download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stołeczek. Sam nachylił się, wziął do ręki coś, co wyglądało jak gigantyczny
widelec i ustawił się nad przeręblą.
 Nie używasz wędki?  spytała.
Pokręcił przecząco głową i położył palec na ustach nakazując jej ciszę.
Kiedy w przerębli pojawiła się naprawdę duża ryba. Cade machnął tym
widelcem tak szybko, że Andi omal tego nie przeoczyła. Machnął i wyciągnął
z wody rybę, przebitą harpunem.
 Głodna?
 Cade, ja przede wszystkim muszę coś ci powiedzieć, coś ważnego,
związanego z tym napadem...
 Nie będziemy gadać z pustymi żołądkami. Najpierw żarcie, zgoda?
Spojrzał prawie błagalnie. I uśmiechnął się. Co miała robić?!
 Zgoda.
126
R
L
T
ROZDZIAA JEDENASTY
Arlene Evans, dojeżdżając do szpitala psychiatrycznego, czuła, że jest
już u kresu wytrzymałości. Od wielu dni starała się desperacko
zidentyfikować ojca dziecka swej córki. Bezskutecznie, a na domiar złego
sama Charlotte miała chyba z tego powodu niezłą zabawę.
 Nigdy go nie znajdziesz  powtarzała ze złośliwym uśmieszkiem 
nawet za milion lat!
Teraz Arlene miała za sobą wielogodzinną podróż samochodem w
towarzystwie ciężarnej córki, upartej jak osioł, oraz bardzo mało
komunikatywnego syna.
Ale cóż robić... Wysiadła z samochodu, otworzyła tylne drzwi i
poinstruowała dzieci, że mają samochód opuścić. Natychmiast.
 A dlaczego musimy tam iść? Dlaczego?  zajęczała Charlotte, nie
ruszając się z miejsca.
 Przecież mówiłam! Twoja siostra prosiła, byśmy z okazji Dnia
Rodziny odwiedzili ją wszyscy. I nie po to jechaliśmy tyle godzin, żebyś teraz
nie weszła do środka! Dlatego przestań już jęczeć i wysiadaj!
Charlotte, spoglądając na matkę spode łba, wygramoliła się z
samochodu. A Arlene, patrząc na córkę, nie mogła się nadziwić, dlaczego to
ona wcześniej nie zauważyła błogosławionego stanu swojej latorośli.
A kiedy z samochodu wyłonił się Bo, Arlene aż zaczerwieniła się ze
wstydu. Wyglądał tragicznie, w tych czarnych wojskowych butach,
wystrzępionych dżinsach z wielkimi dziurami i T shircie z obscenicznymi
gryzmołami na piersi. Na głowie miał szarą wełnianą czapkę spod której
wymykały się tłuste, brudne włosy.
127
R
L
T
 Musisz koniecznie iść w tej czapce?  spytała. Bo tylko chrząknął i
pierwszy ruszył do bramy psychiatryka. Za nim Charlotte, na końcu małego
pochodu Arlene, z okropnym przeczuciem, że jak wejdzie do środka, spotka ją
coś jeszcze gorszego, o wiele gorszego.
Najstarsza córka Arlene Evans, Violet, uśmiechając! się do siebie,
obserwowała ich przez okno na drugim piętrze. Czuła coraz większe
podekscytowanie, udało jej się jednak nad tym zapanować. Spokój,
najważniejszy spokój, mówiła sobie, a przede wszystkim musi uważać na
ręce. Przecież bardzo trudno jej będzie być tak blisko matki i nie rzucić się jej
do gardła. Nie wspominając już o tym, jakie uczucia wzbudzać w niej będą
kochana siostra i kochany brat.
Musi się opanować, gra przecież o najwyższą stawkę. Jeszcze trochę i
wyjdzie stąd, znów będzie wolnym człowiekiem. Warto było się postarać,
pomogły szare komórki i prochy, które jej bratu udało się przemycić.
Swoją rolę do odegrania w Dzień Rodziny miała opracowaną w
najdrobniejszych szczegółach. Najważniejsze to głęboko ukryć swoje
prawdziwe uczucia.
Prawdziwe uczucia... Czuła, że ogarniają pusty śmiech. Przecież ona
swoje uczucia ukrywa bardzo starannie od chwili, gdy dotarło do niej, że dla
swojej rodzonej matki jest wyłącznie jednym, wielkim rozczarowaniem.
Matka od zawsze traktowała ją jak byle co, a dlaczego tak było, wyjaśniło się
pewnego pięknego dnia, kiedy Violet podsłuchała, jak jej koleżanki w szkole
szeptały między sobą. O niej, o Violet. %7łe jest okropnie brzydka.
Kiedy przeglądała się w lustrze, widziała bardzo zbliżoną wersję twarzy
swojej matki. Teraz już wiedziała, skąd ta nienawiść matki do niej. Matka w swej
najstarszej córce widziała siebie.
 Violet?
128
R
L
T
Odwróciła się. Korytarzem nadchodziła jedna z pielęgniarek.
 Chodz, Violet!  zawołała do niej łagodnym głosem.  Przyjechali
twoi najbliżsi, nie mogą się na ciebie doczekać!
Ach, oczywiście, moi najdrożsi najbliżsi, pomyślała zjadliwie i skinęła
głową, po czym szybko ją opuściła. Tak starała się wyglądać tu zawsze.
Skromna, szara myszka, która teraz posłusznie podreptała za pielęgniarką.
Po krótkim spacerze do chaty Cade oprawił szczupaka. Zrobił filety,
przyprawił je i wyszedł na dwór, żeby włożyć je do grilla. Andi natomiast
wzięła na siebie zrobienie sałatki. Cade po powrocie z dworu dyskretnie ją
obserwował. Bardzo podobały mu się jej precyzyjne ruchy, wykonywane
dłońmi, które też mu się bardzo podobały. Nieduże, ale o długich, szczupłych,
zwężających się palcach, zakończonych jasnoróżowymi paznokciami. Skóra
na dłoniach była gładziutka i jasna, jak porcelana.
 Co?  spytała nagle Andi, przechwytując jego wzrok.
 Co? Ach, nic. Po prostu czuję, że ta sałatka będzie bardzo dobra.
 Oczywiście! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •