chcesz mi powiedzieć?
- No właśnie.
- Podejrzewam, że to obejmuje także i mnie?
Miał nadzieję, że zaprzeczy, choć nie był pewny dlaczego. Nie
usłyszał tego jednak.
- Oczywiście. Okłamałeś mnie jak wszyscy.
- Akurat! - rzucił z gniewem. - Byłem całkowicie szczery...
Przerwało mu gniewne prychnięcie.
- Powiedziałeś, że odwieziesz mnie do Londynu, może nie
dosłownie, ale dałeś mi to do zrozumienia. To nie było kłamstwo?
Zarumienił się ogarnięty poczuciem winy.
- To był wyjątek, głównie, by uniknąć histerii, zanim tu
dotrzemy.
- Och, rozumiem. A powstrzymanie mnie przed zdobyciem
pomocy, zanim przywiozłeś mnie do tego miejsca, gdzie na żadną
pomoc nie mogę liczyć, było tylko dodatkiem? Jeden wyjątek czy
kilkanaście, co za różnica? Nie mam nic więcej do dodania.
Rumieniec na jego twarzy pogłębił się.
- Przepraszam za wprowadzenie cię w błąd dla czystej wygody,
ale nie przeproszę za chęć udzielenia ci pomocy.
- Nie musisz też przepraszać za swoje kłamstwa. A już na pewno
nie ze względu na wygodę. Sama często to robię.
- Czy to wada numer trzy?
- Nie, nie jestem nałogową kłamczuchą. Jeśli kłamię, robię to
rozmyślnie. Nie panuję nad moimi wadami - niecierpliwością i
gwałtownym temperamentem. Nad kłamstwami - tak.
- Nie uznajesz tego za wadę?
- Nie bądz hipokrytą i przyznaj się, że ty tak.
- Zgoda, ale podejrzewam, że na tym właśnie polega różnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]