download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tryptyku Samobójca. Gdyby chodziło o rysy twarzy, powiedziałbym: koń. Ale Feliks dba o
wyraz twarzy, o mikroklimat, wrażenie bezdennej mądrości, szczególnie irytującej.  Ty 
pytałem Mawkę  Kto to jest?  Nie mówiłem ci? To syn Freuda!  odpowiedział Mawka. 
Twierdzę, że  syn Freuda  to kompletny bałwan.)
 Mawka sobie wyrobił na ten pokój nominację  mówi.  Ja ten pokój właśnie odnajmuję.
Opłaciłem z góry dwa miesiące. Wszystko gra!  połyka ślinę.  (Spełniło się jego marzenie.
On od dawna chciał porzucić pokój na Ku Słońcu. Zimą tam zamarzał, spał w pierzynach, w
palcie. Wprawdzie mógł korzystać z węgla gospodarzy, ale musiał schodzić do piwnicy. A to
było właśnie ponad siły  syna Freuda ! Bał się zwłok. Ubzdurał sobie, że woda podskórna
przyniosła z cmentarza czyjeś zwłoki... Za nic w świecie nie chciał grzebać w węglu, obok
skrzyni z ziemniakami, które wyłaziły cielistymi pędami, przerywając tkaninę sparciałego
worka. Były podobne raz do chudych palców, raz do mózgu. Mawka twierdził, że to człowiek
o niezwykłej wyobrazni. Byłem innego zdania. Twierdziłem, że  syn Freuda ma wrażliwość
imbecyla, którego twarz zarasta rudymi włosami, a on wciąż ma tęgiego pietra przed Palcem
Baby Jagi w szparach rusztu z opowiadań babuni. Nie, dla mnie to żaden dowód talentu, wy-
obrazni, wrażliwości; jakkolwiek znam poetów, którzy, eksploatując takie właśnie lęki, zro-
bili karierę.)
 Więc ty jesteś teraz przyjacielem Mawki?  pytam; Feliks nie chwyta drwiny, jego koń-
skie chrapy nadają obliczu wyraz pewnego smutku. Zaczyna mówić. Zanosi się na to, że bę-
dzie długo mówił. Może chce się zwierzyć? Może usprawiedliwić, że nie Mawkę tu zastałem,
tylko jego? Mówi, że się nie wpraszał do Mawki. Nie szukał jego przyjazni. To Mawka go
znalazł.
 Zagaił mnie przy kiosku. Piłem piwo. Kazał, żebym z nim szedł do domu, gdzie ma do
przeniesienia bagaż. I za fatygę zapłaci. Poszedłem. Oczywiście, żadnego bagażu nie było.
Zostawił mnie w pokoju z obrazami. Patrzę: całe ściany. Od góry do dołu uwieszone obraza-
55
mi.  Feliks przypomina sobie również butlę z czerwonym winem na piecu. Tę butlę w zasa-
dzie pamięta najlepiej. (Przez cały czas miał ochotę napić się wina.) W pierwszej chwili są-
dził, że Mawka nie ma z kim pić, i dlatego go zabrał spod kiosku. Czy pochwalił jego obrazy?
Te obrazy  to nie było  nic specjalnego , mówi. Widoczki, a on lubi sceny historyczne. Ob-
raz musi być straszny, mówi. Musi przedstawiać ludzkie ciało we krwi. Całe w fałdach, po-
wiada Feliks, drogich materiałów, najlepiej granatowych i żółtych. Mawka wyraznie go pro-
wokował do wyrażania zachwytu. Zaproponował bezpłatne lekcje.  Zapytał, czy chcę dojść
do takiego odczuwania piękna jak on. Co to oznaczało? A to, że on niby specjalnie czuje
piękno, a ja niby jestem ten głupi. Ja najbardziej nienawidzę przechwałek! Ważne, żeby cie-
bie kto chwalił, a ty żebyś słuchał i kiwał głową. Czy nie?  Pysk Feliksa na moment ciem-
nieje, światło w pokoju żółknie, włókna żarówek drżą. Jak gdyby ciemność w tym pokoju
była naturalną własnością przestrzeni, na jakiś czas wypartą poza okno, w szpary mebli. W
meble. Pod płótna na podłodze.
Dopiero teraz przyglądam się malowidłom Feliksa uważniej. Nie ulega wątpliwości: kicze,
zaskakujące typowością  łabędzie w nenufarach płyną po błękitnobiałych falach... Cztery
kremowe kolumny pałacyku, jako tło... Girlandy zsypujące się różowym kwieciem z okien. 
Nie rozumiałem niektórych obrazów Mawki  mówi Feliks.  Jeżeli nie rozumiałem, to albo
ja byłem głupi, albo obrazy do kitu. Dlatego zgodziłem się na tę naukę. Może ja naprawdę
byłem głupi? Teraz coś mi się zdaje, że jednak obrazy były do kitu.
Biała bezsilność, która ogarnia mnie, unieruchamia myśl, jest jak tańczący muskuł w roz-
tworze z wywoływaczem nad kartką papieru fotograficznego, z którego nie wyłania się żąda-
ny obraz. %7ładne zjadliwe zdanie, jak na złość, nie przychodzi do głowy. Czym go zdruzgo-
tać? Zwiatło gaśnie i ciemność rozpręża się równomiernie. Co za idiota, myślę. Co za bałwan.
Sam robi ostatnie knoty, a... Zadziwiający jest spokój krwiobiegu. Obezwładnienie. Senność.
Stać mnie jedynie na beznamiętną relację. Po prostu  streszczam sobie to, co właśnie czuję.
Pokonany przez fenomen głupoty. Jakbym układał słowa, które komuś powtórzę, może Ursy-
nowi. Powiem:  Wiesz, na podłodze leżały kicze z łabędziami.  Powiem:  Mnie po prostu
zatkało. Tu jego kicze, a on tak wyrażał się o Mawce, że mnie zatkało.
Feliks strzela zapałkami, syczące główki odskakują od paznokci. Jak go Mawka może tole-
rować? Jak zgadza się na to, by jakiś pacykarz założył w jego domu wytwórnię ostatniej
szmiry? Bezpłatne lekcje! Oto co za monstrum wyrosło na ciepłej pożywce jego tęsknot dy-
daktycznych! Czeladnik sztuki, nawrócony lumpenproletariusz. Apostoł chrystusowych mi-
tów Mawki. Co ja mam począć z tym typem? Wyrżnąć w mordę; Mawka sam próbował 
poharatał mu rękę szablą, zagoiła się. I maluje tą poharataną ręką. Ktoś dzwoni. Głos Kicaja.
Ale przecież Kicaj...
Teraz doprawdy przestaję cokolwiek rozumieć.
Kicaj jest malarzem z prawdziwego zdarzenia. Przyjacielem Ursyna. Ma być redaktorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •