[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyszłość? Nadzieja przekraczająca progi?
Wojtyła z pewnością dobrze wie, dlaczego w jednym jedynym miejscu swej książki
wręcz "kategorycznie" zastrzega się przeciwko posądzeniu o (seksualno-neurotyczną)
obsesję: "Dlatego muszę powtórzyć, że kategorycznie odrzucam wszelkie oskarżenia lub
podejrzenia dotyczÄ…ce rzekomej «obsesji» Papieża w tej dziedzinie" (PPN 154). I równie
dobrze wie, dlaczego w swoim lamencie nad "cywilizacją śmierci" oraz jej "smutną prawdą"
(PPN 154) nawet się nie zająknął o tej żałosnej, śmiercionośnej "kulturze", za którą przez całe
stulecia odpowiedzialny był jego Kościół. Nie bez powodu przemilcza ofiary swej własnej
instytucji.
Przypisywany Kościołowi przez Jana Pawła II w jego pierwszej encyklice "oręż
ducha, słowa i miłości" nie wygląda humanitarnie (jeśli w ogóle broń może być humanitarna).
Adresat tej wypowiedzi czuje się raczej przygnieciony miłością Wojtyły do prawdy,
podkreślającą normy, niż zachęcony do samodzielnego szukania prawdy. Ciągłe powtarzanie
formuły przymusu niezbyt pobudza do swobodnego angażowania się, a przenośnie z
dziedziny wojskowości, którymi Wojtyła z upodobaniem się posługuje, też nie za bardzo
nadają się do wzbudzania miłości.
Jeżeli Kościół ma "uobecniać w świecie Boga i Jego zbawczą miłość" (PPN 39), to na
przestrzeni dwóch tysięcy lat nieszczególnie mu się to udawało. Jego historię można uznać za
wszystko, tylko nie za historiÄ™ samego zbawienia (PPN 55). Czy "Ewangelia jest
najpełniejszym potwierdzeniem wszystkich praw człowieka" (PPN 147), należałoby dopiero
udowodnić. Natomiast "czas na to, ażeby objawiła się jednocząca miłość" (PPN 121)
musiałby dopiero nadejść.
Skoro już Papież chce mówić o "walce", która "toczy się między słowem Bożym a
hasÅ‚ami zÅ‚a", jak w 1980 roku w Altötting i teraz znowu (PPN 38), powinien chyba wiedzieć,
że takie agresywne kazanie na wielu działa odstręczająco, i liczyć się z tym, na jaki szwank
taka wojownicza mowa naraża jego własne intencje. Ale czy w tych okolicznościach można
jeszcze mówić o dialogu ze wszystkimi ludzmi?
Może Papież sam to zauważa. Przecież gdzie indziej usiłuje podtrzymywać na duchu
swoich słuchaczy za pomocą krzepiących powiedzonek. Jego konserwatyzm, jak się rzekło,
ciągle nastrojony jest optymistycznie i Jan Paweł II zna swoją powinność. Spełnianie tego
zadania jednak nieszczególnie Papieżowi wychodzi, jako że głoszeniu wiecznego żywota, o
którym tak często mówi, staje na przeszkodzie język, nieadekwatny do swych własnych treści.
Nie lękajcie się? Tego się można zlęknąć!
Jak słuchacze mają rozumieć, na przykład, sentencje w rodzaju tej, z którą Wojtyła w
1980 roku zwrócił się w Monachium do młodzieży: "Na drodze z mrocznego osamotnienia do
prawdziwego człowieczeństwa Chrystus, dobry pasterz, z najgłębszą, nadążającą i nie
odstępującą miłością troszczy się o każdego człowieka, zwłaszcza o młodego człowieka,
który dorasta."
Czy taka wypowiedz budzi nadzieję i zaufanie? Czy choćby ociera się o prawdę, co
jest podstawowym warunkiem wszelkiego nauczania?
Słuchacz może mieć co do tego wątpliwości, choćby abstrahował od nieuniknionej
widać napuszoności zdania i pogodził się ze spiętrzeniem epitetów "najgłębszą, nadążającą i
nie odstępującą", które odnoszą się do miłości Jezusa.
Prześwitujące w paru słowach przeciwstawienie "ciemne-jasne", różnica dzieląca
osamotnienie od prawdziwego człowieczeństwa, dają do myślenia. Przypisywana Jezusowi
miłość, którą darzy on każdego człowieka, ale zwłaszcza dorastających, odstręcza w znacznej
mierze dlatego, że prawdę swą wyraża w ckliwym stylu, typowym dla dawniejszej mistyki
Serca Jezusowego. A fakt, że w tym zdaniu, skądinąd zapadającym w pamięć, kryje się nawet
werdykt dotyczący młodzieży i jej moralnych zagrożeń, nie pobudza zbytnio do nadziei.
