[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podjął wspinaczkę.
Stalowa drabinka kończyła się tuż pod salingiem i Beaumont wywniosko-
wał, że musiała przechodzić od razu w trap prowadzący do kabiny obserwacyj-
nej, w której zginął Carlson. Teraz Anglik musiał wspiąć się powyżej ostatniego
szczebla, podciągnąć na saling, usiąść na nim okrakiem i przypasać się do gó-
rującej nad nim pozostałości masztu. Znajdował się dokładnie osiemdziesiąt stóp
nad pokładem. Zanim przystąpił do tego mozolnego manewru, wyciągnął rękę, by
sprawdzić, jak mocno przytroczona jest brezentowa osłona owinięta wokół masz-
tu. Obracała się swobodnie nie dając żadnego oparcia.
Przeżył dziesięć koszmarnych minut, zanim udało mu się wdrapać na saling
i usadowić z masztem między nogami na przerazliwie niestabilnej brezentowej
osłonie, zanim zdołał dosięgnąć drugiego pasa, owinąć go wokół masztu, a potem
162
połączyć zestaw telefoniczny z przekaznikiem. Kiedy tego dokonał, zdał sobie
sprawę, że mimo przejmującego zimna całe jego ciało pokryte jest potem. Wy-
dobył z kieszeni chustkę i otarł nią twarz. Z czoła odpadły mu spore kuleczki
lodu. Zanim nawiązał połączenie z mostkiem, rozejrzał się dookoła, a było na co
popatrzeć.
Odsunął nieco kaptur i wytężył słuch. A więc nie była to tylko jego wyobraz-
nia. Dziwaczne pomruki i skrzeki odbijały się echem po lodzie, potem zabrzmiał
jeden niski dzwięk, jak wybuch wulkanu. W odległości zaledwie jednej mili do-
strzegł niespodziewany ruch. Zciany lodu, które z tej wysokości były nie większe
niż zmarszczki, poczęły unosić się i skradać po lodowej równinie, oddalając od
Elroya , sunąc na południe. Na jego oczach przed dziobami lodołamacza spod
białej zasłony wydostała się ciemna wstążka wody. Noc wypełniły odgłosy pęka-
jącego lodu, lodowych płyt napierających na siebie nawzajem. Przesmyk, który
przed chwilą był zaledwie tasiemką, rozszerzał się i pełznął coraz dalej na po-
łudnie, w kierunku odległej strefy ciemności będącej oceanem. Elroy musiał
utorować sobie drogę do tego kanału.
Anglik obrócił się i popatrzył za rufę. Około pół mili za okrętem ciągnął się
wodny kanał, a na jego końcu tkwiły szczątki śmigłowca, którym Beaumont przy-
leciał na statek. Posadził maszynę dokładnie przed dziobami Elroya , a potem
Schmidt dokończył dzieła, wbijając okręt w lód i w maszynę przycupniętą na kra-
wędzi białej płaszczyzny. Kiedy statek wycofał się z lodu, stalowe dzioby powlo-
kły za sobą to, co zostało z maszyny i wrzuciły te pozostałości do morza. Jednak
nie koniec kanału przyciągał teraz wzrok Beaumonta. Z trwogą przyglądał się
czemuś, co znajdowało się dużo dalej.
Nad statek nadciągał wał czarnego mrozu, najbardziej przerażające zjawisko
na obszarze Arktyki. To, na co patrzył Beaumont, było ogromną zasłoną zamarz-
niętej mgły, bardzo rzadkim zjawiskiem meteorologicznym, groznym i potężnym.
Gdy dosięgnie człowieka, powoduje odmrożenie wymagające natychmiastowej
amputacji. Jeżeli zaskoczy Beaumonta na szczycie masztu, będzie martwy w cią-
gu kilku sekund. Zamarznięta mgła właśnie napływała nad strefę lodowych wy-
niesień. Anglik pospiesznie rzucił kilka słów do wiszącego pod brodą mikrofonu.
Schmidt! Cała wstecz!
Gdy warkot silników przybrał na sile, Anglik przylgnął do owiniętego brezen-
tem masztu. Statek popłynął do tym prześlizgując się po ciemnej wodzie kana-
łu. Na czubku masztu skutki tego ruchu były znacznie mniejsze, niż Beaumont
przewidywał odczuwał jedynie łagodne kołysanie, podczas gdy pole lodowe
wyraznie się przesuwało. Po obu stronach statku ukazała się czarna plama wo-
dy kontrastująca z jasnością polarnego paku. Okręt zwolnił, znieruchomiał. Beau-
mont wiedział, co teraz nastąpi. Czuł, że sztywnieją mu wszystkie mięśnie. Musiał
naprawdę zebrać się w sobie, by rozpocząć tę akcję, by przesłać przez mikrofon
polecenie.
163
Pół mocy! Naprzód!
W porządku, Beaumont, zrozumiałem! Niech pan się trzyma!
Beaumont objął maszt, przycisnął do niego głowę, przygotował się na przyję-
cie uderzenia. Moc silników wzrosła, wstrząsnęła statkiem aż po czubek masztu,
okręt ruszył do szturmu. Pole lodowe sunęło w przeciwnym kierunku, a czar-
na plama wody przed dziobem stawała się coraz węższa. Beaumont z uwagą
obserwował tę ciemną, zwężającą się smugę, ponieważ kiedy ona zniknie, lo-
dołamacz uderzy. Statek przeciwko lodowi, stal przeciw zaporze, ruchoma siła
przeciw zwartemu oporowi. Ciemna smuga zwęziła się, zmieniła w kreskę zaled-
wie, zniknęła. Statek sunął dalej, nabierając rozpędu. . . Grkkk! Stalowe dzioby
wymierzyły cios. Dreszcz wstrząsnął całym okrętem, dotarł do szczytu masz-
tu. Maszt zadrżał, zadygotał, wibrując najbardziej na samym czubku. Uderzył
w Beaumonta jak stalowy młot. Anglik przywarł desperacko do metalowej ko-
lumny, przycisnął do brezentu całe ciało. Po chwili drgania stały się spokojniejsze
i w końcu zamarły. Lodołamacz tkwił nieruchomo uwięziony w lodzie.
Beaumont rozluznił uścisk i popatrzył na wprost. Przed dziobami pojawiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
podjął wspinaczkę.
Stalowa drabinka kończyła się tuż pod salingiem i Beaumont wywniosko-
wał, że musiała przechodzić od razu w trap prowadzący do kabiny obserwacyj-
nej, w której zginął Carlson. Teraz Anglik musiał wspiąć się powyżej ostatniego
szczebla, podciągnąć na saling, usiąść na nim okrakiem i przypasać się do gó-
rującej nad nim pozostałości masztu. Znajdował się dokładnie osiemdziesiąt stóp
nad pokładem. Zanim przystąpił do tego mozolnego manewru, wyciągnął rękę, by
sprawdzić, jak mocno przytroczona jest brezentowa osłona owinięta wokół masz-
tu. Obracała się swobodnie nie dając żadnego oparcia.
Przeżył dziesięć koszmarnych minut, zanim udało mu się wdrapać na saling
i usadowić z masztem między nogami na przerazliwie niestabilnej brezentowej
osłonie, zanim zdołał dosięgnąć drugiego pasa, owinąć go wokół masztu, a potem
162
połączyć zestaw telefoniczny z przekaznikiem. Kiedy tego dokonał, zdał sobie
sprawę, że mimo przejmującego zimna całe jego ciało pokryte jest potem. Wy-
dobył z kieszeni chustkę i otarł nią twarz. Z czoła odpadły mu spore kuleczki
lodu. Zanim nawiązał połączenie z mostkiem, rozejrzał się dookoła, a było na co
popatrzeć.
Odsunął nieco kaptur i wytężył słuch. A więc nie była to tylko jego wyobraz-
nia. Dziwaczne pomruki i skrzeki odbijały się echem po lodzie, potem zabrzmiał
jeden niski dzwięk, jak wybuch wulkanu. W odległości zaledwie jednej mili do-
strzegł niespodziewany ruch. Zciany lodu, które z tej wysokości były nie większe
niż zmarszczki, poczęły unosić się i skradać po lodowej równinie, oddalając od
Elroya , sunąc na południe. Na jego oczach przed dziobami lodołamacza spod
białej zasłony wydostała się ciemna wstążka wody. Noc wypełniły odgłosy pęka-
jącego lodu, lodowych płyt napierających na siebie nawzajem. Przesmyk, który
przed chwilą był zaledwie tasiemką, rozszerzał się i pełznął coraz dalej na po-
łudnie, w kierunku odległej strefy ciemności będącej oceanem. Elroy musiał
utorować sobie drogę do tego kanału.
Anglik obrócił się i popatrzył za rufę. Około pół mili za okrętem ciągnął się
wodny kanał, a na jego końcu tkwiły szczątki śmigłowca, którym Beaumont przy-
leciał na statek. Posadził maszynę dokładnie przed dziobami Elroya , a potem
Schmidt dokończył dzieła, wbijając okręt w lód i w maszynę przycupniętą na kra-
wędzi białej płaszczyzny. Kiedy statek wycofał się z lodu, stalowe dzioby powlo-
kły za sobą to, co zostało z maszyny i wrzuciły te pozostałości do morza. Jednak
nie koniec kanału przyciągał teraz wzrok Beaumonta. Z trwogą przyglądał się
czemuś, co znajdowało się dużo dalej.
Nad statek nadciągał wał czarnego mrozu, najbardziej przerażające zjawisko
na obszarze Arktyki. To, na co patrzył Beaumont, było ogromną zasłoną zamarz-
niętej mgły, bardzo rzadkim zjawiskiem meteorologicznym, groznym i potężnym.
Gdy dosięgnie człowieka, powoduje odmrożenie wymagające natychmiastowej
amputacji. Jeżeli zaskoczy Beaumonta na szczycie masztu, będzie martwy w cią-
gu kilku sekund. Zamarznięta mgła właśnie napływała nad strefę lodowych wy-
niesień. Anglik pospiesznie rzucił kilka słów do wiszącego pod brodą mikrofonu.
Schmidt! Cała wstecz!
Gdy warkot silników przybrał na sile, Anglik przylgnął do owiniętego brezen-
tem masztu. Statek popłynął do tym prześlizgując się po ciemnej wodzie kana-
łu. Na czubku masztu skutki tego ruchu były znacznie mniejsze, niż Beaumont
przewidywał odczuwał jedynie łagodne kołysanie, podczas gdy pole lodowe
wyraznie się przesuwało. Po obu stronach statku ukazała się czarna plama wo-
dy kontrastująca z jasnością polarnego paku. Okręt zwolnił, znieruchomiał. Beau-
mont wiedział, co teraz nastąpi. Czuł, że sztywnieją mu wszystkie mięśnie. Musiał
naprawdę zebrać się w sobie, by rozpocząć tę akcję, by przesłać przez mikrofon
polecenie.
163
Pół mocy! Naprzód!
W porządku, Beaumont, zrozumiałem! Niech pan się trzyma!
Beaumont objął maszt, przycisnął do niego głowę, przygotował się na przyję-
cie uderzenia. Moc silników wzrosła, wstrząsnęła statkiem aż po czubek masztu,
okręt ruszył do szturmu. Pole lodowe sunęło w przeciwnym kierunku, a czar-
na plama wody przed dziobem stawała się coraz węższa. Beaumont z uwagą
obserwował tę ciemną, zwężającą się smugę, ponieważ kiedy ona zniknie, lo-
dołamacz uderzy. Statek przeciwko lodowi, stal przeciw zaporze, ruchoma siła
przeciw zwartemu oporowi. Ciemna smuga zwęziła się, zmieniła w kreskę zaled-
wie, zniknęła. Statek sunął dalej, nabierając rozpędu. . . Grkkk! Stalowe dzioby
wymierzyły cios. Dreszcz wstrząsnął całym okrętem, dotarł do szczytu masz-
tu. Maszt zadrżał, zadygotał, wibrując najbardziej na samym czubku. Uderzył
w Beaumonta jak stalowy młot. Anglik przywarł desperacko do metalowej ko-
lumny, przycisnął do brezentu całe ciało. Po chwili drgania stały się spokojniejsze
i w końcu zamarły. Lodołamacz tkwił nieruchomo uwięziony w lodzie.
Beaumont rozluznił uścisk i popatrzył na wprost. Przed dziobami pojawiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]