[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kład Tyson traci wszystko... Biedna Lucylla Steele, że tacy jej
się potomkowie trafili.
Ach, głupi, głupi młokos!
Idąc przez ziejący żarem asfaltowy parking Merri czu
ła, że z każdym krokiem słabnie. A więc tak tutaj wygląda
wczesna wiosna? Wobec tego, co się musi dziać w środku
upalnego lata?
- Myślę, że spodoba ci się Juanita - odezwał się Tyse, kie
rując Merri ku wielkiej galerii, mieszczącej między innymi
butiki.
Zerknęła na niego i zdziwiła się. Jak on świeżo wyglą
da? Czyżby ten żar na niego nie działał? Nie spocił się ani
nie zziajał. Cóż, może po prostu przywykł do tutejszego
klimatu.
Ona sama była aż lepka pod bluzką. Łaskotała ją struż
ka wilgoci, ściekającej między piersiami. Ni stąd, ni zowąd
poczuła się od tego pobudzona. Od tylu już godzin są tak
blisko siebie!... I ten pamiętny pocałunek... Szkoda, że Ty
se udaje, jakby między nimi nic nie zaszło. Jakby w ogóle
chciał się wycofać i grać jedynie rolę przyjaciela. No i za
pewne szefa.
czytelniczka
- Mam nadzieję - odezwała się - że Juanita rzeczywi
ście wspomoże nas przy tym pokazie mody. Że ma dobry
gust.
- Myślę, że ma - uśmiechnął się Tyse. - Ta dziewczyna
nie jest przecież prowincjonalną gąską. Kilka lat pracowała
w Nowym Jorku. Otarła się o świat wielkiej mody.
-Ach tak? - uniosła brwi Merri. Jednocześnie poczu
ła niepokój. Bo nie da się wykluczyć, że może wobec tego
zetknęła się kiedyś z tą Juanitą? Skoro tamta „ocierała się"
o świat wielkiej mody?...
Weszli do galerii, kierując się ku sklepom z odzieżą.
- To tutaj - wskazał Tyson. - O, już ją widzę... Hej, Janie!
- zamachał z daleka ręką.
Janie...? O Jezu. No nie. Tylko nie to. Janie Ramirez? Cho
lera, ma się jednak tego pecha.
- Dlaczego to „Janie"? - zapytała słabym głosem. - Prze
cież miała to być Juanita, nie Janie.
-I jest Juanita - wzruszył ramionami Tyse. - Ale to lokalnie.
Natomiast szerzej w Stanach znana jest właśnie jako Janie.
Trudno. Już za późno na odwrót... Co jednak zrobić, by
nie dopuścić do katastrofy? Można liczyć tylko na swój zmie
niony wygląd i na krótką pamięć Janie.
- Miło cię widzieć, Juanita. - Tyson wyciągnął rękę, wcho
dząc do butiku. - Pozwól, że ci przedstawię moją nową asy
stentkę i zarazem lokatorkę Jewel, Merri Davis.
Merri spuściła oczy.
- Dzień dobry pani - odezwała się głucho.
- Merri? - W głosie panny Ramirez zadźwięczało zdziwie
nie. - Jak to... Zaraz...
czytelniczka
- Tak, nazywam się Davis - Merri zaryzykowała spojrze
nie w oczy Juanicie - i to mnie z panią umówiła dzisiaj Je¬
wel Adams.
Juanita wydawała się zdezorientowana. Mrugała oczami
i marszczyła czoło.
- Tyson - Merri zwróciła się do szefa. - Może byś sobie
pospacerował trochę po galerii, co? My tu pewnie pogada
my sobie dłuższą chwilę o ciuchach; to są nudne rzeczy dla
mężczyzn.
Miała nadzieję, że kiedy zostaną z Janie same, coś może
da się tej dziewczynie wytłumaczyć.
Tyse wydawał się zdziwiony, ale nie oponował.
- No dobra - powiedział. - Wobec tego porozglądam się
tutaj trochę... Mam komórkę, w razie czego dzwońcie. Jak
byście skończyły. - Ruszył do wyjścia, ale jeszcze się odwró
cił.
- Wiesz, Merri - uśmiechnął się. - Zajrzałbym może do
działu męskiego, co? Co ty na to?
- Niezła myśl - skinęła głową. - Tylko... może popro
sisz tam sprzedawcę o poradę? Nie kupuj nic na chybci
ka.
Zaśmiał się.
- Zrobi się, proszę pani. Wiem, do czego mam talent, a do
czego go nie mam. Będę się radził sprzedawcy.
Talent, przebiegło jej przez myśl. Ciekawe, czy zechciał
by jeszcze mieć talent do mnie...? To naprawdę byłoby bar
dzo ciekawe.