Zresztą dopiero wtedy Wojtyłę zamurowało, kiedy jakaś młoda kobieta zagadnęła go
w kościele o ucieleśnienie miłości Jezusa: o sztywne podejście Watykanu chociażby do spraw
młodzieńczego seksualizmu. Jan Paweł II zamilkł wtedy i mowę mu odebrało. Dopiero po
jakimś czasie kardynał, będący jego sekretarzem stanu, polecił przekazać pytającej, że Papież
nie ma jej za złe (!) tego rodzaju pytań, jednak odsyła ją do niezmiennej tradycji Kościoła w
tym zakresie. Nie doszło jednak w ten sposób do nawiązania kontaktu między Papieżem a
ważną częścią ludzkości, jaką jest młodzież. O dialogu, który jest podstawowym założeniem
mowy ludzkiej, nawet nie ma co gadać. Nic tu nie pomogą zapewnienia, że to młodzież
prowadzi Papieża, a nie na odwrót (PPN 104).
Jan Paweł II dotrze tylko do nielicznych adresatów: kto jak on ucieka się do
ogólników i wobec natarczywego dopytywania się rozmówcy potrafi się tylko wymigiwać,
sam sobie odbiera szansę mowy. Dowodzi jedynie swojego lęku.
Jeszcze jeden epizod jako przykład. W roku 1979 Papież w Krakowie powiedział do
młodzieży: "Cieszę się. Mówi się, że młodzież przechodzi kryzys, ale mnie się wydaje, że tu,
na naszym spotkaniu, przejawia się niewzruszona wiara i uduchowienie. Brawo, róbcie tak
dalej!"
Te zdania, które Wojtyła sformułował spontanicznie i podług wypowiedzi świadków
nie zaczerpnął ich z przygotowanego rękopisu, jak zwykle oddzielają dobro od zła: z jednej
strony radość ("cieszę się"), pochwała ("brawo"), zachęta ("róbcie tak dalej"),
niewzruszoność, wiara i uduchowienie. A z drugiej strony - zakwestionowany bezosobowym
"się", bardzo częstym u Jana Pawła II - kryzys, który człowiek "przechodzi" niby uciążliwą
chorobę, jeśli z góry nie zdecydował się na tradycyjną prawdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
przyszłość? Nadzieja przekraczająca progi?
Wojtyła z pewnością dobrze wie, dlaczego w jednym jedynym miejscu swej książki
wręcz "kategorycznie" zastrzega się przeciwko posądzeniu o (seksualno-neurotyczną)
obsesję: "Dlatego muszę powtórzyć, że kategorycznie odrzucam wszelkie oskarżenia lub
podejrzenia dotyczÄ…ce rzekomej «obsesji» Papieża w tej dziedzinie" (PPN 154). I równie
dobrze wie, dlaczego w swoim lamencie nad "cywilizacją śmierci" oraz jej "smutną prawdą"
(PPN 154) nawet się nie zająknął o tej żałosnej, śmiercionośnej "kulturze", za którą przez całe
stulecia odpowiedzialny był jego Kościół. Nie bez powodu przemilcza ofiary swej własnej
instytucji.
Przypisywany Kościołowi przez Jana Pawła II w jego pierwszej encyklice "oręż
ducha, słowa i miłości" nie wygląda humanitarnie (jeśli w ogóle broń może być humanitarna).
Adresat tej wypowiedzi czuje się raczej przygnieciony miłością Wojtyły do prawdy,
podkreślającą normy, niż zachęcony do samodzielnego szukania prawdy. Ciągłe powtarzanie
formuły przymusu niezbyt pobudza do swobodnego angażowania się, a przenośnie z
dziedziny wojskowości, którymi Wojtyła z upodobaniem się posługuje, też nie za bardzo
nadają się do wzbudzania miłości.
Jeżeli Kościół ma "uobecniać w świecie Boga i Jego zbawczą miłość" (PPN 39), to na
przestrzeni dwóch tysięcy lat nieszczególnie mu się to udawało. Jego historię można uznać za
wszystko, tylko nie za historiÄ™ samego zbawienia (PPN 55). Czy "Ewangelia jest
najpełniejszym potwierdzeniem wszystkich praw człowieka" (PPN 147), należałoby dopiero
udowodnić. Natomiast "czas na to, ażeby objawiła się jednocząca miłość" (PPN 121)
musiałby dopiero nadejść.
