[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Plan był taki: wysłać go na ważną akcję, taką, z której się nie wraca.
Niech rzuci się jako żywa bomba pod kopyta ministerialnego albo
gubernatorskiego zaprzęgu. Rachmet nie będzie się bał pewnej śmierci
- takiej potrawy jeszcze mu życie nie ofiarowało do degustacji. Na
wypadek, gdyby akcja w Klinie się nie udała, Rachmet miał już
rezerwowe zadanie: tego samego wieczoru wysadzić Chrapowa w
powietrze na Dworcu Jarosławskim, zanim ów odjedzie na Syberię.
Ale chociaż Chrapowa już nie ma, przecież będą inni,
samodzierżawca ma wiele psów gończych. Najważniejsze to nie
przegapić momentu, kiedy w oczach Rachmeta pojawi się znudzenie.
Tylko z powodu tego potajemnego zamiaru Grin pozostawił go
w grupie po grudniowej historii ze Szwierubowiczem.
Otrzymali rozkaz partyjny: wykonać wyrok na zdrajcy, który
wydał i wysłał na szubienicę towarzyszy z Rygi. Grin nie lubił takich
zadań, dlatego nie sprzeciwiał się, kiedy eks-kornet sam się zgłosił.
Zamiast jednak po prostu zastrzelić Szwierubowicza, Rachmet
chlusnął mu w twarz witriolem. Powiedział, że to dla odstraszenia
innych prowokatorów, a tak naprawdę pewnie po prostu chciał
zobaczyć, jak żywemu człowiekowi wypływają oczy, odpadają wargi
i nos.
Od tej pory Grin nie mógł bez wstrętu patrzeć na Rachmeta, ale
znosił go - dla sprawy.
- Trzeba się położyć - powiedział cicho. - Wiem, jest dopiero
dziesiąta. Ale i tak musimy się wyspać. Jutro rano będziemy zmieniać
lokum.
Obejrzał się na białe drzwi gabinetu. Za nimi siedział gospodarz,
Privat-dozent Wyższej Szkoły Technicznej, Siemion Lwowicz
Aronzon. Planowali ulokować się w Moskwie pod innym adresem, ale
zdarzył się niespodziewany wypadek. Aączniczka, przyjmująca
bojowców w umówionym miejscu, uprzedziła, że konspiracyjna
kwatera, w której mieli się rozgościć, jest spalona. Jej właściciel,
inżynier Aarionow, okazał się agentem ochrany.
Grin, jeszcze zmęczony po ucieczce drezyną, powiedział
łączniczce (miała dziwaczny pseudonim - Igła):
- Kiepsko pracujecie, moskwianie. Agent z mieszkaniem
konspiracyjnym! Przez to mogłaby wpaść cała Grupa Bojowa.
Rzekł to bez złości, po prostu konstatując fakt, ale Igła się
obraziła.
Grin mało o niej wiedział. Zdaje się, że pochodziła z zamożnej
rodziny. Sucha, tyczkowata podstarzała panna, bezkrwiste, zaciśnięte
usta, matowe włosy związane z tyłu w ciasny węzeł. Wśród
rewolucjonistek było takich wiele.
- Gdybyśmy zle pracowali, to nie udałoby się nam
zdekonspirować Aarionowa - odgryzła się. - Powiedzcie, Grin,
koniecznie musicie mieć mieszkanie z telefonem? To nie takie proste.
- Wiem, ale telefon jest niezbędny. Można pilnie się połączyć,
przekazać sygnał alarmu, uprzedzić - wyjaśnił, składając w duszy
przysięgę, że odtąd w ważnych sprawach polegać będzie tylko na
sobie, bez pomocy partii.
- W takim razie musimy was umieścić pod jednym z naszych
rezerwowych adresów, u kogoś z sympatyków. Moskwa to nie
Petersburg, niewielu ma własny telefon.
W ten sposób grupa trafiła na kwaterę do docenta Aronzona. Igła
powiedziała, że jest on raczej liberałem niż rewolucjonistą, nie popiera
metod terrorystycznych, ale to nic, człowiek uczciwy, o postępowych
poglądach, i pomocy nie odmówi, a w szczegóły nie ma powodu go
wtajemniczać.
Odprowadziwszy Grina i jego ludzi do pięknej czynszowej
kamienicy na Ostożence (obszerne mieszkanie na najwyższym piętrze,
co było szczególnie cenne, ponieważ umożliwiało awaryjne wyjście
na dach), łączniczka, zanim wyszła, krótko i rzeczowo wyjaśniła
zdenerwowanemu gospodarzowi elementarne zasady konspiracji:
- Pański dom jest najwyższy w tej części miasta, to wygodne. Z
mansardy mogę obserwować pańskie okna przez lornetkę. Jeśli
wszystko będzie w porządku, zasłon w bawialni proszę nie zaciągać.
Dwie zaciągnięte zasłony - wpadka. Jedna - sygnał alarmu. Wtedy do
pana zadzwonię, prosząc profesora Brandta. Jeśli pan odpowie:
Pomyłka, to nie ten numer - wtedy od razu przyjdę, a jeśli:
Pomyłka, to mieszkanie docenta Aronzona -przyślę na ratunek
oddział bojowców. Zapamięta pan?
Pobladły Aronzon skinął głową, a kiedy Igła wyszła, wybąkał,
że towarzysze mogą dysponować mieszkaniem wedle swojego
uznania, że służbie dał wolne, a sam, w razie potrzeby, będzie u siebie
w gabinecie. Przez pół dnia ani na chwilę stamtąd nie wyjrzał. Jednym
słowem - sympatyk . Nie, tutaj nie spędzą dwóch tygodni - od razu
zdecydował Grin. Muszą nazajutrz zmienić miejsce noclegu.
- A po co spać? - Rachmet wzruszył ramionami. - Wy, czcigodni
panowie, róbcie, jak chcecie, ale ja bym najchętniej zaszedł w gości
do judasza Aarionowa. Dopóki się nie zorientował, że został [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Plan był taki: wysłać go na ważną akcję, taką, z której się nie wraca.
Niech rzuci się jako żywa bomba pod kopyta ministerialnego albo
gubernatorskiego zaprzęgu. Rachmet nie będzie się bał pewnej śmierci
- takiej potrawy jeszcze mu życie nie ofiarowało do degustacji. Na
wypadek, gdyby akcja w Klinie się nie udała, Rachmet miał już
rezerwowe zadanie: tego samego wieczoru wysadzić Chrapowa w
powietrze na Dworcu Jarosławskim, zanim ów odjedzie na Syberię.
Ale chociaż Chrapowa już nie ma, przecież będą inni,
samodzierżawca ma wiele psów gończych. Najważniejsze to nie
przegapić momentu, kiedy w oczach Rachmeta pojawi się znudzenie.
Tylko z powodu tego potajemnego zamiaru Grin pozostawił go
w grupie po grudniowej historii ze Szwierubowiczem.
Otrzymali rozkaz partyjny: wykonać wyrok na zdrajcy, który
wydał i wysłał na szubienicę towarzyszy z Rygi. Grin nie lubił takich
zadań, dlatego nie sprzeciwiał się, kiedy eks-kornet sam się zgłosił.
Zamiast jednak po prostu zastrzelić Szwierubowicza, Rachmet
chlusnął mu w twarz witriolem. Powiedział, że to dla odstraszenia
innych prowokatorów, a tak naprawdę pewnie po prostu chciał
zobaczyć, jak żywemu człowiekowi wypływają oczy, odpadają wargi
i nos.
Od tej pory Grin nie mógł bez wstrętu patrzeć na Rachmeta, ale
znosił go - dla sprawy.
- Trzeba się położyć - powiedział cicho. - Wiem, jest dopiero
dziesiąta. Ale i tak musimy się wyspać. Jutro rano będziemy zmieniać
lokum.
Obejrzał się na białe drzwi gabinetu. Za nimi siedział gospodarz,
Privat-dozent Wyższej Szkoły Technicznej, Siemion Lwowicz
Aronzon. Planowali ulokować się w Moskwie pod innym adresem, ale
zdarzył się niespodziewany wypadek. Aączniczka, przyjmująca
bojowców w umówionym miejscu, uprzedziła, że konspiracyjna
kwatera, w której mieli się rozgościć, jest spalona. Jej właściciel,
inżynier Aarionow, okazał się agentem ochrany.
Grin, jeszcze zmęczony po ucieczce drezyną, powiedział
łączniczce (miała dziwaczny pseudonim - Igła):
- Kiepsko pracujecie, moskwianie. Agent z mieszkaniem
konspiracyjnym! Przez to mogłaby wpaść cała Grupa Bojowa.
Rzekł to bez złości, po prostu konstatując fakt, ale Igła się
obraziła.
Grin mało o niej wiedział. Zdaje się, że pochodziła z zamożnej
rodziny. Sucha, tyczkowata podstarzała panna, bezkrwiste, zaciśnięte
usta, matowe włosy związane z tyłu w ciasny węzeł. Wśród
rewolucjonistek było takich wiele.
- Gdybyśmy zle pracowali, to nie udałoby się nam
zdekonspirować Aarionowa - odgryzła się. - Powiedzcie, Grin,
koniecznie musicie mieć mieszkanie z telefonem? To nie takie proste.
- Wiem, ale telefon jest niezbędny. Można pilnie się połączyć,
przekazać sygnał alarmu, uprzedzić - wyjaśnił, składając w duszy
przysięgę, że odtąd w ważnych sprawach polegać będzie tylko na
sobie, bez pomocy partii.
- W takim razie musimy was umieścić pod jednym z naszych
rezerwowych adresów, u kogoś z sympatyków. Moskwa to nie
Petersburg, niewielu ma własny telefon.
W ten sposób grupa trafiła na kwaterę do docenta Aronzona. Igła
powiedziała, że jest on raczej liberałem niż rewolucjonistą, nie popiera
metod terrorystycznych, ale to nic, człowiek uczciwy, o postępowych
poglądach, i pomocy nie odmówi, a w szczegóły nie ma powodu go
wtajemniczać.
Odprowadziwszy Grina i jego ludzi do pięknej czynszowej
kamienicy na Ostożence (obszerne mieszkanie na najwyższym piętrze,
co było szczególnie cenne, ponieważ umożliwiało awaryjne wyjście
na dach), łączniczka, zanim wyszła, krótko i rzeczowo wyjaśniła
zdenerwowanemu gospodarzowi elementarne zasady konspiracji:
- Pański dom jest najwyższy w tej części miasta, to wygodne. Z
mansardy mogę obserwować pańskie okna przez lornetkę. Jeśli
wszystko będzie w porządku, zasłon w bawialni proszę nie zaciągać.
Dwie zaciągnięte zasłony - wpadka. Jedna - sygnał alarmu. Wtedy do
pana zadzwonię, prosząc profesora Brandta. Jeśli pan odpowie:
Pomyłka, to nie ten numer - wtedy od razu przyjdę, a jeśli:
Pomyłka, to mieszkanie docenta Aronzona -przyślę na ratunek
oddział bojowców. Zapamięta pan?
Pobladły Aronzon skinął głową, a kiedy Igła wyszła, wybąkał,
że towarzysze mogą dysponować mieszkaniem wedle swojego
uznania, że służbie dał wolne, a sam, w razie potrzeby, będzie u siebie
w gabinecie. Przez pół dnia ani na chwilę stamtąd nie wyjrzał. Jednym
słowem - sympatyk . Nie, tutaj nie spędzą dwóch tygodni - od razu
zdecydował Grin. Muszą nazajutrz zmienić miejsce noclegu.
- A po co spać? - Rachmet wzruszył ramionami. - Wy, czcigodni
panowie, róbcie, jak chcecie, ale ja bym najchętniej zaszedł w gości
do judasza Aarionowa. Dopóki się nie zorientował, że został [ Pobierz całość w formacie PDF ]