- Merill Davis-Ross - odezwała się cichym głosem Jua [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
kład Tyson traci wszystko... Biedna Lucylla Steele, że tacy jej
się potomkowie trafili.
Ach, głupi, głupi młokos!
Idąc przez ziejący żarem asfaltowy parking Merri czu
ła, że z każdym krokiem słabnie. A więc tak tutaj wygląda
wczesna wiosna? Wobec tego, co się musi dziać w środku
upalnego lata?
- Myślę, że spodoba ci się Juanita - odezwał się Tyse, kie
rując Merri ku wielkiej galerii, mieszczącej między innymi
butiki.
Zerknęła na niego i zdziwiła się. Jak on świeżo wyglą
da? Czyżby ten żar na niego nie działał? Nie spocił się ani
nie zziajał. Cóż, może po prostu przywykł do tutejszego
klimatu.
Ona sama była aż lepka pod bluzką. Łaskotała ją struż
ka wilgoci, ściekającej między piersiami. Ni stąd, ni zowąd
poczuła się od tego pobudzona. Od tylu już godzin są tak
blisko siebie!... I ten pamiętny pocałunek... Szkoda, że Ty
se udaje, jakby między nimi nic nie zaszło. Jakby w ogóle
chciał się wycofać i grać jedynie rolę przyjaciela. No i za
pewne szefa.
czytelniczka
- Mam nadzieję - odezwała się - że Juanita rzeczywi
ście wspomoże nas przy tym pokazie mody. Że ma dobry
gust.
- Myślę, że ma - uśmiechnął się Tyse. - Ta dziewczyna
nie jest przecież prowincjonalną gąską. Kilka lat pracowała
w Nowym Jorku. Otarła się o świat wielkiej mody.
-Ach tak? - uniosła brwi Merri. Jednocześnie poczu
ła niepokój. Bo nie da się wykluczyć, że może wobec tego
zetknęła się kiedyś z tą Juanitą? Skoro tamta „ocierała się"
o świat wielkiej mody?...
Weszli do galerii, kierując się ku sklepom z odzieżą.
- To tutaj - wskazał Tyson. - O, już ją widzę... Hej, Janie!
- zamachał z daleka ręką.
Janie...? O Jezu. No nie. Tylko nie to. Janie Ramirez? Cho
lera, ma się jednak tego pecha.
- Dlaczego to „Janie"? - zapytała słabym głosem. - Prze
cież miała to być Juanita, nie Janie.
-I jest Juanita - wzruszył ramionami Tyse. - Ale to lokalnie.
Natomiast szerzej w Stanach znana jest właśnie jako Janie.
Trudno. Już za późno na odwrót... Co jednak zrobić, by
nie dopuścić do katastrofy? Można liczyć tylko na swój zmie
niony wygląd i na krótką pamięć Janie.
- Miło cię widzieć, Juanita. - Tyson wyciągnął rękę, wcho
dząc do butiku. - Pozwól, że ci przedstawię moją nową asy
stentkę i zarazem lokatorkę Jewel, Merri Davis.
Merri spuściła oczy.
- Dzień dobry pani - odezwała się głucho.
- Merri? - W głosie panny Ramirez zadźwięczało zdziwie
nie. - Jak to... Zaraz...
czytelniczka
- Tak, nazywam się Davis - Merri zaryzykowała spojrze
nie w oczy Juanicie - i to mnie z panią umówiła dzisiaj Je¬
wel Adams.
Juanita wydawała się zdezorientowana. Mrugała oczami
i marszczyła czoło.
- Tyson - Merri zwróciła się do szefa. - Może byś sobie
pospacerował trochę po galerii, co? My tu pewnie pogada
my sobie dłuższą chwilę o ciuchach; to są nudne rzeczy dla
mężczyzn.
Miała nadzieję, że kiedy zostaną z Janie same, coś może
da się tej dziewczynie wytłumaczyć.
Tyse wydawał się zdziwiony, ale nie oponował.
- No dobra - powiedział. - Wobec tego porozglądam się
tutaj trochę... Mam komórkę, w razie czego dzwońcie. Jak
byście skończyły. - Ruszył do wyjścia, ale jeszcze się odwró
cił.
- Wiesz, Merri - uśmiechnął się. - Zajrzałbym może do
działu męskiego, co? Co ty na to?
- Niezła myśl - skinęła głową. - Tylko... może popro
sisz tam sprzedawcę o poradę? Nie kupuj nic na chybci
ka.
Zaśmiał się.
- Zrobi się, proszę pani. Wiem, do czego mam talent, a do
czego go nie mam. Będę się radził sprzedawcy.
Talent, przebiegło jej przez myśl. Ciekawe, czy zechciał
by jeszcze mieć talent do mnie...? To naprawdę byłoby bar
dzo ciekawe.
- Merill Davis-Ross - odezwała się cichym głosem Jua [ Pobierz całość w formacie PDF ]