Skoro już Papież chce mówić o "walce", która "toczy się między słowem Bożym a
hasÅ‚ami zÅ‚a", jak w 1980 roku w Altötting i teraz znowu (PPN 38), powinien chyba wiedzieć,
że takie agresywne kazanie na wielu działa odstręczająco, i liczyć się z tym, na jaki szwank
taka wojownicza mowa naraża jego własne intencje. Ale czy w tych okolicznościach można
jeszcze mówić o dialogu ze wszystkimi ludzmi?
Może Papież sam to zauważa. Przecież gdzie indziej usiłuje podtrzymywać na duchu
swoich słuchaczy za pomocą krzepiących powiedzonek. Jego konserwatyzm, jak się rzekło,
ciągle nastrojony jest optymistycznie i Jan Paweł II zna swoją powinność. Spełnianie tego
zadania jednak nieszczególnie Papieżowi wychodzi, jako że głoszeniu wiecznego żywota, o
którym tak często mówi, staje na przeszkodzie język, nieadekwatny do swych własnych treści.
Nie lękajcie się? Tego się można zlęknąć!
Jak słuchacze mają rozumieć, na przykład, sentencje w rodzaju tej, z którą Wojtyła w
1980 roku zwrócił się w Monachium do młodzieży: "Na drodze z mrocznego osamotnienia do
prawdziwego człowieczeństwa Chrystus, dobry pasterz, z najgłębszą, nadążającą i nie
odstępującą miłością troszczy się o każdego człowieka, zwłaszcza o młodego człowieka,
który dorasta."
Czy taka wypowiedz budzi nadzieję i zaufanie? Czy choćby ociera się o prawdę, co
jest podstawowym warunkiem wszelkiego nauczania?
Słuchacz może mieć co do tego wątpliwości, choćby abstrahował od nieuniknionej
widać napuszoności zdania i pogodził się ze spiętrzeniem epitetów "najgłębszą, nadążającą i
nie odstępującą", które odnoszą się do miłości Jezusa.
Prześwitujące w paru słowach przeciwstawienie "ciemne-jasne", różnica dzieląca
osamotnienie od prawdziwego człowieczeństwa, dają do myślenia. Przypisywana Jezusowi
miłość, którą darzy on każdego człowieka, ale zwłaszcza dorastających, odstręcza w znacznej
mierze dlatego, że prawdę swą wyraża w ckliwym stylu, typowym dla dawniejszej mistyki
Serca Jezusowego. A fakt, że w tym zdaniu, skądinąd zapadającym w pamięć, kryje się nawet
werdykt dotyczący młodzieży i jej moralnych zagrożeń, nie pobudza zbytnio do nadziei.
Zresztą dopiero wtedy Wojtyłę zamurowało, kiedy jakaś młoda kobieta zagadnęła go
w kościele o ucieleśnienie miłości Jezusa: o sztywne podejście Watykanu chociażby do spraw
młodzieńczego seksualizmu. Jan Paweł II zamilkł wtedy i mowę mu odebrało. Dopiero po
jakimś czasie kardynał, będący jego sekretarzem stanu, polecił przekazać pytającej, że Papież
nie ma jej za złe (!) tego rodzaju pytań, jednak odsyła ją do niezmiennej tradycji Kościoła w
tym zakresie. Nie doszło jednak w ten sposób do nawiązania kontaktu między Papieżem a
ważną częścią ludzkości, jaką jest młodzież. O dialogu, który jest podstawowym założeniem
mowy ludzkiej, nawet nie ma co gadać. Nic tu nie pomogą zapewnienia, że to młodzież
prowadzi Papieża, a nie na odwrót (PPN 104).
Jan Paweł II dotrze tylko do nielicznych adresatów: kto jak on ucieka się do
ogólników i wobec natarczywego dopytywania się rozmówcy potrafi się tylko wymigiwać,
sam sobie odbiera szansę mowy. Dowodzi jedynie swojego lęku.
Jeszcze jeden epizod jako przykład. W roku 1979 Papież w Krakowie powiedział do
młodzieży: "Cieszę się. Mówi się, że młodzież przechodzi kryzys, ale mnie się wydaje, że tu,
na naszym spotkaniu, przejawia się niewzruszona wiara i uduchowienie. Brawo, róbcie tak
dalej!"
Te zdania, które Wojtyła sformułował spontanicznie i podług wypowiedzi świadków
nie zaczerpnął ich z przygotowanego rękopisu, jak zwykle oddzielają dobro od zła: z jednej
strony radość ("cieszę się"), pochwała ("brawo"), zachęta ("róbcie tak dalej"),
niewzruszoność, wiara i uduchowienie. A z drugiej strony - zakwestionowany bezosobowym
"się", bardzo częstym u Jana Pawła II - kryzys, który człowiek "przechodzi" niby uciążliwą
chorobę, jeśli z góry nie zdecydował się na tradycyjną prawdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]