download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiatr Wschodni, najezdzca posiadłości Zachodniego Władcy, to tyran o
niewzruszonym obliczu, trzymający za plecami ostry puginał gotowy do zdradzieckiego
ciosu. Podczas napadów na pomocny Atlantyk zachowuje się jak przebiegły i okrutny
awanturnik bez krzty honoru i uczciwości. Widziałem, jak ten wychudły, zbójecki szeik
morza przesłaniał wyrazistą, pociągłą twarz warstwą gęstej, wysokiej chmury i zatrzymywał
wielkie karawany okrętów, dochodzących do trzystu i więcej, u samych wrót Kanału
Angielskiego. A co najgorsze, żadnym okupem nie można było nasycić chciwości
Wschodniego Wiatru, bo wszelkie zło sprawione przez jego najazdy ma na celu doskwieranie
królewskiemu bratu z Zachodu. Patrzyliśmy bezsilnie na systematyczny, zimny, szarooki upór
Wiatru Wschodniego; zmniejszone racje były na porządku dziennym i głód skręcający kiszki
stał się udziałem każdego marynarza tej zatrzymanej floty. Co dzień nas przybywało. Grupki,
gromady, rozproszone oddziałki statków miotały się tam i sam przed zamkniętą bramą. A
tymczasem statki wyruszające z kraju mijały nas, pędząc przez nasze upokorzone szeregi pod
wszystkimi żaglami, jakie tylko mogły pokazać.
Wyobrażam sobie, że Wiatr Wschodni pomaga statkom opuszczającym kraj w
złośliwej nadziei, iż przyjdzie na nie nagły kres i więcej się o nich nie usłyszy. Przez sześć
tygodni zbójecki szeik władał handlowym traktem ziemi, a tymczasem nasz prawowierny
zwierzchnik, Wiatr Zachodni, spał głębokim snem jak znużony tytan lub też zatapiał się w
bezczynnym smutku, który znają tylko szczere natury. Zupełna cisza panowała na zachodzie;
na próżno spoglądaliśmy ku fortecy naszego władcy; król spał tak głęboko, że jego plądrujący
brat ukradł mu z pochylonych pleców purpurowy płaszcz z chmur podbitych złotem. Gdzie
się podział olśniewający skarb królewskich klejnotów wystawianych na pokaz przy każdym
schyłku dnia? Znikły, przepadły, zdmuchnięte, porwane, nie zostawiając nawet złotej pręgi
lub promienia na wieczornym niebie! Dzień za dniem poprzez zimną smugę niebios, nagą i
biedną jak wnętrze złupionej kasy, bezpromienne, ogołocone słońce skradało się wstydliwie,
pozbawione okazałości i przepychu, aby ukryć się spiesznie pod wodami. Król spał w
dalszym ciągu lub opłakiwał marność swej władzy i swej potęgi, a tymczasem najezdnik o
wąskich wargach wyciskał piętno swego zimnego, nieubłaganego ducha na niebie i morzu. Z
każdym świtem wschodzące słońce musiało brnąć przez szkarłatny strumień, jaśniejący i
ponury jak rozlana posoka niebieskich ciał pomordowanych w ciągu nocy.
W wypadku, który opisuję, podły napastnik władał drogą przez jakieś sześć tygodni,
zaprowadzając właściwe sobie metody rządzenia na najważniejszej części północnego
Atlantyku. Wyglądało to, jakby Wiatr Wschodni tu przybył, aby pozostać na zawsze - lub co
najmniej tak długo, póki wszyscy nie pomrzemy z głodu w tej zatrzymanej flocie - póki nas
nie zamorzy niejako w obliczu wszelkiej obfitości, w bezpośrednim niemal zetknięciu z
hojnym sercem imperium. I oto tkwiliśmy tam nakrapiając białymi, suchymi żaglami twardy
błękit głębokiego morza. Na to nam przyszło, wzrastającej wciąż kompanii statków, z których
każdy dzwigał swe brzemię ziarna, budulca, wełny, skór, a nawet pomarańcz, gdyż
przyłączyło się do nas parę zapóznionych szkunerów z owocami. Na to nam przyszło owej
pamiętnej wiosny przy końcu lat siedemdziesiątych; pomykaliśmy to tu, to tam, zawiedzeni
na każdym halsie, a nasze zapasy do cna się wyczerpały, tak że wymiatano skrzynie od chleba
i wydrapywano beczki po cukrze. Było to zupełnie w stylu Wiatru Wschodniego, głodzić
ciała niewinnych marynarzy, a jednocześnie zatruwać ich proste dusze rozjątrzeniem
prowadzącym do wybuchów bluznierstw równie ponurych jak spływające krwią wschody
słońca. Potem nastały szare dni pod baldachimem wysokich, nieruchomych chmur, niby
wyrzezanych na marmurowej płycie barwy popiołu. A po każdym nędznym, zgłodniałym
zachodzie słońca wzywaliśmy, złorzecząc, Wiatru Zachodniego, aby zbudził się choćby w
najbardziej mglistym humorze - i, zwrócił nam wolność, niechby tylko po to, abyśmy mogli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •