download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to w sobie.
- Długo tu pani mieszkała?  zapytała i sięgnęła do lodówki po śmietankę.
- Dwadzieścia sześć lat - odparła pani Lawrence po chwili. - Wprowadziliśmy się tu,
kiedy urodziłam drugiego syna. Jest lekarzem, mieszka w Bangor. - Z dumą uniosła głowę. -
Jego brat znalazł pracę na platformie wiertniczej. Nie potrafił żyć z dala od morza.
Gennie usiadła przy stole.
- Pewnie jest pani bardzo dumna z synów.
- A owszem.
- Czy pani maż był rybakiem?
- Aowił homary. - Nie uśmiechnęła się, ale jej głos zabrzmiał cieplej. - Potrafił to
robić. Umarł na swojej łodzi. Powiedzieli mi, że to był wylew. - Dodała do kawy kropelkę
śmietanki. - Zawsze chciał umrzeć na swojej łodzi.
Gennie chciała zapytać, kiedy to się stało, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Może i dla
niej nadejdzie taki czas, że pogodzi się z faktami i będzie mogła spokojnie mówić o śmierci
siostry.
- Polubiła pani miasteczko?
- Już się przyzwyczaiłam. Mam tam przyjaciół, no a ta droga... - Po raz pierwszy
Gennie zobaczyła, jak pani Lawrence się uśmiecha. Na krótką chwilę sroga, pomarszczona
twarz stała się niemal ładna. - Mój Mateusz przeklinał ją na czym świat stoi.
- Wierzę w to. - Skuszona zapachem Gennie zdjęła kraciastą ściereczkę z talerza. - Z
jagodami! - zwołała uradowana. - Widziałam krzaki czarnych jagód na poboczu drogi.
- Tak, sezon na jagody jeszcze się nie skończył. - Patrzyła z satysfakcją, jak Gennie ze
smakiem pochłania babeczkę. - Taka młoda dziewczyna pewnie czuje się tu samotnie.
Gennie potrząsnęła głową, przełykając kolejny kęs.
- Nie. Lubię być sama, kiedy maluję.
- To ty namalowałaś obrazy, które wiszą w dużym pokoju?
- Tak. Nie ma pani nic przeciwko temu, że je tam powiesiłam?
- Zawsze lubiłam obrazy. Dobrze malujesz.
Gennie uśmiechnęła się szeroko. Ta prosta pochwała sprawiła jej tyle samo radości co
entuzjastyczna recenzja w gazecie.
- Dziękuję. Zamierzam namalować tu wiele obrazów. O wiele więcej, niż planowałam
- dodała, myśląc o Grancie. - Gdybym zdecydowała się zostać kilka tygodni dłużej...
- Wystarczy, że dasz mi znać.
- Zwietnie. - Zawahała się. - Zna pani pewnie tę nieczynną latarnię... - Oderwała mały
kawałek babeczki, zastanawiając się, czego właściwie chce się dowiedzieć i jak wydobyć te
informacje.
- Kiedyś latarnikiem był Charlie Dees - oznajmiła wdowa Lawrence. - Pracował tam z
żoną, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką. Teraz używa się radarów, ale mojemu ojcu i
dziadkowi latarnia pomagała trzymać się z dala od skał.
Ileż tu ciekawych historii, pomyślała Gennie. Z radością kiedyś ich wysłucha, ale w tej
chwili interesował ją obecny mieszkaniec latarni.
- Poznałam człowieka, który teraz tam mieszka - powiedziała obojętnym tonem,
unosząc do ust filiżankę z kawą - Chciałabym malować w tamtej okolicy. To piękne miejsce.
Wdowa uniosła proste brwi.
- Powiedziałaś mu o tym?
A więc był znany i w miasteczku. Trudno się dziwić.
- Powiedziałam. Można powiedzieć, że zawarliśmy pewnego rodzaju porozumienie.
- Młody Campbell mieszka tam od prawie pięciu lat.
- Pani Lawrence zauważyła błysk w oczach Gennie, ale nic nie powiedziała. - Trzyma
się na uboczu. Przepędził kilku turystów, którzy plątali się przy jego latarni.
- Nie jestem zaskoczona - wymamrotała Gennie. - Wygląda mi na gbura.
- Nikomu nie szkodzi. - Wdowa zmierzyła ją bystrym spojrzeniem. - To przystojny
chłopak. Słyszałam, że kilka razy wypływał z rybakami na morze. Niewiele o sobie mówił,
więcej patrzył.
Ta informacja zdziwiła Gennie.
- To on nie jest rybakiem?
- Nie wiem, z czego się utrzymuje, ale wszystkie rachunki opłaca w terminie.
Gennie zmarszczyła czoło, bardzo zaintrygowana.
- To dziwne, miałam wrażenie, że... - %7łe co, zapytała się w duchu. - Pewnie nie
dostaje wiele listów? - powiedziała głośno.
Wdowa znów się uśmiechnęła, czujnie patrząc na Gennie.
- Dostaje swoją porcję - odparła wymijająco. - Dziękuję za kawę, panno Grandeau -
dodała, wstając. - Cieszę się, że to ty zamieszkałaś w moim domu.
- Dziękuję. - Gennie również wstała. Musiała się zadowolić tymi strzępami informacji.
- Mam nadzieję, że wkrótce znów mnie pani odwiedzi.
Pani Lawrence skinęła głową i ruszyła do drzwi.
- Daj mi znać, jeśli będziesz miała jakieś kłopoty. Kiedy się ochłodzi, trzeba będzie
uruchomić piec. Dobrze działa, tylko jest trochę głośny.
- Zapamiętam to sobie, dzięki.
Gennie patrzyła w ślad za odchodzącą i myślała o Grancie. A więc nie pochodził stąd.
Jednak pani Lawrence wyrażała się o nim z cieplejszą nutą w głosie. Trzymał się na uboczu, a
ludzie z Windy Point potrafili to uszanować. Mieszkał tu od pięciu lat... To bardzo długo,
zwłaszcza jeśli się mieszka w tak odludnym miejscu. Ciekawie, co robi?
Wzruszyła ramionami i zabrała przybory do malowania. To nie jej sprawa, czym
zajmuje się Grant. Jej chodzi tylko o to, żeby go rzucić na kolana.
Zniadanie było jedynym posiłkiem, który Grant jadał regularnie. Pózniej w ciągu dnia
jadł, kiedy miał ochotę, oczywiście jeśli pozwalała mu na to jego praca. Tego ranka zjadł
śniadanie bardzo wcześnie, ponieważ i tak nie mógł spać. Potem wybrał się łodzią na morze,
bo nie potrafił skupić się na pracy. Gennie, spokojnie śpiąca w swoim domku zaledwie kilka
kilometrów od niego, zdołała zakłócić dwie podstawowe czynności w jego życiu.
W normalnych okolicznościach cieszyłby się porannym rejsem, ukośnymi
promieniami wschodzącego słońca i chłodnym wiatrem. Przy odrobinie szczęścia złowiłby
coś na obiad. Jeśli szczęście by mu nie dopisało, usmażyłby sobie stek lub otworzył jakąś
konserwę.
Tym razem jednak poranna wyprawa nie sprawiła mu przyjemności. Wolałby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •