download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uciekać! Lecz ponieważ była pózna pora dnia, postanowili nazajutrz
zejść się ponownie i dopiero wtedy naradzić się nad planem ucieczki.
Tymczasem wracając motorówką do swych statków, kapitanowie
 Radłowa" i  Kalisza" byli świadkami przykrej ceremonii: sąsiada ich,
angielski statek, obezwładniał właśnie oddział dakarskiego wojska i
ściągał z niego banderę brytyjską. Przejęci widokiem nowego aktu
bezprawia, zatrwożyli się i postanowili, nie oglądając się na żadne
względy, uciekać jeszcze tej samej nocy.
Około wpół do jedenastej w nocy  ciemność panowała doskonała i
na redzie nie było żadnego światełka  kapitan Dybek, oddalony na
 Kromaniu" mniej niż o ćwierć mili od swych kolegów, dosłyszał, jak
 Radłowo" ostrożnie podnosiło kotwicę i puszczając w ruch motory
zaczęło powoli ruszać z miejsca. Wkrótce rozpłynęło się w nocy. Statek
sunął wzdłuż brzegu, przeszedł koło mielizny zwanej Resolute Bank,
przebrnął szczęśliwie ponad siecią i wypadł na pełne morze. Zaświeciły
gdzieś nadbrzeżne reflektory, lecz macały bez skutku.
W dwie godziny pózniej  Kalisz" poszedł śladem  Radłowa" i jemu
również się powiodło. Były to statki stosunkowo małe i nietrudno
przesunęły się ponad siecią.  Kalisz" poszedł szczęśliwie do Freetown,
 Radłowo" zaś rozpędziło się przez Atlantyk do Brazylii.
Nikt niepowołany nic nie zauważył i ucieczka zapewne długo nie
wyszłaby na jaw, gdyby nie szpetny traf: lekarz francuski, zamówiony z
lądu na dzień następny do chorego na  Kaliszu", przyjechał na redę i
zaczął szukać statku. Oczywiście nie znalazł, więc w końcu przybił do
 Kromania", przekonany, że dotarł do celu.
Kapitan Dybek chciał już oświadczyć, że nikogo nie zamawiał, gdy
nagle domyślił się istoty odwiedzin i jednego z załogi swej przedstawił
jako chorego. Lecz niezbyt się udało.
 Szukam chorego na zapalenie płuc. Przecież ten nie ma gorączki, a
płuca są w porządku!  dziwił się lekarz.
 Ale boli go w boku!  przekonywał Dybek.
Lekarz zaczął od nowa obmacywać i jakoś nie mógł doszukać się
choroby.
 To dziwne! Czy rzeczywiście boli?
-1 jak jeszcze!  skrzywił się marynarz.
Towarzyszący lekarzowi komisarz policji portowej zaczął coś
podejrzewać i rozglądać się po redzie. Naraz odezwał się:
 Jeszcze wczoraj widziałem tu w pobliżu statek, którego teraz nie
ma...
Ponieważ słowa skierował do kapitana Dybka, ten odrzekł
obojętnym głosem:
 Miał pan widocznie fata morganę!
 Głowę dam, że był tu statek!
I podniecony zwrócił się do lekarza:
 Nie mamy tu co robić! Chodzmy stąd!... Na redzie brak jednego
statku!
W kilka godzin pózniej władze portowe po żmudnych dociekaniach
musiały zgodzić się z faktem, że brak było na redzie nie jednego, lecz
dwóch polskich statków.
 Sales Polonais  wołano w porcie, zgrzytając nieledwie zębami.
10.
Zniknięcie dwóch polskich statków spowodowało obostrzenie
kontroli nad  Kromaniem". Niebawem przybył na jego pokład
porucznik marynarki wojennej, by skonfiskować papiery okrętowe. Był
to rodowity Francuz, nosił na sobie mundur francuski, więc trudno
opisać zdumienie kapitana Dybka, gdy porucznik odezwał się do niego
w języku niemieckim, zamiast jak dotychczas było w zwyczaju w
angielskim.
 Schiffspapiere, bitte!  brzmiało w jego ustach upiornie, prawie
jak przekleństwo.
Kapitan pohamował swe uniesienie i poprosił o rozmowę w języku
angielskim, gdyż nie umiał po niemiecku. Zagadkowy uśmiech ukazał
się na twarzy porucznika:
 Jeszcze się pan nauczy, jawohl, mein lieber Kapitan!... Zapadła
cisza. To nie była z jego strony ani prowokacja, ani
fanfaronada, ani drwiny. Porucznik mówił po niemiecku w wyniku
jakiegoś zagmatwanego procesu myślowego. W wyniku chorobliwej,
paraliżującej  logiki" w obliczu klęski doszedł do przekonania, że tak
trzeba mówić, że to jest teraz jego obowiązkiem. Kapitan Dybek szybko
to zrozumiał i ostygł z oburzenia, nawet nie czuł już odrazy. Miał tylko
litość. Chciałby do niego krzyknąć:  Verdum" i słowem tym jak
zaklęciem przebudzić go z dziwnego letargu. Miał ochotę chwycić go za
bary i trząść dopóty, dopóki dusza jego nie wróciłaby na swe dawne,
dobre miejsce.
Lecz porucznik bynajmniej nie był w letargu ani też nie był godzien
zbytniej litości. Gdy ujrzał portret Piłsudskiego  rozmowa odbywała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •